Nie chodzi o to, żeby pocieszaniem położyć kres płaczowi, lecz raczej by mu towarzyszyć. Przezwyciężenie smutku wymaga czułej obecności bliskiego człowieka. Uczucie to musi zostać przetrawione, a do tego konieczne są czas i bliskość. Jedynie osoba, która czuje się akceptowana, może przetrwać smutek i wyjść z tej próby silniejsza.
Danielle Graf i Katja Seide są autorkami bloga “Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału”, który ma już ponad 36 milionów odsłon. Ich pierwsza wspólnie napisana książka Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału od trzech lat znajduje się na liście bestsellerów Der Spiegel. Jest także jednym z najpopularniejszych tytułów o rodzicielstwie na amazon.de.
Poniższy artykuł pochodzi z bloga https://www.gewuenschtestes-wunschkind.de/. Przetłumaczono i opublikowano za zgodą.
Danielle Graf
“Dlaczego zawsze należy pocieszać dzieci?”
Na szczęście już rozeszły się wieści, że krzyk nie wzmacnia płuc, karmienie według sztywnego planu nie jest zgodne z rytmem dziecka, a noszenie nie psuje niemowląt. Ale wciąż towarzyszy nam jeden relikt z czasów zasad wychowawczych naszych rodziców i dziadków, który niezmiennie cieszy się popularnością: niechęć do pocieszania dzieci.
Raz za razem można usłyszeć takie słowa (wypowiedziane lekko nerwowym tonem) skierowane do gorzko płaczących maluchów:
- „Oj, już się tak denerwuj!”;
- „Weź się w garść!”;
- „Przestań wreszcie płakać!“;
- „Nic tylko ryczysz i ryczysz!”
- „Co ma znaczyć ten ciągły wrzask?!”;
- „Czy ty za każdym razem musisz robić taką aferę!”?
Niemal co dzień spotykamy niewzruszonych dorosłych, którzy stoją obok kompletnie rozklejonych dzieci i albo nie reagują przez dłuższy czas, albo zostawiają je same. Najwyraźniej niektórzy rodzice mają wielką trudność z pocieszaniem własnych dzieci. W sytuacjach, w których maluch zdecydowanie przesadza, mnie również jest czasem ciężko okazać współczucie – szczególnie gdy całą sytuację poprzedził konflikt lub gdy jestem ogólnie rozdrażniona. Wprawdzie udaje mi się już świadomie nie wypowiadać zacytowanych powyższej zdań, ale i tak mam wielką ochotę uciec i zostawić dziecko sam na sam z jego – według moich standardów – wyolbrzymionym smutkiem.
Dlaczego rodzice czasem nie umieją pocieszyć?
Moje ograniczone umiejętności pocieszania w sytuacjach przeładowanych emocjami to efekt tego, jak zostałam wychowana. Najwyraźniej na mój instynkt wpłynęły metody wychowawcze, które wobec mnie stosowano. Często odkrywam schematy zachowania, które nieświadomie przejęłam od swoich rodziców, bo przez lata ich obserwowałam. Jeszcze kilka lat temu, gdy widziałam obrażone dziecko, myślałam sobie w pierwszej kolejności: „Niech się dąsa. Jeśli poświęcę mu zbyt dużo uwagi, na okrągło będzie się tak zachowywało, aby uzyskać to, czego pragnie. Zaraz wejdzie rodzicowi na głowę”. Naprawdę tak uważałam – i wiele osób wciąż tak myśli.
Pisałyśmy już na swojej stronie o tym, co miało największy wpływ na metody wychowawcze naszych rodziców i dziadków, a także co nam z tego przekazali. Aż do końca lat osiemdziesiątych książka Die deutsche Mutter und ihr erstes Kind (Niemiecka matka i jej pierwsze dziecko), z 1,2 miliona sprzedanych egzemplarzy, była sztandarowym dziełem na temat wychowania dzieci – została napisana przez Johannę Haarer w czasach narodowego socjalizmu. Wiele lat później, w lekko zmienionej formie, wciąż królowała na półkach wielu rodziców i znacząco wpływała na stosowane przez nich metody.
