“Szczęśliwy jak dziecko, które maluje” – Kiedy dzieci są małe
Kiedy dzieci są bardzo małe, któregoś dnia biorą ołówek lub pisak i machają nim sobie przed oczyma, tak jak robią to z innymi przedmiotami – z rzeczami, które wydają dźwięki, kiedy się nimi potrząsa albo o coś uderza. Może myślą, że to grzechotka, i cieszą się, że usłyszą dźwięk dzwoneczka lub stukot w środku pojemnika.
Ty też na pewno zacząłeś od potrząsania pisakiem. Ale nie wydawał dźwięku. I wkrótce dowiedziałeś się, że można wykorzystać go w inny sposób do zabawy. Odkryłeś, że kiedy pocierasz nim o kartkę papieru, zostawiasz na niej ślad. I ten pojawiający się pod wpływem ruchu ślad wzbudził Twój zachwyt.
Kręciłeś, zakręcałeś gwałtownie, pośpiesznie, bez przerwy. Czasami Twój niekontrolowany nacisk rozrywał papier. Potrafiłeś wykonać tylko ten ruch, bo Twoje zdolności motoryczne były jeszcze ograniczone.
Zapewne rodzice dali Ci do ręki to narzędzie i przypatrywali się, jak się nim posługujesz. Niestety uważali, że zużywasz za dużo papieru na takie byle co. Pewnie mówili: „On na razie nie umie jeszcze rysować, tylko gryzmoli, to niepodobne do niczego!”. Tak się na ogół ocenia pierwsze ślady kreślone przez najmłodszych. Czy w ogóle zachowali te kartki?
Gdzieś w pudełku spoczywają Twoje rysunki z dzieciństwa. Mają podobno coś przedstawiać. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale zmuszono Cię, byś to określił.
Zawsze tak jest. Narysowałeś kółka i ktoś Cię zapytał: „Co chciałeś narysować?”. A Ty musiałeś wymyślać odpowiedzi, aż wreszcie sam uwierzyłeś, że coś chciałeś przedstawić.
To prawda, że pewnego dnia rodzi się intencja przedstawiania rzeczy. Tak jest u wszystkich maluchów, z chwilą gdy odkryją podobieństwo między kształtami kreślonymi na kartce – kółkami, dajmy na to – a rzeczami, które dostrzegają wokół siebie. Zanim jednak do tego dojdą, najpierw rysują kształty dla samej przyjemności patrzenia na to, jak powstają. Te kształty narzucają się każdemu z nich w sposób nieunikniony.
Nie pamiętasz tych chwil, kiedy między drugim a czwartym rokiem życia bawiłeś się kształtami – nie uważając ich za cokolwiek, nie nazywając ich. Sądziłeś, że sam je wymyślasz. I czułeś się jak stwórca nieskończoności. Zabawa, polegająca na kreśleniu na kartce, zaczynała się wciąż na nowo, pozwalałeś jej się rozwijać. A choć składała się z tych samych elementów, nigdy nie była taka sama. Uważałeś wszystkie te kształty za swoje własne stworzenia.
Przyglądałem się rozwojowi tej zabawy u wielu dzieci, przez pół wieku obserwacji poznałem dobrze jej mechanizmy. Jeśli Ci o tym mówię, to z pewnością nie po to, by wywierać wpływ na Twój rysunek, ale by zachęcić Cię do opierania się wszelkiej presji. Tym, którzy zadają Ci pytania, powinieneś odpowiedzieć: „To nie wasza sprawa! Nie rysuję dla innych!”. Kiedy dorośniesz i będziesz miał własne dzieci, pozwolisz im rysować, nie zawłaszczając ich zabawy; popatrzysz na ich kreski właściwym spojrzeniem, bez wzgardy i bez podziwu. Będziesz je uważać za naturalny objaw.
Mówię to również innym, nie tylko Tobie, i to od wielu lat. Mówię to rodzicom, nauczycielom, opiekunom, szkoleniowcom… po to, by nie interpretowali błędnie roli tej zabawy i nie brali rysunków dziecięcych za dzieła artystów, traktując je jak mniej lub bardziej udane próby, których niedociągnięcia można poprawić.
I mówiąc to publicznie, spotykam się z bardzo różnymi reakcjami. Są tacy, którzy nie chcą przyjąć tego do wiadomości, ponieważ nie mają ochoty zmieniać zdania ani postawy. Oznaczałoby to dla nich niedopuszczalne zakwestionowanie ich autorytetu, z którego nie chcą rezygnować.
Ale pomału zaczyna się dostrzegać, że ten system przestaje dobrze działać i że na nic nie zdadzą się próby oszukiwania siebie mówieniem: „Przecież chcemy dobra dzieci!”. Czym jest to „dobro”? Poświęcamy ich Ekspresję pseudokulturze. Patrzymy z dumą, jak całymi klasami ciągną do muzeów, gdzie rzekomo zapoznajemy je z „twórczością artystyczną”. Tworzą potem parodie dzieł sztuki. W ten sposób sztuka zostaje zdegradowana do rangi przedmiotu, na równi z geografią i historią. Co robi takie „artystycznie wyedukowane” dziecko, kiedy dorośnie? Czy przekroczy kiedykolwiek progi muzeum? Nie jest ani twórcą, ani amatorem malarstwa. Odrzuca to, co przedwcześnie skonsumowało. Nie jest o nic bogatsze. Niczego nie zyskało. A straciło wiele.
marylou (zweryfikowany) –
Niezwykle ciekawa pozycja, dzięki której możemy spojrzeć na rozwój dzieci poprzez sztukę z zupełnie innej perspektywy! Od razu mam ochotę sięgnąć po więcej książek Arno żeby zgłębić temat. 🙂
Katarzyna Lewczuk (zweryfikowany) –
Otwiera oczy. Nigdy wcześniej nie myślałam w ten sposób o malowaniu, zarówno w przypadku dzieci, jak i dorosłych. No i chyba najważniejsze-okazuje się, że do tej pory, mimo dobrych chęci, zupełnie źle „chwaliłam” rysunki dzieci, jednak od słów naprawdę dużo zależy, mają wielki wpływ na to, z jakim bagażem dzieci idą w przyszłość. Bardzo wartościowa książka.