“Jedno z pytań, które najczęściej słyszę, brzmi: ,Dlaczego twoi rodzice zdecydowali się nie posyłać dzieci do szkoły?’. Niniejsza książka daje możliwość udzielenia głosu również moim rodzicom” – André Stern.
Zapraszamy do przeczytania fragmentu książki …I nigdy nie chodziłem do szkoły, w którym rodzice André Sterna odpowiadają na pytanie, dlaczego postanowili nie posyłać swoich dzieci do szkoły.
Fragment książki “…I nigdy nie chodziłem do szkoły” André Sterna
Pobudki kierujące moimi rodzicami
Dlaczego twoi rodzice zdecydowali się nie posyłać dzieci do szkoły?
Niniejsza książka daje mi możliwość udzielenia głosu również moim rodzicom. Jestem zaszczycony, że na to pytanie obydwoje zgodzili się udzielić odpowiedzi, które poniżej prezentuję. Najpierw tata:
Od wielu rodziców słyszałem: „Moje dzieci dużo rysowały, zanim zaczęły chodzić do szkoły”. „A potem?”. „A potem już nie miały ani czasu, ani ochoty!”. Mówią to raczej z rezygnacją niż z żalem i uważają to za coś normalnego: szkolny próg wyznacza granicę między statusem dziecka a ucznia. Na przekór temu, jako osoba pozwalająca dzieciom malować – nie po to, by rozwijać ich artystyczne talenty, ale po to, aby mogły uwolnić się od wszelkich wpływów z zewnątrz i odkryć swoje niepojęte możliwości – jestem zaszokowany, gdy dowiaduję się, że życiodajna dla dzieci zabawa składana jest na ołtarzu ofiarnym, a rodzice bez żalu, niewzruszenie akceptują ten fakt.
Nie czynię im wyrzutów. Przede wszystkim nie robię tego rodzicom, którzy mają na tyle rozsądku, żeby powierzyć swoje dzieci mnie, by wszystkie uśpione umiejętności mogły w nich powoli odżyć oraz by mogły się zregenerować.
Wiedziałem to wszystko i miałem świadomość, że dziecko nie potrzebuje dorosłych, którzy pokażą mu jak rysować oraz że jeśli dorośli to uczynią, zniszczą zabawę dziecka. Dlatego nie chciałem wystawiać swoich dzieci na takie traktowanie.
Rysunki wykonywane przez dzieci w odosobnionym pomieszczeniu, stworzonym z myślą o Zabawie Malarskiej, różnią się od okazjonalnych obrazków malowanych po to, by wzbudzić uśmiech i otrzymać pochwałę. Jest to forma wyrazu, która ukazuje wymiar osobowości dziecka i jego sił witalnych.
Nie, poświęcenie tego na rzecz wykształcenia, które ostatecznie prowadzi do zaniku tej umiejętności, zupełnie nie wchodziło w rachubę.
Moje dzieci malowały bardzo dużo. Taki rodzaj zabawy stał się ich nawykiem. Malowały w pracowni malarskiej wśród innych dzieci, które również bawiły się malowaniem – uczęszczających do szkoły i szukających spontaniczności. Byli tam też dorośli podążający ścieżką przezwyciężania paraliżujących ich stereotypów – i wszyscy razem dzielili chwile radości.
Dzieci rysowały w każdej sytuacji, używając w tym celu ołówka, pióra albo innych przyborów. Tańczyły, żyły w świecie dźwięków. Doświadczały spotkań. Każdy dzień wypełniony był nowymi odkryciami. Dorastały. Rozwijały umiejętności, bo jako rodzice nigdy nie wątpiliśmy w ich zdolności i pozwalaliśmy im zachować oryginalność.
Nigdy nie zadawaliśmy sobie pytania, czy nasz sposób postępowania z dziećmi był właściwy lub czy mieliśmy rację wybierając ścieżkę, która nie odzwierciedlała poglądów naszego otoczenia. Każdego z nas spotkało tyle ubogacających rzeczy! Brakowało czasu, by wszystkie z nich zaszczycić refleksją. Wiedzieliśmy, że życie jest cudem, którego nie trzeba nadzorować.
Ani nie wątpiliśmy, ani nie postrzegaliśmy obranej ścieżki jako trudnej.
