Wychowanie

Skąd się tak naprawdę biorą „wredne bachory” i „tyrani”?

Każde zachowanie dziecka ma ukryty sens (…) Jeśli jest to zachowanie destrukcyjne, aspołeczne lub agresywne, istnieje ku temu powód. Dość często nietrudno ten powód ustalić.

Sześć błędów wychowawczych, które mogą sprzyjać wyrastaniu na „tyranów” czy „wredne bachory”.

Danielle Graf i Katja Seide są autorkami bloga “Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału”, który ma już ponad 36 milionów odsłon. Ich pierwsza wspólnie napisana książka Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału od trzech lat znajduje się na liście bestsellerów Der Spiegel. Jest także jednym z najpopularniejszych tytułów o rodzicielstwie na amazon.de.

Poniższy artykuł pochodzi z bloga https://www.gewuenschtestes-wunschkind.de/. Przetłumaczono i opublikowano za zgodą.

Katja Seide

“Skąd się tak naprawdę biorą „wredne bachory” i „tyrani”?”

Nic nie dręczy rodziców tak bardzo jak myśl, że poniosą wychowawczą porażkę, a z ich dzieci wyrosną egoistyczne dupki. Niepokój wzbudzają także złowróżbne słowa, że jak tak dalej pójdzie, wychowają egocentrycznych tyranów. Półki w księgarniach uginają się od poradników uderzających w podobne tony, w których zazwyczaj zaleca się powrót do starych dobrych metod – jako remedium na wszystko. Autorzy całą winą za to, że rzekomo rośnie nam pokolenie tyranów, obarczają wychowanie w duchu rodzicielstwa bliskości.

Pracuję jako pedagożka specjalna i poznaję także dzieci skupione głównie na własnych korzyściach, nieokazujące innym współczucia. Można je nazwać „wrednymi bachorami”. Jednak ich rodzice zdecydowanie nie wychowują ich w duchu rodzicielstwa bliskości, lecz typowo – stosując kary i pochwały. Ta obserwacja skłoniła mnie do refleksji na temat czynników, które rzeczywiście sprzyjają egoistycznemu, pozbawionemu empatii i bezwzględnemu zachowaniu.

Może poza rodzicami skrajnie zaniedbującymi swoje dzieci my wszyscy – nieważne, jakie metody wychowawcze wybieramy – próbujemy nauczyć swoje pociechy z jednej strony asertywności i pewności siebie, z drugiej zaś umiejętności dostosowania się, w pewnym stopniu, do grupy czy społeczeństwa. Większość dzieci umie znaleźć równowagę między tymi cechami. Skoro zarówno dzieci wychowywane w duchu rodzicielstwa bliskości, jak i te, których rodzice stosują klasyczne metody, wyrastają najczęściej na osoby przyjazne i potrafiące żyć w społeczeństwie, to co musi się stać, aby faktycznie wyrósł ten osławiony tyran?

Odpowiedź tkwi między innymi w mózgu człowieka, dokładniej w obszarze nazywanym korą przedczołową. Neurony znajdujące się w przedniej części płata czołowego mózgu, nad oczodołami, odpowiadają w głównej mierze za to, co uważamy za cywilizowane i akceptowalne społecznie zachowanie. Kora przedczołowa to pętla kontrolna, która ocenia wszystkie nasze spontaniczne impulsy. W momencie, gdy ktoś robi nam na złość i powstaje w nas chęć, by uderzyć napastnika, impuls odwetu przebiega przez pętlę kontrolną. Pozostaje kilka sekund na zastanowienie się, jakie konsekwencje może mieć agresywne zachowanie. Czy nasz przeciwnik zareaguje jeszcze większą agresją i stanie się dla nas jeszcze większym niebezpieczeństwem? Czy nasza reakcja jest współmierna do zagrożenia? Czy wyrządziłaby dużą krzywdę naszemu „przeciwnikowi”? Zależnie od tego, co wyniknie z tego procesu myślowego, nasz mózg dostosuje agresywny odruch do okoliczności. Uderzymy mocniej, słabiej, lekko lub wcale tego nie zrobimy (Bauer, 2015).

Sieci neuronalne w korze przedczołowej nie działają jednak już od momentu narodzin. Zaczynają powoli dojrzewać w trzecim roku życia dziecka, co wyjaśnia czemu maluchy natychmiast i bez oporów biją lub gryzą, gdy coś im się nie spodoba. Ich pętla kontrolna jeszcze nie działa. Dopiero od trzeciego roku życia mózg zaczyna powoli rejestrować informacje potrzebne do oceny konkretnych sytuacji. Musi na przykład wiedzieć, jak wygląda człowiek, gdy się złości. Jeśli dziecko nie jest w stanie rozszyfrować gniewnego wyrazu twarzy i wściekłej gestykulacji drugiej osoby, nie zauważy konieczności zmiany swojego zachowania. A więc musi najpierw się przekonać, jakie skutki przynosi jego zachowanie, i je zapamiętać: gdy dziecko uderzy innego malucha, ten prawdopodobnie odwzajemni uderzenie. Także kot pociągnięty za ogon okaże swoje niezadowolenie za pomocą pazurów. Dorosły, uderzony przez dziecko, może się odwrócić i odejść lub głośno krzyknąć. Wszystkie te informacje zostaną z upływem czasu zarejestrowane w mózgu malucha.

