Dlaczego tak często opieramy się na starej hierarchii władzy i traktujemy dzieci jak „poddanych”, którzy są zdani na naszą łaskę i niełaskę? Jaką rolę chcemy jako rodzice odgrywać wobec swoich dzieci? Czy powinniśmy w ogóle przyjmować jakąś rolę, czy też możemy zachowywać się wobec nich autentycznie jako człowiek?
W książce Jesteś okej taki, jaki jesteś Katharina Saalfrank przekonuje, że psychologia rozwojowa oraz badania mózgu już od dawna dostarczają nam wystarczającej wiedzy na temat dzieci i tego, czego potrzebują, aby dobrze rosnąć i się rozwijać. Dlatego mówi stanowczo o potrzebie fundamentalnej zmiany paradygmatu: dzieci nie potrzebują wychowania, ale relacji!
Wprowadzenie
Fragment książki “Jesteś okej taki, jaki jesteś” Kathariny Saalfrank
Wychowanie! Temat, który dotyczy każdego. I słowo, któremu zawsze towarzyszy jakiś przymiotnik: wychowanie dobre bądź złe, autorytarne, nowoczesne, demokratyczne. W debacie o wychowaniu dochodzą do głosu ogromne emocje, a argumenty wygłaszane są z wielką żarliwością. Często w gwałtowny i nieprzejednany sposób ścierają się różne wizje ludzi i społeczeństw.
Ze względu na to, że jestem osobą publiczną, wiele osób wkłada mnie często w szufladki utartych metod wychowawczych, a mimo to przychodzę teraz do was i mówię: Zapomnijcie o wychowaniu! Zapomnijcie, gdyż każda metoda wychowawcza służy jedynie dorosłym za tarczę ochronną, aby mogli się bronić przed bliskimi relacjami z dziećmi. Dzieci natomiast wcale nie potrzebują wychowania; one potrzebują przede wszystkim bliskich relacji!
Publiczne wypowiedzi o wychowaniu, zwłaszcza opinie dość niekonwencjonalne, wywołują gwałtowne emocje, gdyż wprowadzają zamieszanie w mocno ugruntowane wyobrażenia i kwestionują zastałe światopoglądy. Doświadczyłam tego wielokrotnie. Wychowanie jest bardzo drażliwym tematem, jak pokazują często gorące dyskusje o „dobrym” lub „złym” traktowaniu dzieci. Ich uczestnicy skłonni są do wystawiania ocen innym i sami podlegają ocenie. Może to mieć związek z faktem, że my wszyscy czujemy się w to mocno zaangażowani (a zatem czasem też atakowani). Gdyż:
1) wszyscy byliśmy kiedyś dziećmi,
2) każdy ma rodziców i historię z nimi związaną,
3) wszyscy byliśmy kiedyś wychowywani.
To nas łączy.
Wszyscy mamy wyrobioną opinię na ten temat, ponieważ wszyscy mamy własne osobiste doświadczenia w tej materii. I zgodnie z nimi klasyfikujemy aspekty, z którymi się spotykamy w zakresie wychowania dzieci. Wychowanie dotyczy nie tylko nas i naszej rodziny, ale jest również związane z naszymi poglądami na temat tego, kim są dzieci, z ich postrzeganiem oraz z naszą odpowiedzią na pytanie, jak powinniśmy się z nimi obchodzić. Te kwestie mają bezpośredni wpływ na koncepcje i działania polityki społecznej oraz rodzinnej.
Wychowanie! Dorośli od pradawnych czasów uważali, że dziecko nie jest jeszcze „prawdziwym” człowiekiem. Panowało przekonanie, że rodzi się niekompletne, z deficytami, i że dorośli muszą się odpowiednio nim zająć, aby stało się pełnowartościowym człowiekiem – muszą na nie oddziaływać i je kształtować. Zgodnie z tym tradycyjnym wyobrażeniem dziecko zostaje człowiekiem po osiągnięciu określonego wieku, a dodatkowo – w wyniku działań dorosłych, którzy na nie rygorystycznie wpływają i kierują nim, aby zachowywało się w określony sposób.
Na przestrzeni wieków poszukiwano metody, jak uczyć efektywnie dzieci, by się „właściwie” zachowywały i stały się „porządnymi” członkami społeczeństwa. W tym sensie wychowanie jest wytrenowaniem różnych zachowań i wdrożeniem kompetencji na podstawie określonych norm.