Dużo łatwiej jest nie obciążać swojego życia ciężarem wykształcenia dzieci i zamiast tego posłać je do szkoły. Skutki takiej decyzji są jednak przerażające: hałas, przemoc, niestabilność, opór, braki w wykształceniu i tym podobne, a w końcu życie bez struktur. A rodzice poddają się, usprawiedliwiając się jedynie tym, że robili tak, jak wszyscy…
…prawie wszyscy. André i Eléonore, nasze dzieci, nie są ani agresywne, ani zrezygnowane. Nie muszą z nikim wyrównywać rachunków. Żadnych rywali nie muszą odsuwać w cień, żeby przekonać się o własnej wartości. Prawdziwy, twórczy duch nie porównuje się z innymi.
Dla naszych dzieci każdy moment życia jest twórczy – tak było, gdy były małe, i tak jest trzydzieści lat później. Świat jest wielki i pełen obietnic.
Arno Stern
luty 2008
A oto tekst mamy:
Byłam nauczycielką w école maternelle, czyli w przedszkolu (fr. école maternelle – dosł. „szkoła matczyna” ).
Nie byłam posłuszna instytucji, która wymagała przestrzegania zaleceń płynących z samej góry. Nie wystawiłam swoich podopiecznych na działanie zasad rządzących szkołą, których założeniem jest wtłoczenie dzieci do formy wyznaczonej przez program nauczania – program oparty na przymusie.
Dlatego też skupiłam się bardziej na tym drugim słowie: maternelle – matczyny. Myślę, że słowo to nie opisuje funkcji, ale stan. Stan wtopienia się, to znaczy wykazania się głębokim zrozumieniem dla rzeczywistości typowej dla dzieciństwa.
W pierwszym okresie, kiedy brakowało mi doświadczenia, próbowałam wdrożyć obowiązujące zalecenia pedagogiczne: nieustanne wykonywanie ćwiczeń graficznych, które miały przygotować dzieci do pisania, i bzdurne sztuczki, które należało stosować, żeby wspierać proces integrowania grupy, zająć podopiecznych i wzbudzić w nich raczej posłuszeństwo aniżeli kreatywność. Ale dzieci ewidentnie się nudziły, a ja nie czułam się dobrze w przypisanej mi roli. Miałam wrażenie, że jestem oderwana od rzeczywistości poszczególnych dzieci, natarczywa i bezużyteczna.
Rozwiązanie znalazłam w książkach Arno Sterna.
Najgłębsze potrzeby dziecka są całkowicie zgodne z jego zdolnościami. Żeby dojść do tego wniosku, wystarczy pozwolić na to, czemu przed Arno Sternem nikt nie chciał poświęcić uwagi: na „naturalny ślad”.
Arno Stern go rozpoznał, zbadał jego aspekty, wyjaśnił jego sens i nieocenioną wartość. Ten ślad znajduje swój początek w „naturalnej” pamięci każdej osoby. Tak, jak wszystkie naturalne procesy rozwija się on samoistnie, a jeśli się mu w tym nie przeszkadza, zapewnia harmonijny rozwój człowieka na wszystkich płaszczyznach. Gdy dorośli respektują tę żywą, jednoczącą siłę, zaczynają inaczej patrzeć na dziecko i przybierają postawę geniusza służącego dziecku (nawiązując do łacińskiego bóstwa Geniusa, towarzyszącego mężczyźnie od dnia narodzin).
Dziecko na długo zachowuje w sobie „geniusz płodu”. Płód powstaje w swojej doskonałości bez naszego wsparcia. Jedyne dopuszczalne zadanie osoby dorosłej polega na tym, by umożliwić dziecku zachowanie obecnej w nim naturalnej dynamiki, nie przeszkadzając mu w żaden bezsensowny sposób.
W mojej opinii pedagog powinien pozwalać każdemu realizować się zgodnie z jego zdolnościami, uwypuklającymi niezwykłe i niepowtarzalne pokłady jego osobowości.
W dzisiejszych czasach martwimy się niszczeniem różnorodności gatunków zwierząt i roślin, będącym skutkiem żądzy zysków, leżącej u podstaw tego świata. Ale trzydzieści lat temu martwiłam się rolą edukacji publicznej, która w nieświadomy sposób doprowadziła do ograniczenia i uniformizacji człowieka już na etapie szkoły podstawowej.
Wszyscy mają tę samą, ogromną siłę witalną, ale mimo to każdy człowiek jest inny i każdemu trzeba dać możliwość przeżywania swojej odmienności. Programy nauczania i bezużyteczne polecenia stają się wówczas zbędne, a niepowodzenia wysysające energię przestają istnieć.