Kora przedczołowa nie jest jedynie odpowiedzialna za to, czy kogoś uderzymy, czy nie. Z jej pomocą możemy ustalać cele na przyszłość, planować w głowie zadania, zanim je wykonamy, koncentrować się, sterować swoją uwagą i tłumić zakłócenia, powstrzymać się przed jedzeniem słodyczy lub innych rzeczy, aby nie przytyć, wziąć się w garść, gdy jesteśmy padnięci i mamy ochotę wyłącznie na odpoczynek, a także przeżywać porażki bez popadania w rozpacz. Krótko mówiąc, nasz mózg, a szczególnie kora przedczołowa, to nasze supernarzędzie, bez którego bylibyśmy dość zagubieni.

Dokładnie w tym miejscu coś może pójść nie tak. Ten punkt może zadecydować o tym, czy dziecko będzie empatyczne i prospołeczne, czy egoistyczne i pozbawione empatii, czy będzie myślało o przyszłości i uparcie dążyło do celu, czy czekało, aż mama to załatwi. Z pewnością nie muszę podkreślać, że stworzyłam bardzo podstawową listę i oczywiście istnieje wiele innych powodów aspołecznego zachowania u dzieci i dorosłych. Wychodzę z założenia, że jesteście tego świadomi.

Skąd się tak naprawdę biorą „wredne bachory” i „tyrani”?

1. Ludzie wokół nich nie okazują prawdziwych uczuć

Jak już wcześniej wspomniałam, w mózgu dziecka musi zostać zakodowana informacja, jakie uczucia w ogóle istnieją, jaka jest typowa mimika i gestykulacja człowieka wyrażającego konkretne  uczucia, a także jak odpowiednio na nie reagować. Pracuję z dziećmi z problemami behawioralnymi, moi uczniowie często nie potrafią określić stanu emocjonalnego drugiej osoby. Oznacza to, że nie zauważają, gdy ich działanie złości drugiego człowieka. Nie umieją odczytać tego z twarzy czy postawy ciała rozmówcy. Nie rozpoznają tych sygnałów i nie zmieniają swojego zachowania, dopóki druga osoba nie wybuchnie złością – dopiero to do nich dociera. Odczytują dopiero sygnał w postaci wybuchu złości, lecz są zdziwione, że następuje. W szkole ćwiczymy w związku z tym, krok po kroku, jak rozszyfrować mimikę i gesty innych ludzi. Przykładowo zauważamy, że zmarszczone brwi oznaczają najczęściej złość, a łzy prawdopodobnie smutek. Zazwyczaj zajmują się tym rodzice lub wychowawcy, gdy dzieci są jeszcze bardzo małe. To oni uczą, jak wczuć się w sytuację innego malucha, zrozumieć jego emocje i spojrzeć na świat jego oczami.

Tu dochodzi jeszcze inne ważne zadanie dla dorosłych: dzieci muszą doświadczyć tego, jaka jest właściwa reakcja na smutek czy złość innych ludzi. Gdy ktoś się smuci lub się skaleczył, należy go przytulić, pocieszyć i pozwolić mu się wypłakać. Z kolei osobę rozzłoszczoną najlepiej po prostu z uwagą wysłuchać, a nie zasypywać niechcianymi radami. Dziecko uczy się okazywać współczucie, gdy samo spotkało się ze współczuciem w bolesnych, smutnych lub konfliktowych sytuacjach. Rodzice moich uczniów zazwyczaj nie pamiętają takich chwil ze swojego dzieciństwa i nie umieją przekazać takiej wiedzy swoim dzieciom. Reagują – nieświadomie – bez czułości, gdy ich dziecko się potknie i zacznie płakać. Mówią wtedy: „Wstań i przestań płakać. Przecież nic się nie stało”. Opisana reakcja jest jednak kłopotliwa.

Gdy starsza kobieta potknie się na chodniku i upadnie, nie mijamy jej, rzucając: „Wstawaj, nic wielkiego się nie stało”. Raczej do niej podbiegamy, pomagamy jej wstać i pytamy, czy wezwać karetkę. Oferujemy jej ramię do podparcia i szukamy miejsca, aby mogła usiąść. Towarzyszymy jej, dopóki nie powie, że czuje się lepiej. To naturalna reakcja – jeśli jako dziecko mogliśmy być jej świadkiem.

Dlatego tak ważne jest, aby dorośli reagowali autentycznie, gdy zalewa ich fala uczuć. Skutek odwrotny do zamierzonego osiągniemy, gdy my, dorośli, w momencie wściekłości uprzejmym tonem szepniemy: „Nieładnie z twojej strony, Franciszku!”, przyjmując dobrotliwy wyraz twarzy. Skutek będzie odwrotny do zamierzonego, ponieważ w takiej sytuacji mózg dziecka nie zarejestruje poprawnie, jakie uczucia wzbudza się u drugiej osoby, gdy się ją uderzy, powie jej coś niegrzecznego lub, przeciwnie, zrobi coś miłego. Rozwój empatii wymaga właściwego zakodowania łańcucha akcji i reakcji. To niezmiernie ważne, ponieważ warunkuje odpowiednie funkcjonowanie systemu rozpoznawania niebezpieczeństwa. Pętla kontrolna w mózgu w kilka sekund decyduje, czy odwet ma sens, czy może poskutkuje jeszcze większą katastrofą. Mózg potrzebuje wiarygodnych informacji, aby oszacować niebezpieczeństwo. (Co nie oznacza, że dorośli powinni oddawać uderzenia aby dziecko się „nauczyło”!)

Zasada jest następująca: wszystkie uczucia, których doświadczacie, powinniście podkreślać odpowiednią mimiką i gestykulacją, aby wesprzeć rozwój empatii oraz pracę kory przedczołowej swoich pociech.