Psychologia rozwojowa już dawno obaliła teorię, że dzieci rodzą się jako niedokończone istoty, które dopiero stopniowo stają się „prawdziwymi” ludźmi. Istnieje wystarczająca wiedza naukowa na temat dzieci i tego, czego potrzebują, aby dobrze rosnąć i się rozwijać. Ale dlaczego tego rodzaju odkrycia mają rażąco mały wpływ na praktykę pedagogiczną? Badania jednogłośnie wykazują, jak istotne znaczenie mają dla naszych dzieci przywiązanie i relacje i że należy te kwestie uwzględniać jako istotny warunek dobrego rozwoju. Wydaje się jednak, że między pedagogiką jako nauką humanistyczną a kierunkami badawczymi korzystającymi z ustaleń nauk przyrodniczych istnieje mur nie do pokonania, który w praktyce wychowawczej przeszkadza nam poznać wyniki badań, sklasyfikować je, powiązać i wyciągnąć z nich wnioski dla dobra dzieci. Dlatego w wielu obszarach życia codziennego nadal nie wdrażamy nowej wiedzy, zarówno w rodzinie, jak i w szkole. Dzieci stały się argumentem przetargowym w debacie, w której często dochodzi do obarczania winą. Od rodziców żąda się, aby coraz intensywniej i lepiej „wychowywali” dzieci, a jednocześnie gdzie indziej rozlega się postulat, aby to instytucje, na przykład szkoła, wzięły na siebie więcej zadań wychowawczych. W rezultacie po wszystkich stronach ogromnie nasila się presja i rośnie poziom dezorientacji. Jako matka, podobnie jak wielu innych rodziców, postanowiłam postępować zupełnie inaczej, niż postępowano wobec mnie. W związku z tym zdobywałam własne doświadczenia, czytałam książki specjalistyczne, studiowałam, próbowałam nowych rzeczy w życiu codziennym i dyskutowałam z różnymi ludźmi.
Co jest dobre, a co złe w kontaktach z dziećmi? Jak prawidłowo zachowywać się w roli matki lub ojca?
Jako pedagog i terapeutka myślałam przez jakiś czas, że w wychowaniu powinno się przede wszystkim uwzględniać zasady demokracji, darzyć dzieci szacunkiem i mieć dla nich zrozumienie. Postrzegałam takie podejście jako efekt rozwoju nowoczesnych koncepcji wychowawczych, jako odejście od autorytarnego wychowania, którego podstawę stanowiło moralizowanie i karanie. Przez długi czas towarzyszyła mi myśl, że nastąpiła era nowoczesnego wychowania.
Dziś jestem innego zdania. Otóż obecnie uważam, że wychowanie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa jest zbędne! Do tego przekonania przyczyniło się wiele osób, które spotkałam w swojej pracy, a także moje doświadczenia jako matki, które zdobywam każdego dnia.
Możemy uwolnić się od założenia, że dzieci trzeba wychowywać aktywnie. Wychowywanie nic dziecku nie daje, nie służy jego dobru, a jedynie pomaga dorosłemu. Poprzez wychowanie dopasowujemy dzieci do świata dorosłych, a przy okazji pozbawiamy je wielu ich potencjałów. W najlepszym przypadku kieruje nami pragnienie otworzenia przed nimi rzekomo najbardziej wartościowych możliwości w świecie dorosłych, w najgorszym – naszym zamiarem jest zapanowanie nad nadmiernymi trudnościami dnia codziennego.
Dlatego widzę potrzebę generalnej zmiany w postępowaniu wobec dzieci. Wyjścia poza wychowywanie, w stronę czegoś zupełnie nowego. Jestem przekonana, że skoro emancypantki wywalczyły równouprawnienie kobiet, można „uwolnić” również dzieci spod władzy sztywnych konwencji społecznych. Jednak w przeciwieństwie do dorosłej kobiety dziecko nie może się samodzielnie wyemancypować. Dlatego musimy zmienić myślenie społeczeństwa.
Kiedy kwestionuję tradycyjne podejście i porównuję z nowymi koncepcjami, nie chodzi mi o deprecjację koncepcji konwencjonalnych, ale o podkreślenie różnic w stosunku do nowej postawy. Myślę, że nasze obecne założenia wychowawcze zasadniczo prawie nie odbiegają od wcześniejszych i że nadal, zwłaszcza gdy istnieje konflikt, głównie bronimy swoich własnych interesów w starciu z interesami dziecka, a przez to chowamy się za wychowaniem, zamiast zaprezentować się w autentycznej relacji wobec dzieci. Sądzimy, że porzuciliśmy autorytarny styl wychowania i znaleźliśmy nowe, nowoczesne metody. W praktyce często wygląda to inaczej – w szkole, przedszkolu czy w rodzinie. Nadal chcemy kierować dziećmi, żeby zachowywały się w określony sposób. Nierzadko robimy to, używając władzy (czasami też przemocy) do wyrugowania niepożądanych zachowań.