W ten sposób pozostaje tylko potrzeba konkretnej, nieskazitelnej struktury i sensownych reguł, które stanowić będą ochronę wolności. Wtedy też na światło dzienne wyjdzie pragnienie podążania za własnymi potrzebami. Rodzi się ono w każdym człowieku i wchodzi w nawyk. W zespoleniu z tym nawykiem powstaje wiara w siebie, w swoje zdolności i siły oraz niczym nieograniczona odwaga dziecka.
W mojej klasie dzieci codziennie rysowały na ostatniej przedpołudniowej lekcji. Zajęciu temu towarzyszył wysoki poziom koncentracji, wewnętrznego skupienia. Był to niezwykle owocny rytuał, z którego szkoda byłoby rezygnować.
Każdego dnia dzieci z tą samą powagą i entuzjazmem malowały, wykonywały prace ręczne i modelarskie. Nie chcę się w tym miejscu wdawać w szczegóły, chcę tylko przedstawić ogólny sposób mojego postępowania, dając tym samym zarys sytuacji.
Każdego roku dzieci wybuchały takim samym zachwytem, rozkwitały ich siły witalne, co znowu wywoływało zaskoczenie. Zwyczajem szkoły stało się nawet powierzanie mi trudniejszych przypadków. Nieśmiali nabierali pewności, wiercipięty stawały się spokojniejsze, a strachliwi przestawali się bać.
Rozmaite rodzaje energii dzieci spotykały się w grupie i cementowały ją.
W tym kontekście chciałabym przedstawić pewną gorzką, ale bardzo wymowną anegdotę: dzieci z mojej klasy znalazły się na początku nowego roku szkolnego w grande section, czyli w najstarszej grupie przedszkolnej. Wszystkie razem tworzyły jeszcze magicznie jednolity zespół, co cieszyło również nową nauczycielkę. Mimo to zauważyła: „Muszę zatem poczekać z podzieleniem ich na trzy grupy do świąt Bożego Narodzenia”.
Tak, zwyczajem było dzielenie klasy na grupę „wybitną”, „przeciętną” i… „resztę”, aby… – właściwie po co? Znalezienie odpowiedzi pozostawiam Tobie, drogi Czytelniku. Ja nie znajduję żadnej.
Nauczycielka potrzebowała zatem trzech miesięcy, by pogrążyć zachwyt, entuzjazm i aktywność, a więc chęć do nauki u tych pięciolatków.
Szkoła w swoich sztywnych strukturach marnuje cenną energię, która jest nieodłącznym elementem każdego początku. Okres dzieciństwa jest naturalnym, niezastąpionym kapitałem, na którym budowane jest ludzkie życie – czy mamy prawo ciągle go ignorować?
Po urodzeniu André opuściłam szkołę, by wziąć na siebie bardziej naglące zadanie: troskę o dzieciństwo człowieka, któremu daliśmy życie.
Namiętnie kochałam swój zawód, który sama, na nowo musiałam sobie stworzyć. Pozostawienie za sobą pracy w szkole było moją samodzielną decyzją, nie chciałam bowiem rezygnować z zadania, które w moich oczach było dużo bardziej święte: z rodzicielstwa.
Naturalnie nie braliśmy pod uwagę żadnej szkoły. Znaliśmy naszą ścieżkę. Wiedzieliśmy, że zarówno instytucja szkoły, jak i edukacja domowa są zbędne.
Całą resztę André opisuje w swojej książce…
Michèle Stern,
luty 2008
Książka …I nigdy nie chodziłem do szkoły André Sterna opowiada o szczęśliwym dzieciństwie, przepełnionym zaufaniem, wolnym od rywalizacji i ocen. To opowieść o dziecku, dla którego entuzjazm i zachwyt stanowiły naturalne i niewyczerpalne źródło inspiracji oraz motywacji do działania.
To, o czym mówię, to nie metoda, tylko postawa życiowa. Postawa zaufania. Ukułem sobie takie pojęcie: ekologia dzieciństwa. To zaproszenie do stawiania pytań, ale zamiast pytać, czego ja mogę nauczyć dziecko, trzeba pytać, czego mogę nauczyć się od dziecka. Dzieci nie uznają hierarchii wartości, rasizmu, seksizmu, są otwarte na innych ludzi, nie patrzą na religię, stan posiadania, kolor skóry, nie trzeba ich uczyć tolerancji, bo nie wiedzą, co to jej brak. Otwartość, brak stereotypów – oto droga do lepszego świata. Dzieci są otwarte, szukają różnorodności, intuicyjnie czują, że to je wzbogaca, współpracują z innymi, umieją wykorzystywać wiedzę innych, by razem stworzyć to, czego w pojedynkę nie dadzą rady.