W tym miejscu chciałabym ostrzec, że totalny „szał”, w który wpadają rodzice, nie jest tak naprawdę prawdziwy. Moim zdaniem dorośli często nadużywają tego określenia, gdy tłumaczą swoje napady wściekłości słowami: „Jestem po prostu autentyczny…”. Nie, nie i jeszcze raz nie. Niekontrolowany krzyk/wybuch może być wywołany zachowaniem waszych dzieci, lecz prawdziwym powodem tych ekstremalnych emocji nie są one, więc nie powinny za nie obrywać. Niektórzy specjaliści twierdzą, że niekontrolowany wybuch to reakcja, którą powinniśmy okazać we własnym dzieciństwie, ale nie mogliśmy tego zrobić, więc została ona przesunięta w czasie i przestrzeni (Maaz, 2014). Można się zastanawiać, czy to rzeczywiście zawsze jest słuszne, ale w gruncie rzeczy odpowiedź na to pytanie wydaje się nieistotna. Ważne, żeby pamiętać, że dzieci nie ponoszą winy za uczucia rodziców. To my jesteśmy odpowiedzialni za swoje uczucia. Przerzucanie odpowiedzialności na dziecko nie świadczy bynajmniej o naszej dojrzałości.

2. Wszyscy wokół starają się chronić dzieci przed rozczarowaniem

Dzieci muszą rozwinąć odporność, aby przetrwać w życiu, co oznacza, że powinny się nauczyć przeżywać drobne porażki, aby stać się silniejsze. Neuronalne podstawy odporności znajdują się w mózgu człowieka, ale ją także trzeba wyćwiczyć. Podstawę rozwoju odporności stanowią poczucie własnej skuteczności i odbiór społeczny. Dziecko, które od małego doświadcza własnej sprawczości i skuteczności, uczy się radzić sobie z przeszkodami i rozwija autentyczną pewność siebie. Jeżeli otrzymuje ponadto informację zwrotną od bliskich, że wierzą w tę sprawczość i skuteczność, czuje się tym bardziej wzmocnione. Przy tym o wiele ważniejsza jest wewnętrzna postawa dorosłych niż ich słowa. O wiele silniejszy sygnał dla dziecięcego mózgu stanowi sytuacja, gdy przestraszony rodzic podtrzymuje dziecko podczas wspinania, niż wypowiedziane słowa, jak „Dasz radę!”. W pamięci malca pozostanie prędzej uczucie niepewności i przeświadczenie, że jest w stanie wspinać się wyłącznie przy pomocy dorosłego. Dlatego za tak istotne uznaje się, aby już w bardzo wczesnym wieku pozwalać dzieciom także na niepowodzenia. Nawet niemowlęta pojękujące, ponieważ jeszcze nie umieją raczkować i sięgnąć po zabawkę, nie potrzebują pomocy, dopóki nie płaczą. Frustracja, którą odczuwają w takiej chwili, to dźwignia dla wewnętrznej motywacji, pozwalającej wznieść się na swoje wyżyny i nauczyć się czegoś nowego. Jeżeli dorośli z nadmiernej troski wyręczają dzieci, to podcinają im skrzydła, zamiast wesprzeć je w pokonywaniu przeszkód.

Dzieci muszą się nauczyć znosić również mniejsze smutki. Dla nas, rodziców, to często trudne do przetrwania. Jak banan złamie się podczas obierania, a dziecko wpadnie w szał i pragnie, abyśmy go naprawili, pokusa wyczarowania od razu drugiego banana jest wielka, szczególnie, gdy jawi się nam perspektywa przyglądania się przez pół godziny rozżalonemu maluchowi. Jak zabawka się zepsuje lub zginie, często zdarza się, że rodzice dla rzekomej otuchy obiecują zakup nowej. Dobrze to rozumiem – sama zachowywałam się podobnie. Zwyczajnie nie mogłam wytrzymać smutku swoich dzieci. Gdy podczas zabawy złamała się ulubiona opaska do włosów, jak najszybciej kupowałam nową. Jeśli jedna z moich panienek była zaproszona na nocowanie do koleżanki, drugiej obiecywałam popołudniowy seans filmowy na pocieszenie.

Przez te wszystkie lata wymieniłam niezliczone ilości złamanych bananów, herbatników i parówek na nowe! Teraz już wiem, że nie była to właściwa droga. Powinnam pocieszyć swoje dzieci i towarzyszyć im w ich smutku, zamiast pośpiesznie tuszować rozczarowanie. Bo w ten sposób za każdym razem osłabiałam umiejętność ich mózgu do znoszenia frustracji.

Przykładowo, wyobraźmy sobie ojca, który przez nadmiar obowiązków służbowych nie może pojechać z synem na obiecany weekend na ryby. I być może kupuje mu na pocieszenie drogą wędkę. Jednak to tak naprawdę dziecku nie pomoże. Droga wędka jest z pewnością bardzo ładnym prezentem, lecz takim działaniem ojciec sugeruje mózgowi dziecka, że nie trzeba przeżywać rozczarowania i bólu, bo wystarczy odwrócić od nich swoją uwagę. Gdyby ojciec wieczorem spokojnie porozmawiał z synem, wszystko mu wyjaśnił i przetrwał jego łzy oraz złość, pozwolił mu się wypłakać itd., ofiarowałby dziecku prawdziwe pocieszenie, które wzmocniłoby jego mózg. Takie sytuacje sprawiają, że w przyszłości rozczarowania nie są tak destrukcyjne dla dziecka, ponieważ umie im sprostać – jego mózg już raz doświadczył rozczarowania i przetrwał je z pomocą bliskiej osoby. Informacja o tej umiejętności została zakodowana. Im częściej maluchowi się to udaje, tym lepiej wyćwiczy mechanizm radzenia sobie z rozczarowaniami. Wspólne przeżywanie rozczarowań i smutku powoduje wyrzut hormonów szczęścia w mózgu. Syn czuje się po wypłakaniu zmęczony, lecz równocześnie dziwnie zadowolony. Uczucie to jest spowodowane wspólnym przeżywaniem i współczującą reakcją ojca. Nowa wędka okazuje się niepotrzebna.