W czasach, w których powstała ta pozycja, jasno określano cel wychowania: nie wolno dzieci rozpieszczać, muszą szybko stać się samodzielne i niezależne, aby ofiarnie służyć Führerowi. Mają nie marudzić, nie płakać, nie okazywać uczuć, a jedynie robić to, co im się każe, i nie przejawiać słabości. W swojej książce Haarer pisała wprost: „Niemiecka matka nie popełnia błędów poza jednym, a mianowicie rozpieszczaniem dzieci”.
Przekazywała szczegółowe instrukcje, jak należy obchodzić się z maluchami, którym najwyraźniej niczego nie brakuje:
[…] Nie zacznij tylko wyjmować dziecka z łóżka, go nosić, trzymać na kolanach lub, co gorsza, karmić. Dziecko niesamowicie szybko pojmuje, że wystarczy zacząć krzyczeć, aby przywołać do siebie współczującą duszę i stać się przedmiotem takiej troski (Haarer, 1939).
W żadnym wypadku nie należy więc dziecka pocieszać, ponieważ nauczy się wymuszać to, czego chce, poprzez niestosowne zachowanie. To założenie bazuje na teoriach behawioralnych, których autorzy uznają, że nagrody (w tym przypadku pocieszenie i troska) wpływają wzmacniająco na zachowanie. Jest ono wciąż szeroko rozpowszechnione, mimo że badania jednoznacznie wykazały, że dzieci mniej płaczą, gdy się je otacza troskliwą opieką.
Haarer miała zupełnie odmienny pogląd na tę kwestię. W swoim poradniku opisała, jak powinno się reagować na „nieustępliwy wrzask”:
Ze spokojnym zdecydowaniem [matka] forsuje swoją wolę […]. Również dziecko płaczące i oporne musi uczynić to, co matka uznaje za konieczne, jeśli nadal będzie nieposłuszne, należy je w pewnym sensie „wykluczyć”, umieścić w pokoju, gdzie będzie samo, i nie zwracać nań uwagi tak długo, dopóki nie zmieni swojego zachowania. Aż trudno uwierzyć, jak szybko dziecko pojmuje takie postępowanie (Haarer, 1939).
Tego rodzaju przerwy – często w formie „cichego kąta” (na krześle lub na schodach) – wciąż poleca się rodzicom jako skuteczną metodę. Haarer nie zalecała pocieszania płaczących dzieci, nawet gdy doskwierał im fizyczny ból:
Nie należy zwracać szczególnej uwagi na wyrażanie cierpienia, naturalne jest, że dziecko upada podczas nauki chodzenia, często się uderza, po czym krzyczy i płacze (Haarer, 1939).
Tak w standardowym poradniku wychowawczym, popularnym przez dziesięciolecia, zasadniczo odradzano pocieszanie, gdyż rzekomo stanowiło ono krok w kierunku rozpieszczania i psucia dziecka. To nastawienie wciąż żyje w komunikatach takich jak: „Już tak nie marudź”, „Indianie nie wiedzą, czym jest ból” i – wspomniane wyżej – „Weź się wreszcie w garść!”.
Większość z nas słyszała w dzieciństwie tego typu przestrogi je i zapamiętała. Czasem, na szczęście, nie od własnych rodziców, lecz w najbliższym otoczeniu. Takie wypowiedzi są od lat na porządku dziennym, więc instynkt rodzicielski już się nawet przeciwko nim nie buntuje.