W poradni psychologiczno-pedagogicznej podczas konsultacji dla rodziców oraz w kontakcie z nauczycielami i wychowawcami ciągle na nowo przekonuję się, że oprócz niepewności istnieje również duża otwartość na nowe rzeczy. Ta książka ma nie tylko zachęcić do zaangażowania się w coś zupełnie nowego i przyjęcia zupełnie innej perspektywy. Chciałabym w niej również wykazać, dlaczego za zbędny uważam cały model wychowania. Że istnieją uzasadnione powody, by nie zastępować jednego modelu wychowawczego innym, ale całkiem porzucić ideę wychowania i zwrócić się ku czemuś nowemu: relacjom z dziećmi!
Wydaje się, że od wychowywania do relacji jest tylko mały krok. Jednak zrozumienie, co oznacza związek, zaangażowanie się weń i życie w nim w praktyce, obcowanie z dziećmi, okazuje się znacznie trudniejsze, zwłaszcza że niewiele z tego zostało wypróbowane, tak więc brakuje wzorców, do których można by było sięgnąć.
Uwolnienie się od starych wzorców wymaga wysiłku, ponieważ procesy w relacji przebiegają często bez udziału świadomości. Z tego względu ważne jest przede wszystkim przyjrzenie się samemu sobie. Wszystko nie sprowadza się (już) do tego, żeby skupić się wyłącznie na dziecku, kierować nim i wpływać na nie dla osiągnięcia określonego celu w postaci pożądanego zachowania. Podczas gdy wychowanie obejmuje wyraźnie definiowalne działania dorosłych, zorientowane na cel i na rozwiązania, relacje wymagają otwartego podejścia do dziecka i jego istoty, nacechowanego zaufaniem i obustronnym szacunkiem. Relacja stawia na centralnym miejscu równorzędny i osobisty dialog i opiera się na tym, że obaj partnerzy chcą czerpać korzyści od siebie nawzajem.
Dlatego nie chodzi jedynie o to, by przyznać dzieciom demokratyczne „prawo głosu”, ale raczej o to, abyśmy my, dorośli, zrozumieli, że czerpiemy korzyści z tego, co dzieci wnoszą do relacji z nami, z tego, co myślą, czują i mówią. Jeśli my, dorośli, traktujemy dzieci poważnie i spotykamy się z nimi w osobistym dialogu, sami na tym zyskujemy! Jeśli ośmielimy się nawiązywać relacje, będziemy mogli uczyć się od dzieci i odzyskamy pewne cechy, których zostaliśmy pozbawieni w toku wychowania, takie jak na przykład otwartość, brak uprzedzeń, wrażliwość.
Ale jednocześnie oznacza to, że należy zakwestionować dotychczasowe struktury rodzinne. Dlaczego tak często opieramy się na starej hierarchii władzy i traktujemy dzieci jak „poddanych”, którzy są zdani na naszą łaskę i niełaskę? Jaką rolę chcemy jako rodzice odgrywać wobec swoich dzieci? Czy powinniśmy w ogóle przyjmować jakąś rolę, czy też możemy zachowywać się wobec nich autentycznie jako człowiek? Autentycznie w takim sensie, że będziemy otwarci, przestaniemy skrywać uczucia. I że ujawnimy przed nimi nie tylko swoje rzekomo mocne strony, ale także słabości. Z doświadczenia wiem, że dobrze jest zadawać sobie takie pytania, a dziś coraz więcej rodziców chce to robić.