3. Ludzie wokół oferują zastępcze przyjemności zamiast prawdziwego pocieszenia

Upominek na pocieszenie, jak wędka z powyższego przykładu, oddziałuje na układ limbiczny, któremu sprzyja szybkie zaspokojenie potrzeb. Regularne odczuwanie satysfakcji spowodowanej taką natychmiastową reakcją sprawia, że ten układ w mózgu w pewnym momencie zaczyna działać silniej niż kora przedczołowa.

Mózg uczy się w ten sposób, że powinien odsunąć na bok cierpienie (a nie wytrzymać, jak w pierwszym przypadku) i szybko zaspokoić potrzeby, co stymuluje układ nagrody i daje człowiekowi chwilę lepszego samopoczucia (Bauer, 2013). Jeżeli dziecko przejmie od rodziców sposób odwracania uwagi od smutku przez przyjemności, mózg nie wyćwiczy odporności, lecz nauczy się chwytania substytutów pociechy: jedzenia, picia, zakupów, gier wideo itd. Istnieje różnica jakościowa pomiędzy pierwszym a drugim rodzajem pocieszenia. Po prawdziwym pocieszeniu człowiek czuje autentyczną ulgę. Nieprawdziwe pocieszenie jest zaspokojeniem zastępczym. Nie ma w tym nic złego, jeżeli rodzice od czasu do czasu z tego skorzystają – sama tak czynię – lecz należy być świadomym tego, że to jedynie wypełniacz pustki. I to taki, który się szybko zużywa.

Odwrócenie uwagi poprzez zastępcze zaspokojenie staje się problemem, bo czyni ludzi niezaradnymi życiowo. Takimi, którzy załamują się przy najmniejszym potknięciu i nie podejmują prób działania ze strachu przed porażką. Od pewnego czasu sektor gospodarczy skarży się, że nowicjusze na rynku pracy nie potrafią się „przebijać” czy wziąć się w garść, żeby doprowadzić jakąś sprawę do końca. Jak mają to umieć, skoro ich mózg nigdy nie był ćwiczony w tym zakresie? Jeśli zawsze, gdy było im ciężko lub smutno, otrzymywali coś przyjemnego w zamian, jako odwrócenie uwagi od cierpienia.

Dzieci często reagują prowokacyjnym zachowaniem na agresywny sposób komunikacji dorosłych, zaś wyznaczenie granic bez atakowania wywołuje zazwyczaj chęć do współpracy. Matka ze złamaną stopą z omówionego wyżej przykładu mogła powiedzieć swojej córce: „Przykro mi. Wiem, że odczuwasz strach, gdy widzisz mnie tak słabą. Nie mogę ci dziś pomagać tak jak zawsze. Moja noga musi odpocząć i najważniejsze jest, aby szybko się zagoiła. Mogę ci pomóc przy różnych rzeczach, jeśli przyniesiesz je do mnie na kanapę, ale więcej nie jestem dzisiaj w stanie zrobić”. Być może dziewczynka by się wściekła. Być może zsiusiałaby się w spodnie. Lecz nauczyłaby się, że jej matka ma swoje granice i je wyraźnie wyznacza, a jakikolwiek szantaż dziecka ich nie przesunie.

4. Ludzie wokół nie mają odwagi wyznaczać swoich granic

Szczególnie my, rodzice pragnący postępować inaczej niż nasze matki i nasi ojcowie, nie zauważamy czasem, że zbyt często pozwalamy swoim dzieciom na przekraczanie granic. Czytelniczka bloga opisała mi kiedyś sytuację, w której pozwoliła córce na zdecydowanie zbyt mocne przekroczenie granicy. Matka miała złamaną stopę i – pomimo gipsu – bardzo ciężko jej było chodzić. Jej trzyipółletnia córka źle znosiła fakt, że mama jest unieruchomiona. Wzbudziło to jej strach. Z powodu lęku dziewczynka wymyślała przeróżne rzeczy, aby zmusić mamę do wstania. Nagle potrzebowała pomocy przy najprostszych czynnościach. Matka była świadoma tego, że córką powoduje lęk – przerażało ją, że mama leży osłabiona na kanapie przez większość dnia – dlatego za każdym razem z trudem podnosiła się, aby jej pomóc. To wyciągnęła sukienkę z szafy, to szukała razem ze swoją trzyipółlatką zagubionej lalki. Chwile, gdy mama znów była „taka jak wcześniej”, przynosiły dziecku ulgę, lecz nasza czytelniczka odczuwała potem tak silny ból stopy, że później była w stanie tylko się położyć. W pewnym momencie dziewczynka chciała, żeby mama poszła z nią do toalety – choć już od dawna sama sobie radziła. Matka prosiła ją nieustannie, by pozwoliła jej poleżeć, ponieważ złamana stopa bardzo ją bolała. Zaproponowała nawet, aby córka w jej obecności skorzystała z dawnego nocniczka. W zasadzie świetny kompromis. Jednak dziewczynka głośno upierała się przy swoim. Groziła nawet, że załatwi się w majtki. Matka ostatecznie zgodziła się pójść z córką do toalety i mimo przeszywającego bólu wstała, ponownie obciążając stopę.