Ocena cierpienia dziecka a niezdolność do pocieszania
Nieudane próby pocieszania skutkują często poczuciem bezsilności. Nierzadko się wtedy złościmy, więc nieco bagatelizujemy sytuację, przy której konieczne jest pocieszenie, aby ją jak najszybciej zakończyć. Dość znaczący wpływ na nasze zachowanie ma otoczenie. Podświadomie (często jedynie) wiemy, że wciąż króluje pogląd, iż na dzieci nie należy przesadnie chuchać i dmuchać. Każdy z nas zna wyjątkowo wrażliwe maluchy, które nie próbują panować nad emocjami – są one często przezywane „beksami” lub „mięczakami”. Chcemy oszczędzić swoim dzieciom takich słów i przekonujemy je, by publicznie nie okazywały takich uczuć jak złość i smutek. Ponadto mamy dość sprecyzowane wyobrażenia w kwestii tego, jak bardzo dziecku „wolno” cierpieć w danej sytuacji. Gdy upadnie i zadrapie lekko kolano, jesteśmy jak najbardziej skłonni do pocieszania przez minutę lud dwie. Jeśli płacze dłużej, uznajemy zwykle, że smutek powinien już powoli mijać. Kiedy maluch boleśnie uderzy się w głowę, inaczej oceniamy okoliczności – nasza gotowość pocieszania wzrasta i „pozwalamy” się dziecku smucić dłużej. Gdyby złamało nogę, zapewne pocieszalibyśmy je przez cały dzień, nie uznając tego za przesadę.
W sytuacjach, w których dzieci odczuwają złość lub smutek, mamy więc określoną skalę, według której stopniujemy swoje współczucie. Problem tkwi w tym, że klasyfikujemy ból swoich pociech. Jedynie gdy my uznajemy natężenie smutku i czas, w którym dziecko go odczuwa, za właściwe, udaje nam się bez kłopotu pocieszać. Niemniej nasze (rzekomo) obiektywne szacunki i odczucie dziecka to dwa różne światy. U naszych dzieci cały ból egzystencjalny daje o sobie znać przy kwestiach dla nas banalnych – czy to przy pokruszonym herbatniku, czy niewłaściwej łyżce. Czasem są to jedynie wyzwalacze smutku, a prawdziwy powód pozostaje nieznany. Jak chcemy ocenić, jak bardzo naprawdę jest źle? Lub odwrotnie: że wcale nie jest tak źle? Stosujemy w tym momencie do oceny własną (dorosłą) skalę – nie wiedząc nawet w przybliżeniu, co dokładnie czuje nasz maluch. Dla dziecka jest to dezorientujące i rozczarowujące.
Automatyczną klasyfikację łatwo zauważyć przy upadkach. Gdy dziecko się przewróci, w większości przypadków rodzic czy opiekun zaraz zawoła: „Nic się nie stało! Wstawaj!”. Tu również mamy do czynienia z wyuczonym zachowaniem, przekazywanym z pokolenia na pokolenie, bez jakiegokolwiek zastanowienia. Przy czym nie mamy prawa wyrokować, że „nic się nie stało” – bo właśnie że się stało. Jak bardzo to było bolesne, może ocenić tylko dziecko, które się przewróciło. Powinniśmy się świadomie przyjrzeć temu mechanizmowi. Nie pomożemy dziecku, mówiąc, że nic się nie stało i nie ma co marudzić – w tym momencie dla malucha jest to przykre – bardzo przykre – i właśnie dlatego płacze.
Domaganie się pocieszenia jako sposób na zwrócenia na siebie uwagi
Niektórzy rodzice twierdzą: „Ale moje dziecko wiecznie przesadza. Jęczy i marudzi, i koniec końców nie mam już ochoty dociekać, co się właściwie stało, bo zawsze chodzi o błahostki”. Najwyraźniej brak reakcji także nie eliminuje problemu – dzieci muszą być naprawdę sfrustrowane, żeby zrezygnować z domagania się uwagi. W takim razie dlaczego dzieci w tak oczywisty sposób przesadnie użalają się nad sobą? Dzięki swojej córce udało mi się ustalić, co się kryje za tym zachowaniem. Ona również ma skłonności do przesady, jeśli chodzi o obrażenia fizyczne. Przy najmniejszym skaleczeniu robi sporo zamieszania i ma tendencje do użalania się nad sobą. Na takie sytuacje można spojrzeć z różnych perspektyw:
Najczęstszą reakcją na tak „dziecinne” zachowanie są słowa: „Nie rób cyrku, przecież nic wielkiego się nie stało. To przecież tak bardzo nie boli!”. Szczerze mówiąc, taki był też mój pierwszy odruch, gdy zauważyłam, że mocno przesadza. Wyjaśniłam już, czemu reagujemy w taki sposób na pojękiwanie (zwłaszcza starszych dzieci) – smutek dziecka nie jest akceptowany społecznie. Płacz i cierpienie nadal są uważane za oznakę słabości. Poza tym wielu dorosłych nie potrafi pocieszać i słuchać z empatią. Zresztą gdzie mieliby się tego nauczyć, skoro sami nigdy nie byli tak pocieszani? Wryły nam się w pamięć zwroty: „No nie przesadzaj” i „Jak chcesz, to rycz!”. Ignorujemy więc ból, ponieważ nie do końca wiemy, co należy zrobić, i żywimy mglistą nadzieję, że dziecko zyska „twardszą skórę” i przestanie popadać w przesadę.
