Trudności pojawiają się wtedy, kiedy potrzeby dwojga lub kilkorga dzieci zderzają się ze sobą. Dorosłym zwykle udaje się przez krótki czas powściągnąć swoje potrzeby, ale co z dziećmi?
Danielle Graf i Katja Seide są autorkami bloga “Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału”, który ma już ponad 36 milionów odsłon. Ich pierwsza wspólnie napisana książka Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału od trzech lat znajduje się na liście bestsellerów Der Spiegel. Jest także jednym z najpopularniejszych tytułów o rodzicielstwie na amazon.de.
Zapraszamy do przeczytania fragmentu.
Danielle Graf i Katja Seide
Fragment książki “Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału”
Kiedy potrzeby kilkorga dzieci
zderzają się ze sobą
Trudności pojawiają się wtedy, kiedy potrzeby dwojga lub kilkorga dzieci zderzają się ze sobą. Dorosłym zwykle udaje się przez krótki czas powściągnąć swoje potrzeby, ale co z dziećmi? Sprostanie wymaganiom wszystkich w takim momencie to dla rodzica naprawdę wyższa szkoła jazdy. Ponieważ zwykle nie sposób zaspokoić potrzeb wszystkich dzieci jednocześnie, należy przemyśleć, kto w danym momencie jest w stanie ustąpić, a kto nie. Ważne okazuje się przy tym, by nie tracić z oczu potrzeb, którymi nie możemy się zająć od razu, i zaspokajać je, jeśli tylko pojawi się taka możliwość, tak by dziecko nie musiało się tego ponownie domagać. To naprawdę niezmiernie istotne. Tylko wtedy nasze dzieci uczą się, że nie muszą walczyć o zaspokojenie swoich potrzeb. W znacznym stopniu możemy zapobiec zazdrości pomiędzy rodzeństwem, jeśli nasze dzieci czują, że ich potrzeby i one same nie giną w natłoku codziennych spraw.
By porównać różne dziecięce potrzeby, trzeba dobrze znać swoje dzieci. Dobrze, jeśli rodzice uwzględniają zarówno stałe potrzeby, na przykład uwagi i miłości, jak i chwilowe, dochodzące do głosu w danym momencie, potrzeba autonomii, porządku albo bezpieczeństwa. Nie jest to wcale aż takie skomplikowane, jak się wydaje.
By zdążyć punktualnie do pracy, szkoły i przedszkola, ja i moje dzieci musimy wyjść z domu o wpół do ósmej rano. Ja wstaję przeważnie o szóstej, by w spokoju wziąć prysznic, ubrać się, a potem przygotować dzieciom kanapki do szkoły. Moja córka Helene nie cierpi presji czasu i nie znosi rano wstawać z łóżka, dlatego co jakieś piętnaście minut idę do niej, by delikatnie ją pogłaskać i powiedzieć, że niedługo nadejdzie pora wstawania. Dzięki temu może się na to przygotować psychicznie. Natomiast Josua i Carlotta są rannymi ptaszkami. Kiedy nie wstają sami z siebie, koło wpół do siódmej kładę się z nimi, przytulam ich i budzę całusami. To przytulanie zaspokaja u obojga ważną potrzebę – miłości i uwagi. Natomiast Helene z powodzeniem może zrezygnować z takich czułości – nie dają jej aż takiej satysfakcji. Lubi za to, jak pomagam jej w ubieraniu się, choć oczywiście od dawna potrafi to robić sama. To, że poświęcam czas, by podać jej ubrania, zaspokaja jej potrzebę miłości i uwagi, tak jak przytulanie w przypadku Josui i Carlotty.
W myciu zębów pomagam całej trójce, bo to ja mam potrzebę utrzymania ich zębów w zdrowiu, a podczas śniadania znowu uwzględniam indywidualne upodobania każdego dziecka. Carlotta potrzebuje mieć ważny wkład w życie wspólnoty. Dlatego czasem nakrywa stół do śniadania dla całej rodziny. Na ogół ma na to czas raczej w weekendy, ale również w ściśle zaplanowane poranki zdarza się, że kroi owoce albo gotuje jajka dla wszystkich. Gdy miała około sześciu lat, fascynowało ją zagrożenie związane z zapalaniem świec i dlatego bardzo zależało jej, żebyśmy jedli przy świecach. Oczywiście Carlotta nakrywa do stołu i kroi owoce po dziecięcemu, inaczej niż ja to robię, dlatego czasem mam ochotę przygotować wszystko bardziej estetycznie. Powstrzymuję się jednak i daję pierwszeństwo potrzebie córki.
Josua ma cztery lata i przede wszystkim chce działać samodzielnie i rozwijać umiejętności. Dlatego przesuwa krzesła w kuchni, by móc wdrapać się na blat i – z mojego punktu widzenia ryzykownie – sięgać po paczki musli leżące na wysokiej lodówce. Równie brawurowo zdobywa mleko z lodówki, a także porcelanowe miseczki i łyżki z szafki kuchennej. Nie interweniuję, bo wiem, że w ten sposób uniemożliwiłabym mu zaspokojenie jego potrzeby. Pilnuję tylko, żeby nigdzie nie leżał żaden nóż, którym Josua mógłby się skaleczyć. Poza tym przygotowuję śniadanie dla Helene, która przeważnie przy stole jeszcze śpi i powoli się budzi. Tutaj też życzy sobie, żebym jej matkowała. Co jakiś czas rozbrzmiewa mój budzik z telefonu, by dać nam sygnał dźwiękowy, ile czasu zostało do wyjścia z domu. Dzięki temu na ogół udaje nam się wyjść punktualnie (moja potrzeba), bez presji czasu (potrzeba Helene) i bez kłótni (potrzeba wszystkich) o to, że ktoś jeszcze nie jest gotowy.