Jestem jak najbardziej za poważnym traktowaniem lęku dziecka i robieniem (niemal) wszystkiego, aby go wychwycić. Mimo to ważne jest, aby powiedzieć stop, gdy nie czujemy się dobrze i przekraczamy swoją granicę wytrzymałości! Jesper Juul opisał to obszernie w swojej książce Rodzic jako przywódca stada. Pełne miłości przywództwo w rodzinie. Skoro my, rodzice, nie stawiamy rzeczywistych granic, to jak nasze dzieci mają nauczyć się respektować granice innych ludzi? Umiejętność powstrzymania się, czyli odłożenia na jakiś czas swoich życzeń i odruchów oraz cierpliwego oczekiwania na spełnienie własnych potrzeb, jest regulowana przez korę przedczołową i wzmacnia się przy częstszym trenowaniu. Ważnymi partnerami do ćwiczeń są, poza rodzicami i innymi bliskimi dorosłymi, dzieci w grupie. Maluchy niezwykle bezpośrednio i jasno wyznaczają swoje granice. Gdy dziecko akurat nie chce być obejmowane i całowane przez drugie, po prostu je odpycha. Oczywiście nie jest to społecznie akceptowany sposób zaznaczania własnych granic, jednak trzeba przyznać, że bardzo bezpretensjonalny i wyraźny.

Dorośli wyznaczający swoje granice muszą, rzecz jasna, działać rozważniej. Nie mogą przy okazji naruszać integralności dziecka. Istnieje różnica pomiędzy powiedzeniem: „Nie chcę się teraz z tobą bawić. Jestem wykończony(-na) i potrzebuję chwili na wypicie w spokoju kawy. Przyjdę do ciebie później. Pobaw się, proszę, przez tę chwilę sam(a)” a „Daj mi choć raz napić się spokojnie kawy, dobra? Nie chcę się teraz z tobą bawić. Jestem padnięty(-ta), nie zauważyłeś(-łaś)? Pobaw się raz sam(a), do cholery”. W obu przypadkach rodzic wprawdzie wyraźnie zaznaczył, że jest zmęczony i nie chce się teraz bawić, lecz druga wersja krzywdzi dziecko.

Dzieci często reagują prowokacyjnym zachowaniem na agresywny sposób komunikacji dorosłych, zaś wyznaczenie granic bez atakowania wywołuje zazwyczaj chęć do współpracy. Matka ze złamaną stopą z omówionego wyżej przykładu mogła powiedzieć swojej córce: „Przykro mi. Wiem, że odczuwasz strach, gdy widzisz mnie tak słabą. Nie mogę ci dziś pomagać tak jak zawsze. Moja noga musi odpocząć i najważniejsze jest, aby szybko się zagoiła. Mogę ci pomóc przy różnych rzeczach, jeśli przyniesiesz je do mnie na kanapę, ale więcej nie jestem dzisiaj w stanie zrobić”. Być może dziewczynka by się wściekła. Być może zsiusiałaby się w spodnie. Lecz nauczyłaby się, że jej matka ma swoje granice i je wyraźnie wyznacza, a jakikolwiek szantaż dziecka ich nie przesunie.

5. Ludzie wokół zachowują się nieprzewidywalnie

W przedszkolu miałam najlepszą przyjaciółkę. Nazywała się Anja i była dokładnie o jeden dzień młodsza ode mnie. Anja mieszkała w sąsiednim bloku na dziewiątym piętrze, a ja bardzo ją kochałam. Ale przytłaczał mnie terror, który stosowali jej rodzice. Nigdy nie można było przewidzieć, jak zareagują. Czasem byli przemili, częstowali nas słodyczami i pozwalali nam oglądać telewizję bez nadzoru. Często zdarzało się jednak, że ni z tego, ni z owego wpadali w złość i wyrzucali mnie ze swojego mieszkania. Nigdy nie wiedziałam, co zrobiłam nie tak. Jedno niewłaściwe słowo, spojrzenie, niestosowny chichot i lepiej było uciekać do domu. Codziennie dzwoniłam do drzwi Anji, aby spytać, czy przyjdzie na podwórko się pobawić. Już wcześniej ustaliłyśmy, że tak będzie łatwiej niż u niej w domu. Otwierała mi domofonem drzwi i obie cieszyłyśmy się na myśl o zbliżającej się wspólnej zabawie. Lecz wcześniej czekała nas jeszcze największa próba cierpliwości – i to każdego dnia. Wszystko musiało potoczyć się gładko przez kolejne pięć minut pomiędzy dzwonkiem do drzwi a wjazdem windą na dziewiąte piętro. Gdy Anja otwierała drzwi z szerokim uśmiechem na ustach, oznaczało to dobry dzień: mogłyśmy iść razem na dwór. O wiele częściej zdarzało się jednak, że przez te pięć minut coś powiedziała lub zrobiła – albo czegoś nie zrobiła lub nie powiedziała – a jej ojciec natychmiast wybuchał złością. Otwierała mi wtedy drzwi zapłakana i tylko kręciła głową, łkając. Za każdym razem czułam, jak serce mi zamiera. Szybko wskakiwałam z powrotem do windy. Całkiem sama.

Terror przypadkowości sprawiał, że coraz ciężej było mi dzwonić do drzwi Anji, ale czyniłam to wiele razy. W końcu bywały też te lepsze okresy. Zresztą, jak wspominałam, byłyśmy nierozłączne, dwie chichoczące jasnowłose pięciolatki – nie chciałam zostawiać jej samej w tym piekle. Pewnego dnia jej rodzina się przeprowadziła, a my straciłyśmy kontakt. Nie pamiętam już jej twarzy ani głosu. Lecz do dziś czuję ten niepokój w sercu, gdy przechodzę obok jej dawnego domu i szukam oczami okien na dziewiątym piętrze. Zastanawiam się także – skoro mnie tak mocno to wtedy obciążało – jak musiała się czuć Anja.