Z innej perspektywy można stwierdzić, że płacz stanowi oznakę wyczerpania zasobów uwagi potrzebnej dziecku i przydałoby mu się uzupełnienie zapasów. Ta myśl przyszła mi do głowy, gdy zauważyłam, jak różnie moja córka reaguje na skaleczenia. Czasami uderzy się mocno podczas zabawy, ale jest skupiona na czymś innym i nawet nie wspomina o urazie, innym razem przychodzi do mnie, by pokazać mikroskopijne zadrapanie. Dobrze wie, jak poważnie traktuję jej ból, i delektuje się moją troską, słowami otuchy i czułym przeklejaniem plastra na maleńką rankę. Traktowanie z powagą nawet najmniejszej kontuzji doprowadziło do tego, że dziewczynka wypracowała sprawdzony sposób na sygnalizowanie tego, że potrzebuje mojej uwagi. Ta metoda jest dla mnie zdecydowanie przyjemniejsza niż głośne, wściekłe i niestosowne zachowanie, będące zazwyczaj wołaniem o zainteresowanie. Gdy potrzeba uwagi jest zaspokojona, maluchy ignorują nawet większe skaleczenia – tak więc nie sprawdza się teoria, że psujemy dzieci właściwym pocieszaniem.
Oczywiście, że dzieci swoim przesadnym żalem chcą zwrócić na siebie uwagę! Rzecz w tym, że powód, aby jej odmawiać, także wtedy gdy naszej pociesze ewidentnie nic nie dolega. Potrzeba zainteresowania nie zniknie, gdy będziemy ją ignorować, lecz dopiero gdy ją spełnimy. I możemy to w takich sytuacjach bez trudu uczynić, za pomocą całusa, pogłaskania lub czułego pocieszenia.
Czemu dzieci potrzebują od nas pocieszenia?
Szczere oddanie wyrażone słowami otuchy jest ponadto konieczne, aby nasze dzieci wyrosły na zdrowych psychicznie ludzi. Niemowlęta przychodzą na świat z bardzo słabo rozwiniętym układem nerwowym. Początkowo niezbyt potrafią panować nad swoimi uczuciami, a ta umiejętność rozwija się w ciągu pierwszych lat życia. Strach, złość, stres – z tym wszystkim maluch może się uporać wyłącznie z naszą pomocą – na tym etapie powoli uczy się sposobów radzenia sobie z nieprzyjemnymi doznaniami.
Co tak właściwie dzieje się z ciałem w sytuacjach stresowych? Jeśli dziecko odczuwa ekscytację, na początku wydzielana jest adrenalina, co podwyższa ciśnienie i przyśpiesza puls. Oddech staje się szybszy, a mięśnie się napinają – ciało zostaje postawione w stan gotowości. Jeżeli nikt nie pomoże dziecku się uspokoić, podwzgórze w mózgu zacznie produkować większe ilości kortykoliberyny. Ten neuroprzekaźnik pobudza przysadkę mózgową do wydzielania hormonu adrenokortykotropowego, co z kolei prowadzi do produkcji kortyzolu w części korowej nadnercza. Zbyt duża ilość kortyzolu utrzymująca się w ciele zbyt długo ma działanie toksyczne.