Poszczególne potrzeby dzieci w danej chwili wynikają zatem przeważnie z ich wieku: chcą wnosić coś w życie wspólnoty, działać samodzielnie, podejmować własne decyzje, relaksować się, bawić i tak dalej. Zarazem jednak istnieją pewne stałe potrzeby zależne od charakteru dziecka, które mają wypełniać jego ważny zbiornik na miłość i uwagę. Amerykański terapeuta par Gary Chapman opisuje różne typy miłości. Nieco później przytoczymy trzy najważniejsze: typ stawiający na pomoc, typ stawiający na niepodzielną uwagę i typ stawiający na kontakt fizyczny. Jeśli masz wrażenie, że dajesz dzieciom nieskończenie wiele uwagi, a one i tak wydają się niezadowolone i prowokują cię swoim zachowaniem, może to wynikać z tego, że poświęcasz dziecku uwagę innego rodzaju niż ten, który najbardziej je uszczęśliwia.
Wróćmy do porannych zwyczajów mojej rodziny. Gdy spojrzymy na to obiektywnie, może się wydawać niesprawiedliwe, że tak często pomagam Helene, a pozostałej dwójce nie. Ale właśnie w tym rzecz: nie chodzi o to, żeby traktować wszystkie dzieci dokładnie tak samo. To wcale nie jest sprawiedliwość! Gdy traktujemy wszystkie dzieci tak samo, wcale nie zapobiegamy zazdrości w rodzeństwie. Chodzi o to, żeby dostrzec indywidualne potrzeby i upodobania i właśnie na nich się skupić. Zarówno Josua, jak i Carlotta czuliby, że ich ograniczam, gdybym smarowała im kanapki albo pomagała w ubieraniu się. Większość sprzeczek między rodzicami a dziećmi chodzącymi do szkoły podstawowej wynika z tego, że dorośli zastygli w „trybie maluszkowym” i za bardzo wyręczają swoje pociechy, a za mało wierzą w ich siły, choć dziecięce potrzeby już się zmieniły. Kiedy zatem pozwalam, by Josua sam sięgnął po musli, i świadomie powstrzymuję się od pomocy, sprawiam, że jest tak samo szczęśliwy jak Helene, kiedy podstawiam jej pod nos gotowe śniadanie.
Oczywiście nasze poranki są bardziej burzliwe, niż można wnioskować na podstawie powyższego opisu. Zdarza się, że Josua nie jest w stanie znaleźć w swojej szufladzie ulubionej koszulki, a ja właśnie myję zęby Carlotcie albo pomagam Helene w ubieraniu się. Wówczas na chwilę przerywam aktualną czynność, żeby znaleźć koszulkę Josui albo zaproponować mu inne ubranie. Następnie wracam natychmiast, by zatroszczyć się o jego siostry. Albo Helene prosi mnie przy śniadaniu o szklankę wody, a ja akurat stoję za Josuą, który balansuje na blacie. Wówczas najpierw zaspokajam swoją potrzebę bezpieczeństwa: dyskretnie stoję blisko Josui, by w razie czego móc go złapać, a gdy ryzyka upadku już nie ma, nalewam wodę dla Helene. Niekiedy tak bardzo jest spragniona, że nie chce czekać. Wtedy wstaje i nalewa sobie wody sama. Kiedy zajmuję się dzieckiem, którego potrzeba wydaje mi się najbardziej paląca, jego rodzeństwo zawsze ma wybór – może zrobić coś samodzielnie albo poczekać, aż będę miała czas. Zazwyczaj nikt, łącznie ze mną, nie musi czekać na zaspokojenie swojej potrzeby dłużej niż kilka minut. Kiedy na przykład wstanę za późno i muszę się jeszcze ubrać, podczas gdy dzieci siedzą już przy stole, to cała trójka przejmuje moje zadania. Helene ubiera się bez pomocy i robi sobie śniadanie, Carlotta smaruje kanapki do szkoły i tak dalej.
Wyważanie potrzeb różnych członków rodziny można w zasadzie porównać z gotowaniem wielu posiłków naraz. Mamy na kuchence dużo patelni i garnków i wciąż musimy patrzeć, co trzeba zamieszać, żeby się nie przypaliło. Kroimy warzywa, dodajemy sól, zmniejszamy ogień, by na końcu wszystkie dania były gotowe jednocześnie. Oczywiście bierzemy też pod uwagę siebie samych: robimy sobie przerwy, myjemy ręce, a czasem pijemy w trakcie gotowania łyczek kawy. Gdy mamy trochę wprawy, gotowanie nie jest stresujące. Czasem okazuje się wręcz odprężające. Podobnie rzecz ma się z zachowaniem równowagi między potrzebami różnych członków rodziny.
Wiek od 5 do 10 lat to okres, w którym tworzą się podstawy stabilnego rozwoju osobowości. Autorki przytaczają autentyczne sytuacje z życia swojego oraz swoich czytelników, wzbogacone o porady, które pomagają czytelnikom zachować harmonię, w której potrzeby wszystkich członków rodziny są zaspokojone.