W artykule na temat różnicy pomiędzy pragnieniami a potrzebami napisałam, że u ludzi występuje podstawowa potrzeba struktury/porządku w życiu. Człowiek, który nie jest w stanie przewidzieć najbliższej przyszłości, czyli przebiegu kolejnego dnia, odczuwa stres i wręcz choruje. Dotyczy to również zachowania rodziców: musi mieć ono porządek zrozumiały dla dziecka, tak aby wiedziało, na czym stoi. Dzieci potrzebują dorosłych zachowujących się przewidywalnie, ponieważ ta klarowna struktura jest dla nich punktem orientacyjnym. Dzięki niej same zyskują pewność w swoim zachowaniu. Rodzice Anji zachowywali się nieobliczalnie. Tak jak opisywałam: nigdy nie wiedziałyśmy, co ich w danym momencie doprowadzi do szału. Nawet po fakcie nie byłyśmy w stanie dojść do tego, co tym razem zrobiłyśmy źle. Zasadniczo próbowałyśmy pozostać niewidzialne pod ich nadzorem, niestety często się to nie udawało.

Nie wiem, czy Anja wyrosła na tyrankę lub wredną kobietę – zniknęła z mojego życia, jak skończyłam siedem lat. Wiem jednak, że wielu moich uczniów, którym społeczeństwo przypina łatkę „z zaburzeniami behawioralnymi”, otaczają nieobliczalni dorośli. Kora przedczołowa takich dzieci ma przed sobą niezwykle trudne zadanie, jakim jest zakodowanieobowiązujących zasad współżycia społecznego. Jeżeli jako maluchy uderzyli swoich rodziców, a rodzice mocno oddawali, albo to ignorowali, albo wręcz śmiali się, bo im się podobało, że ich mały łobuz jest już tak silny, to który z tych trzech schematów reakcji powinien zostać zapamiętany przez mózg jako „ten właściwy”?

Jeśli dziecko rzeczywiście z trudem przychodzi przewidywanie, jak zachowają się rodzice w najbliższej przyszłości, nie jest ono w stanie zdrowo się rozwijać. Nie przyswoi zasad „normalnego”, społecznie pożądanego współżycia, lecz będzie reagowało w podobnie nieobliczalny sposób, sprawiając kłopoty w przedszkolu i szkole. Dziecko będzie potrzebowało innych bliskich dorosłych osób, na których będzie mogło polegać – nauczycieli, wychowawców czy pracowników społecznych – a także rówieśników, aby nauczyć się „normalnych” relacji z innymi ludźmi.

Drogie czytelniczki i drodzy czytelnicy, wiem, że bierzecie sobie do serca moje artykuły, dlatego zaznaczam, że nie piszę z myślą o was. Z pewnością i wam zdarzają się sytuacje, kiedy reagujecie bardzo różnie, w zależności od dnia i nastroju. To coś zupełnie normalnego. Tak samo wygląda to u mnie. To nie jest nieobliczalność, o której piszę. Wasze dzieci w 95% przypadków wiedzą, dlaczego reagujecie tak, a nie inaczej. Gdy dochodzi zmęczenie, macie mniej cierpliwości niż wtedy, gdy jesteście wypoczęci. Po stresującym dniu w pracy wieczorem raczej nie będziecie mieć nastroju do żartów. To właśnie autentyczność, dzięki niej dzieci mogą was lepiej poznać. Przypuszczam, że za każdym razem uzasadniacie swoją reakcję. Pewnie mówicie swoim pociechom: „Ojej, ten dzień mnie wykończył, ciężko mi teraz znosić wasze wygłupy. Muszę chwilkę odpocząć, dobrze?”. Wyżej opisywałam rodziców chorobliwie nieobliczalnych, a oni nie czytują bloga, ponieważ nigdy by im nie przyszło na myśl, że swoim zachowaniem szkodzą własnym dzieciom. Tak więc, proszę, nie odnoście piątego podpunktu do siebie, okej?

6. Ludzie wokół po prostu ignorują odmowę dziecka

W mediach pojawiło się ostatnio wiele doniesień na temat napaści na tle seksualnym, przy których mężczyźni nie uznaliodmowy kobiet za „nie!”. W Stanford student Brock Turner zgwałcił siostrę koleżanki z uczelni. Dziewczyna straciła przytomność po imprezie, na której za dużo wypiła. Celebrytka Gina-Lisa Lohfink została zgwałcona przez dwóch mężczyzn i dodatkowo przy tym sfilmowana – na nagraniach słychać jej głośny sprzeciw, mimo że sprawia wrażenie, jakby była pod wpływem środków odurzających. Nie chcę zagłębiać się w temat od strony prawnej – o tym już napisano wiele. Chciałabym natomiast zwrócić uwagę na inną kwestię: mianowicie jak to możliwe, że taki chłopak jak Brock Turner może wpaść na pomysł, że nie ma nic złego w skrzywdzeniu drugiej osoby. Czy rodzice nie nauczyli go, że „nie” znaczy „nie”? Nie znam osobiście jego rodziny, ale Brock wydaje się zwyczajnym chłopakiem „z sąsiedztwa”. Zakładam, że jego rodzice „dobrze go wychowali” i uczynili, co było w ich mocy, aby nauczyć go szacunku wobec kobiet. Jestem niemal pewna, że ani jego ojciec, ani matka nigdy mu nie powiedzieli, że nie ma niczego złego w ignorowaniu odmowy ze strony kobiety i gwałceniu jej. W taki razie jak mogło do tego dojść? Co musi pójść nie tak w wychowaniu, aby „chłopak z sąsiedztwa” stał się przestępcą seksualnym?