Niewystarczające pocieszanie dziecka może skutkować problemami na całe życie, twierdzi psycholog Ulrich Tiber Egle: „Może dojść do niekorzystnych zmian w mózgu, które przez całe życie będą wpływać na odczuwanie stresu. Brak otuchy odciśnie trwałe piętno na relacji rodzic – dziecko. Gdy relacja ta jest słabsza, organizm nie produkuje odpowiedniej ilości oksytocyny. Hormon ten m.in. ogranicza wydzielanie kortyzolu, produkowanego pod wpływem stresu. Mniejsza ilość oksytocyny w ciele oznacza stale podwyższony poziom kortyzolu. Skutkiem może być nadwrażliwość systemu reakcji stresowej, co często skutkuje skłonnościami do nadużywania alkoholu, depresji, zaburzeń lękowych i chorób psychosomatycznych”.
Oksytocyna aktywuje również nerw błędny – nasz osobisty system zwalczania stresu, porządkujący bałagan w naszym ciele, będący wynikiem stresu. Nerw błędny jest stymulowany pociechą; w pewnym sensie nerw „uczy się”, jak działać, poprzez – początkowo zewnętrzne – pobudzanie. Później umie już pracować bez cudzej pomocy. Dzięki temu dziecko opanowuje sztukę samoregulacji. Dobrze wyćwiczony nerw błędny sprawia, że łatwiej nam osiągnąć równowagę, zwiększa możliwości intelektualne, bo skupienie generuje mniej problemów. Do tego zapewnia nam lepsze umiejętności komunikacyjne, a nawet wzmacnia układ odpornościowy.
Tomografie mózgu dzieci, które przez dłuższy czas nie zaznały ukojenia smutku i trosk, wykazały, że kurczy się ich hipokamp, czyli element układu limbicznego odpowiedzialny m.in. za pamięć długotrwałą. To samo zdarza się przy niektórych odmianach depresji i ciężkich traumach.
Pocieszanie i współczucie są niezwykle istotnymi czynnikami ludzkiego współżycia. Pocieszanie to sygnał: widzę, że źle się czujesz, pragnę pomóc ci przezwyciężyć żal. Dzieci, które znajdą ukojenie i są pocieszane, gdy się martwią, dorastają w poczuciu emocjonalnego bezpieczeństwa i stają się o wiele bardziej otwarte na potrzeby innych.
Jeżeli jednak smutek jest pomijany, za każdym razem ignorowany lub umniejszany, dzieci uczą się ukrywać swoje uczucia, ponieważ klasyfikują je jako niepożądane. Odpowiednio będą przenosić to myślenie na inne osoby i ich okazywanie uczuć, traktując je podobnie, mówiąc np. „Ale z ciebie beksa!”. Gdy rodzice nie okazują dzieciom współczucia, jest im niezmiernie trudno wzbudzić w sobie empatię.
Kary dodatkowo wpływają negatywnie na rozwój umiejętność współodczuwania. Dlatego dobrym rozwiązaniem jest zwracanie uwagi dzieci na to, jak ich zachowanie wpływa na innych. „Zobacz, Ben płacze, ponieważ zabolało go twoje uderzenie”. Starszaka możemy zapytać: „Jakbyś się poczuł(-ła), gdyby ktoś ciebie tak skrzywdził?”. Metodą indukcji przekażemy dzieciom współczucie oraz poczucie odpowiedzialności. Tymczasem kary wywołają u sprawcy wyłącznie złość i wściekłość, nie wykształcą natomiast zrozumienia dla cierpienia drugiej osoby. Zresztą, dziecko w przyszłości nie będzie działało ze zrozumieniem (nie uderzę, bo mogę sprawić ból Maksowi), lecz w celu uniknięcia kary (nie uderzę, bo będę miał potem kłopoty) – po prostu ograniczy nieodpowiednie zachowania, gdy będzie istniało ryzyko, że ktoś je przyłapie. Odpowiednio pocieszane dzieci umieją lepiej pocieszać innych.