Podstawę dobrej relacji stanowi dialog, cechuje go otwartość i tolerancja. Drugi człowiek wraz ze swymi potrzebami jest darzony szacunkiem, a także akceptowany w swej odmienności i różnorodności. Dziś, jak nigdy dotąd, jesteśmy w stanie budować równorzędne relacje, nawet jeśli przychodzi nam to z trudnością i pozostaje w sprzeczności z utartym myśleniem hierarchicznym. Trzymanie się ugruntowanej hierarchii władzy ułatwia oczywiście codzienne życie. Bogaci górują nad biednymi, wykształceni nad niewykształconymi, dorośli nad dziećmi. Widoczne lub tylko odczuwalne struktury władzy stoją na drodze do otwartości na równorzędne relacje. Sami sobie stoimy na drodze. A przyczyny tego są jak najbardziej zrozumiałe: wejście w prawdziwą relację i pokazanie siebie jako człowieka jest obarczone pewnym ryzykiem. Musimy w takiej sytuacji przyznać się do swoich słabości i pozwolić, by weryfikowano, jak sprawdzamy się w roli rodzica. Musimy również wziąć odpowiedzialność za powodzenie dialogu i ogólnie za relacje z dziećmi. Tego się nie nauczyliśmy. Gdy tracimy pewność siebie, odruchowo sięgamy po coś, co przyswoiliśmy i co jest nam znane. Należałoby te procesy uczynić widocznymi i transparentnymi, aby w taki sposób je sobie uświadomić.
Nie chodzi mi o znalezienie nowego stylu lub modelu rodzicielstwa, a tym samym zmianę metod wychowawczych – pod tym względem w ostatnich dziesięcioleciach co rusz coś się działo. Wszystko sprowadza się raczej do tego, by unaocznić, jakie skutki wywiera wychowanie na nas wszystkich, i ostatecznie pokazać, że nie potrzebujemy go w kontaktach ze swoimi dziećmi. Pójdę jeszcze dalej. Wychowywanie jest nie tylko zbędne, ale często też szkodliwe.
Zmiana w relacjach między mężczyznami i kobietami pokazała, że można zrewidować zasadnicze kwestie oraz podważyć dużą część naszych dotychczasowych poglądów i wyobrażeń. Dlatego nie powinniśmy bać się weryfikować relacji ze swoimi dziećmi.
Niektórzy czytelnicy mogą, czytając tę lub inną stronę książki, odnieść wrażenie, że jednostronnie staję po stronie dziecka. Jednak zajęcie otwartej postawy wobec dziecka w społeczeństwie nie oznacza stania po jego stronie i nie powinno być też pojmowane jako akt sprawiedliwości. Skoro z biegiem czasu zmienia się wiedza o zdrowym rozwoju, konieczne jest uznanie tej zmiany za zadanie społeczne, zgodnie z naszą kulturową samoświadomością.
Do większego zróżnicowania form rodzinnych, a jednocześnie też do radykalnej ich przemiany, doprowadziły różne czynniki społeczne, takie jak wysoki wskaźnik rozwodów, spadek dzietności, wspólne zamieszkiwanie osób będących i niebędących w związkach partnerskich, z dziećmi i bez dzieci oraz częstsze podejmowanie pracy zawodowej przez kobiety. W rezultacie zmieniają się również wartości, normy i oczekiwania. To niepokoi, ale także tworzy szanse i przestrzeń dla różnorodności oraz indywidualnych koncepcji życia. Dziś rodzice mogą szukać własnych, odrębnych wartości dla swoich rodzin i próbować je wdrożyć. Niniejsza książka również ma do tego zachęcać.
Zebrałam w niej też informacje na temat poszczególnych etapów rozwoju dzieci. Posługując się przykładami z codziennego życia, przedstawiłam wiedzę z zakresu teorii przywiązania i psychologii rozwoju. Dzieci spędzają coraz więcej czasu w placówkach edukacyjnych. Czy w tych instytucjach zaszła jakaś zmiana? Czy wiedza z psychologii rozwoju ma wpływ na nasz system edukacji? Te kwestie także omówiłam.
Przemyślenia i alternatywne sposoby postępowania zaprezentowane w książce mają zachęcić do eksperymentowania. Nie należy ich tak po prostu naśladować, nie są one również pomyślane jako pomoce wychowawcze ani jako poradnik. Powinny raczej prezentować nowe założenia, które się sprawdziły, co mogę potwierdzić z własnego doświadczenia. Mogą one służyć w codziennym życiu z dziećmi jako nawigacja, pomogą znaleźć nowe sposoby patrzenia i kierunki dla siebie i własnej rodziny.
Katharina Saalfrank przekonuje, że psychologia rozwojowa oraz badania mózgu już od dawna dostarczają nam wystarczającej wiedzy na temat dzieci i tego, czego potrzebują, aby dobrze rosnąć i się rozwijać. Dlatego mówi stanowczo o potrzebie fundamentalnej zmiany paradygmatu: dzieci nie potrzebują wychowania, ale relacji!