Odpowiedź jest o tyle łatwa, co szokująca. Nasze dzieci uczą się więcej na podstawie tego, czego doświadczają, niż tego, co im się mówi. Rozejrzyjcie się na podwórku – dostrzeżecie z jednej strony na ławce matkę karmiącą swoje maleństwo kaszką. Niemowlę odwraca głowę i zamyka buzię. Jednoznacznie niewerbalnie odmawia. Mimo to matka przemyca do buzi malucha jedną łyżeczkę za drugą – gdy to ziewa, zaczyna się śmiać lub rozkojarzone spogląda na przejeżdżające samochody. Kobieta robi to, bo uważa, że dziecko powinno więcej zjeść. Gdy spojrzycie w drugą stronę, być może zobaczycie ojca z dwuletnim synkiem, który wrzeszcząc, rzuca się na chodnik i donośnie odmawia dalszego spaceru. Ojciec bierze wierzgającego brzdąca delikatnie pod pachę, jakby nie słyszał jego protestów. Po drugiej stronie ulicy możecie dostrzec roczną dziewczynkę w wózeczku, która zirytowana kolejny raz zrywa sobie z głowy kapelusik, oraz jej babcię, która w końcu zawiązuje podwójną kokardkę na wstążce, aby wnuczka nie była już w stanie upierać się przy swoim „nie”…

Sądzę, że 100% rodziców zgodzi się, że „nie” jako odpowiedź kobiety na pytanie o seks rzeczywiście znaczy „nie”. Wszyscy chcemy wychować swoje dzieci tak, żeby miały tego świadomość – nikt nie życzy sobie, aby ich własny syn kiedykolwiek dotknął kobietę wbrew jej woli. Zastanówmy się w tym miejscu, jak wielu rodziców nieświadomie uczy swoje pociechy czegoś odwrotnego. Czego nauczy się maluch, które mówi „nie”, a i tak musi robić to, czego chce mama lub tata? Uczy się, że to silniejszy decyduje o tym, kiedy „nie” rzeczywiście znaczy „nie”.

Wyjaśnienie „To przecież dla twojego dobra” w rzeczywistości wcale nie jest tak dalekie od słów gwałciciela: „Przecież ty też tego chcesz”, jak byśmy sobie tego życzyli. Gdy moje córki były jeszcze małe, raz umyłam jednej z nich zęby wbrew jej woli. Byłam przekonana, że powinnam to zrobić dla jej dobra. Jednak ona broniła się, jakby chodziło o jej życie. Krzyczała i kopała, musiałam ją trzymać z całych sił. Wyglądało to niemal tak, jakbym chciała ją zgwałcić! Gdy to zauważyłam, puściłam ją natychmiast i obiecałam sobie absolutnie nigdy więcej jej tak nie traktować. Wspomnienie tej strasznej chwili długo mnie jeszcze prześladowało. Zrozumiałam, że dziecko nie nauczy się, że jego „nie” coś znaczy, jeśli nawet najbliższe ukochane osoby będą je ignorować. Jak mamy nauczyć swoje dzieci wyznaczania granic wobec obcych, skoro jako rodzice nieustannie je przekraczamy? Jak nasi synowie mają zakodować, że nie można wykorzystywać swojej siły i trzeba respektować odmowę drugiej strony, skoro gdy sami są mali i słabi, my ich podnosimy i przenosimy wbrew ich woli?

W tym miejscu zazwyczaj pojawia się kontrargument, iż to niemożliwe, żeby rodzice zawsze brali pod uwagę odmowę swoich dzieci. Często przywołuje się funkcjonujący od dawna przykład matki zatrzymanej przez patrol policyjny w Monachium: przewoziła roczną córeczkę nago w foteliku rowerowym, gdy na zewnątrz było jedenaście stopni, i wyjaśniła policjantom, że mała tak sobie życzyła. Rzeczywiście, nic nie usprawiedliwia zachowania tej matki – było rażąco niedbałe. Oczywiście zdarzają się sytuacje, w których rodzice muszą pominąć sprzeciw dziecka. Gdy dwulatek rzuci się nie na chodnik, lecz na jezdnię, nie jest kwestią dyskusyjną, czy ojciec ma go podnieść i zabrać dla jego bezpieczeństwa. My, rodzice, musimy i możemy sprawować „władzę opiekuńczą” nad swoimi dziećmi. W nagłych przypadkach wykorzystując też przewagę fizyczną. Lecz tak naprawdę jak często znajdujemy się w takich podbramkowych sytuacjach?

Rodzice o wiele częściej przekraczają granice swoich dzieci bez zastanowienia, z powodu braku czasu lub z lenistwa. Chcę was po prostu uczulić: dzieci uczą się, że „nie” oznacza „nie” o wiele szybciej, niż się dorosłym wydaje. I przychodzi im to o wiele łatwiej, niż myślimy. Jeśli pomijamy sprzeciw dzieci bez większego powodu, możliwe, że ten przekaz na długo utkwi im w głowach. Nie oznacza to jednak, że przez to automatycznie staną się potencjalnymi gwałcicielami. Gdyby wytłumaczenie było takie proste, już od dawna potrafilibyśmy zapobiegać wszelkim przestępstwom… Rzecz w tym, abyśmy my, dorośli, świadomie obchodzili się ze swoją władzą i siłą.

Na co dzień, także w wiecznym pędzie, należałoby się dokładniej zastanowić, czy rzeczywiście powinniśmy na siłę zakładać sweter protestującemu dziecku, czy nie lepiej wziąć ubranie ze sobą i założyć, gdy maluch sam zauważy, że marznie. Nie zawsze to się uda, wiem o tym – sama często muszę ignorować sprzeciwy swoich dzieci, ponieważ w danej chwili nie ma innej możliwości. Mimo to zwracam uwagę na to, czy na jeden sprzeciw moich pociech, którego nie mogę zaakceptować, przypada duża liczba sprzeciwów, które respektuję.