W komentarzu do artykułu pewna młoda kobieta opisała, jak brak pocieszania wpłynął na całe jej życie:
Ja także w znacznej mierze dorastałam bez zaznania otuchy. Nie uważam, że to przyczyna wszystkich moich problemów, jednak widzę, po wielu latach terapii, że nie jestem w stanie pocieszyć swojego wewnętrznego dziecka – na szczęście nie mam jeszcze potomstwa, sądzę, że traktowałabym je lodowato. Brak otuchy w życiu codziennym często prowadzi mnie do regresji, co sprawia, że zachowuję się jak zranione, przekorne dziecko. Nie jest to przyjemne – ani dla mnie, ani dla mojego otoczenia. Przez długi czas próbowałam poradzić sobie z cierpieniem za pomocą jedzenia lub alkoholu. Troskliwość, współczucie i pociechę wymuszałam na personelu medycznym, poprzez samookaleczanie lub doprowadzanie własnego ciała do zapaści przy użyciu różnych środków. Lądowałam wtedy na oddziale intensywnej terapii. Wszystko dlatego, że nie umiałam sobie inaczej pomóc i rozpaczliwie szukałam pociechy. Prowokacyjne zachowanie może być wyrazem bólu i rozpaczy. Drodzy rodzice, weźcie sobie ten mądry artykuł do serca. Nawet jeśli to trudne i wymaga wiele cierpliwości, zróbcie to dla swoich dzieci. One was potrzebują.
Powinniśmy zatem przyjąć zasadę poważnego traktowania każdego zmartwienia swojego dziecka – w takich sytuacjach należy zawsze próbować okazywać jak najwięcej empatii i pocieszać tak długo, jak to konieczne – bez jakiejkolwiek oceny. Przy każdym upadku czy skaleczeniu należy pytać, jak dziecko się czuje, zamiast przekazywać zawczasu własną ocenę sytuacji.
„Właściwe” pocieszanie
„Chyba nie jest aż tak źle!?”
Pociecha pociesze nierówna – gdy wsłuchamy się w rozmowy, które się wokół nas toczą, z pewnością zauważymy, że wiele osób nieświadomie próbuje „zagadać” smutek. Wprawdzie zwracają się czule do dziecka, lecz wypowiadają zdania typu:
- „Przecież to nie takie straszne!”;
- „Nie ma powodu do płaczu!”;
- „Przecież nic się nie stało!”.
A właśnie że się stało! Dziecko płacze i czuje się nieszczęśliwe, w tym momencie nie potrzebuje kogoś, kto mu powie, że nie jest tak źle. Zazwyczaj mamy na myśli, że dla nas nie jest tak źle – nam nie przeszkadza, że talerz spadł i potłukł się na tysiąc kawałków, lecz nasze dziecko ogarnia strach i potrzebuje otuchy.
Z tego względu lepiej przy pocieszaniu opisać sytuację. Dla dziecka kluczową rolę odgrywa świadomość, że je widzimy i z powagą traktujemy jego smutek. Zamiast mówić „Nic się nie stało!”, lepiej stwierdzić: „Ojej, stłukł się talerz! Przestraszyłaś(-łaś) się i jesteś z tego powodu smutna(-ny)”. Takie słowa nie oceniają sytuacji, a to, że my się nie zmartwiliśmy, dziecko zauważy dzięki naszej spokojnej, wyważonej reakcji.
Pocieszanie towarzyszy płaczowi
Nie chodzi o to, żeby pocieszaniem położyć kres płaczowi, lecz raczej by mu towarzyszyć. Przezwyciężenie smutku wymaga czułej obecności bliskiego człowieka. Uczucie to musi zostać przetrawione, a do tego konieczne są czas i bliskość. Jedynie osoba, która czuje się akceptowana, może przetrwać smutek i wyjść z tej próby silniejsza. Nie musimy przy tym rozmawiać, nie musimy przekonywać czy szukać rozwiązań, właściwie niczego nie musimy robić, poza zasygnalizowaniem: „Jestem przy tobie tu i teraz!”. Niezwykłą moc ma także kontakt cielesny – trzymanie dziecka w objęciach i tulenie jest bardzo kojące. Spokojne głaskanie i masowanie dodatkowo uspokaja.
Odwracanie uwagi dziecka, mimo że jest kuszące i zazwyczaj działa, nie pomaga na dłuższą metę, ponieważ uniemożliwia mu wypracowanie własnych metod regulacji stresu. Poza tym taka reakcja stanowi sygnał, że smutek w danej sytuacji uważamy za niestosowny. Jak dziecko ma się poczuć zrozumiane, gdy nagle zmieniamy temat?