7. Dziecku przytrafiają się rzeczy, które leżą poza „zasięgiem wychowania” rodziców

Powyżej wymieniłam sześć błędów wychowawczych, które mogą sprzyjać wyrastaniu na „tyranów” czy „wredne bachory” – teraz czas na punkt siódmy. Nie wpisuję go na powyższą listę, ponieważ leży poza możliwościami wpływu rodziców. Chodzi o to, że czasem rodzice i wychowawcy z obiektywnego punktu widzenia robią wszystko jak należy, a dzieci i tak podążają w złym kierunku.

Niestety znamy szereg możliwych (ekstremalnych) zdarzeń, które mogą silnie wpłynąć na dziecko. Chociażby doświadczenie wojny czy innych traumatycznych przeżyć, które sprawiają, że strach przed kolejną traumą blokuje dzieciom dostęp do ich własnych uczuć. Istnieją rzeczy, którym rodzice nie są w stanie zapobiec. Czasem wręcz o nich nie wiedzą. Miotają się, aby popchnąć dziecko w lepszą, społecznie akceptowalną stronę,  a niekiedy i tak ponoszą porażkę.

Nie oznacza to, że dzieci po traumatycznych przeżyciach stają się „wrednymi bachorami” lub „tyranami”. Wedle mojej oceny „wredne bachory” wcale nie istnieją. To, co widzimy z zewnątrz, jest zawsze jedynie niewielką częścią repertuaru zachowań dziecka. To, co obserwujemy przez pół godziny na podwórku, nie odzwierciedla całego charakteru malucha, tak jak wspaniale to opisuje Alu w artykule Witam, jestem, jak mówisz, matką wrednego bachora. Każde zachowanie dziecka ma ukryty sens – wiecie, że na okrągło to powtarzam. Jeśli jest to zachowanie destrukcyjne, aspołeczne lub agresywne, istnieje ku temu powód. Dość często nietrudno ten powód ustalić.

Podsumowanie

Nauka płynąca dla was z tego artykułu jest następująca: jesteście dobrymi rodzicami. Wasze dzieci nie staną się „tyranami” czy „wrednymi bachorami” – nawet jeśli od czasu do czasu zachowują się okropnie. Nieważne, jak je wychowujecie – najprawdopodobniej wyrosną na uprzejmych, troskliwych dorosłych. Nawet moi uczniowie będący ekstremalnymi przypadkami z czasem złagodnieli. Oczywiście także dlatego, że w szkole zbudowaliśmy wspólnie fundament na dalsze życie. Gdy przychodzą w odwiedziny, patrzę zazwyczaj na pięknie wytatuowanych olbrzymów pokazujących mi z zachwytem zdjęcia swoich córeczek w różowych sukieneczkach lub opowiadających z dumą, że dostali uczciwą pracę jako sprzątacze na kolei.

Żaden z moich dawnych uczniów nie trafił dotychczas do więzienia, mimo że ich życiowy start nie należał do łatwych. Myślę, że ten fakt pozwoli nam, rodzicom, nieco odetchnąć. Jasne, istnieją pułapki na drodze wychowania (i poza nią), które utrudniają dzieciom dopasowanie się do społeczeństwa.

Dzieci muszą się nauczyć współodczuwania, potrzebują empatii, miłości, troski i prawdziwego pocieszenia. Od czasu do czasu muszą się też zderzyć z prawdziwą granicą drugiego człowieka i zrozumieć, że należy ją uszanować. Tak naprawdę w tym tkwi cały sekret dobrego wychowania.

© Snowqueen

Tłumaczenie: Katarzyna Przybylska

Redakcja: Maria Zając

Przetłumaczono i opublikowano za zgodą.

 Źródła 

Bauer Joachim, 2013: Granica bólu. O źródłach agresji i przemocy, tłum. Maria Skalska, Słupsk.

Bauer Joachim, 2015: Selbststeuerung: Die Wiederentdeckung des freien Willens (Samosterowność. Powrót wolnej woli), Aufl. 5, München, tłum. własne.

Brooks Robert, Goldenstein Sam, 2015: Das Resilienz-Buch. Wie Eltern ihre Kinder fürs Leben stärken (Potęga odporności. Jak rodzice wzmacniają swoje dzieci na całe życie), Aufl. 6, Stuttgart.

Maaz Hans-Joachim, 2014: Die narzisstische Gesellschaft: Ein Psychogramm (Narcystyczne społeczeństwo: psychogram), München, tłum. własne.

Autorki wyjaśniają, skąd biorą się napady złości u dzieci i dlaczego tak często doprowadzają nas do szału. Prezentują zabawne i osobiste sytuacje z życia, praktyczne wskazówki i wyniki najnowszych badań, by pomóc nam „przetrwać fazy buntu i nie zwariować”.

“Z pewnością każdy rodzic dziecka w wieku od roku do czterech lat zna sytuacje, w których wystarczą drobiazgi, żeby doprowadzić dzieci do natychmiastowej furii. Na przykład gdy nie chcą opuścić placu zabaw, albo gdy podczas śniadania dostaną picie w niebieskim kubku, a nie w czerwonym. My, dorośli, jesteśmy często bezradni i sfrustrowani wobec intensywności i czasu trwania napadu złości u maluchów. Dlaczego nasze pociechy uspokajają się z takim trudem?
Danielle Graf Katja Seide

Dodaj komentarz