Pocieszanie przy bólu
Nieco inaczej wygląda sytuacja, gdy dziecko się skaleczyło – niektórym dzieciom po kilku słowach otuchy dobrze zrobi odwrócenie uwagi, inaczej zbyt mocno koncentrowałyby się na bólu. Badania wykazały, że ból mija szybko, kiedy się na nim zbyt mocno nie skupiamy. Ale należy pamiętać, aby go nie bagatelizować. „Zaciśnij zęby” także w takich okolicznościach jest nie na miejscu. Zdecydowanie lepiej spytać: „Może poczytam ci książkę, jak już będzie lepiej?”. W ten sposób pokażemy dziecku, że dajemy mu na przeżycie bólu tyle czasu, ile potrzebuje, i pozwalamy samodzielnie zdecydować, „czy już jest lepiej”. Część maluchów woli jednak przepracować swój ból, czyli przeanalizować dokładnie to, co się wydarzyło. I w ich przypadku może zadziałać mechanizm odwrotny do omówionego wcześniej – skupienie się na temacie sprawi, że ból ustąpi.
Małe pocieszające rytuały często sprawiają, że dzieci szybciej się uspokajają. Wierszyk na pocieszenie lub chuchanie na ranę podoba się wielu dzieciom. Jedynie na zadrapania lepiej nie dmuchać, bo to sprzyja rozprzestrzenianiu się bakterii. Niejednokrotnie pomaga też zaśpiewanie piosenki. W lodówce dobrze mieć zawsze zimny kompres – sam rytuał przykładania kompresu często działa uspokajająco. Maluchy zyskują dzięki temu poczucie aktywnego przeciwdziałania bólowi.
Bardzo często obserwuję częstowanie słodyczami na pocieszenie. W nadziei na odwrócenie uwagi dziecka proponuje się żelki lub inne łakocie. Tu znów efekt będzie taki, że dziecko nie nauczy się radzić sobie ze smutkiem, lecz go powstrzymywać, aby otrzymać „nagrodę”. Zresztą, połączenie „Nie czuję się dobrze” z „Jem wtedy coś słodkiego” jest zgubne – istnieje niebezpieczeństwo przyzwyczajenia, co w dłuższej perspektywie grozi nadprogramowymi kilogramami. Słodycze na pocieszenie mogą również zwiększyć skłonność malucha do przesadnego dramatyzowania.
Równie krytycznie odnoszę się do podawania środków przeciwbólowych, jako że zasadniczo działają tak samo jak żelki na pocieszenie. Dla naszych dzieci ważna jest nauka, jak radzić sobie ze smutkiem, a nie wiedza, że na każdy problem można w szafce znaleźć odpowiednią pigułkę. Dzieci dojrzewają dzięki swoim zmartwieniom i wypracowują własne strategie przezwyciężania żalu. Jeżeli strategie te okażą się skuteczne i będą odpowiednio ugruntowane, o wiele mniejsze stanie się niebezpieczeństwo sięgania po alkohol lub narkotyki w celu zagłuszenia trosk i kłopotów.
© Danielle
Tłumaczenie: Katarzyna Przybylska
Redakcja: Maria Zając
Przetłumaczono i opublikowano za zgodą.
Źródła
http://www.geburtshauskinder.de/KiSchla.htm
http://de.sott.net/article/16690-Traumatische-Erfahrungen-in-der-Kindheit-verkurzen-das-Leben
http://www.eltern.de/gesundheit-und-ernaehrung/medizin/richtig-troesten.html
http://www.kindergarten-heute.de/zeitschrift/hefte/inhalt_lesen.html?k_beitrag=2325584
Dittmar Vivian, 2014: Kleine Gefühlskunde für Eltern. Wie Kinder emotionale & soziale Kompetenz entwickeln, München.
Harrer Johanna, 1939, Die deutsche Mutter und ihr erstes Kind, München.
Autorki wyjaśniają, skąd biorą się napady złości u dzieci i dlaczego tak często doprowadzają nas do szału. Prezentują zabawne i osobiste sytuacje z życia, praktyczne wskazówki i wyniki najnowszych badań, by pomóc nam „przetrwać fazy buntu i nie zwariować”.