Odcinek 17
Karolina Szymańska, znana z bloga Our Little Adventures i podcastu Dobranocka dla rodzica wraz z mężem i trójką dzieci wyjechali w dwuletnią podróż do Tajlandii.
W związku z podróżą ich dzieci przeszły do edukacji domowej. Rozmawiamy o edukacji domowej w podróży, o tym, jak wiele dzieci się uczą i jak różnorodnych kompetencji nabywają, o edukacji domowej w innych krajach i innych systemach. O odszkolnieniu rodziców i uwolnieniu się od obaw i utartych schematów myślenia. O wartości uczenia się w małej, lokalnej szkole.
Nazywam się Aleksander Baj i to jest 17. odcinek naszego podcastu: Baj Example. O edukacji domowej, rodzicielstwie, rozwoju i o tym, co z nas wyrośnie.
-
Blog Our Little Adventures – https://ourlittleadventures.pl/
-
Instagram Our LIttle Adventures – https://www.instagram.com/our_little_adventures/
-
Podcast Dobranocka dla rodzica – https://ourlittleadventures.pl/category/podcast/
- Jeśli chcesz otrzymywać cotygodniowe informacje o ciekawych wydarzeniach, spotkaniach, książkach, kursach podcastach i innych inicjatywach, które mogą być dla nas rodziców wsparciem w edukacji, rodzicielstwie i rozwoju, zapraszamy do naszego newslettera: https://wydawnictwoelement.pl/newsletter/
Książki:
-
Książki Jespera Juula znajdziesz na stronie wydawcy: https://wydawnictwomind.pl/sklep/
W tym odcinku usłyszysz:
- Jak to się stało, że Karolina z rodziną znaleźli się w Tajlandii?
- Jakie obawy związane z edukacją domową miała Karolina i Mario?
- O drodze, jaką Karolina i Mario przeszli, by umożliwić sobie taką podróż oraz edukację domową.
- Czego Karolina nauczyła się od swoich dzieci podczas życia w Tajlandii?
- Czy dzieci Karoliny wracają do tradycyjnej szkoły?
- Co jest dla Karoliny ważne w wychowaniu dzieci?
- O byciu w naturze – kampania “Chodź na dwór”.
Posłuchaj
Cześć. Dzięki też. Bardzo dziękuję za zaproszenie.
Zanim tutaj zaczęliśmy nagrywać, to zapytałem cię o to, jak macie się po powrocie z tej waszej przygody w Tajlandii. Powiedz krótko, jak się czujecie?
Trochę to jest tak, to było przedziwne uczucie jak wysiedliśmy już w Warszawie, bo wcześniej byliśmy przez kilka dni u przyjaciół pod Warszawą i jak przyjechaliśmy pierwszy raz pod nasze mieszkanie warszawskie, to poczuliśmy się tak jakbyśmy jakby wrócili z narni troszeczkę, że otworzyliśmy te drzwi do tej szafy w magicznej krainie, tam przeżywaliśmy różne przygody, które trochę były takie nierealne, trochę fantastyczne z tymi wszystkimi egzotycznymi zwierzętami i trochę jak w filmie National Geographic albo w Netflixie, w filmie przyrodniczym, po czym Tam wszystko się działo, działo. Czas się toczył tak, jak się toczyło nasze życie. Po czym otworzyliśmy znowu te drzwi, weszliśmy do naszego starego świata i nic się nie zmieniło. Mieliśmy wrażenie, że tam nie jesteśmy dwa lata, nie było nas dwa lata, ale dwa, trzy miesiące, że wróciliśmy z wakacji po prostu dłuższych. Więc to takie poczucie przynależności do tej naszej Polski, do tego naszego miejsca, gdzie się wychowaliśmy jest naprawdę takie głębokie i wszechogarniające nas. A zwłaszcza, że wcześniej bardzo dużo podróżowaliśmy z dzieciakami po świecie, w różne miejsca. Więc ta nasza tajska przygoda jakoś tak się chyba nam po prostu w naszych głowach i u dzieci też, bo to też widać doskonale. Stała się taką, wiesz, jedną z podróży naszych, tylko troszeczkę dłuższą.
Słuchaj, chciałem dzisiaj cię zapytać przede wszystkim o edukację domową, bo wasza podróż spowodowała, że wasze dzieci przeszły do edukacji domowej, prawda?
Tak jest.
Pamiętam, kiedy się poznaliśmy przy okazji twojego wywiadu z Andrę Sternem.
Tak jest. Fantastyczna, fantastyczna przygoda też.
Nagraliście rozmowę i rozmawialiśmy potem krótko po tej rozmowie. Miałem takie wrażenie, że wtedy czułaś, że sama edukacja domowa jako taka to nie jest rozwiązanie dla ciebie i dla twojej rodziny. Albo może nie wiem, nie byłaś do tego przekonana. Czy możesz powiedzieć trochę o tej drodze waszej do edukacji domowej? Jak się czuliście z tym, że podróży wasze dzieci przejdą do edukacji domowej? Nie wiem, jakie mieliście obawy największe?
Dobrze powiedziałeś, trafnie to zauważyłeś, że te kilka lat temu, bo nie pamiętam już, kiedy tę rozmowę nagrywałam, ale myślę, że te cztery lata temu właśnie był ten wywiad ze Sternem. I wtedy, pamiętam, miałam w sobie takie przeczucie, że to jest coś, co nas gdzieś tam woła i to jest nasza droga gdzieś w przyszłości, ale kompletnie I zawodowo, i tak życiowo, rodzinnie nie byliśmy do tego przygotowani. I to było takie ziarenko, które gdzieś tam zasiało ten plon późniejszy. Bo wtedy właśnie w zasadzie zaczęliśmy się zastanawiać, jak to nasze życie przeorganizować, żeby móc być bardziej mobilnym, bardziej elastycznym, żeby trochę to nasze rodzinne życie było na pierwszym planie, a praca na drugim. I właśnie od tamtego czasu zaczęliśmy kombinować po prostu nad różnymi formami naszej pracy, jak to można byłoby zrobić. I w zasadzie my mieliśmy zupełnie inny plan na tę naszą podróż z edukacją domową, bo w międzyczasie, zaraz po tym naszym wywiadzie z André kupiliśmy busa i zaczęliśmy go przerabiać na campervana i to był nasz pomysł na kolejne lata naszego życia rodzinnego. Ale w międzyczasie, kiedy ten bus już był praktycznie na ukończeniu, tam zostało niewiele pracy, kilka tygodni pewnie, bo to mój mąż sam go robi od początku do końca, nasz taki domek na kółkach. I kiedy on był już na takim ukończeniu, ja byłam na Islandii, pamiętam, z grupą i wtedy już mieliśmy właśnie takie swoje dużo bardziej elastyczne prace.
Ja odeszłam z etatu, zaczęłam rozwijać dużo intensywniej bloga i nasze takie małe biuro podróży. Mój mąż też zmienił pracę z takiej urzędniczej, bo on był ważnym panem dyrektorem w ministerstwie. No i tam po prostu, wiesz, praca taka poza biurem, poza urzędem była totalnie wykluczona. Trochę ta pandemia zmieniła i on po prostu zmienił tą pracę na inną. I na początku, jak nowemu swojemu pracodawcy rzucił pomysł, że chciałby wyjechać na 2-3 miesiące, wtedy pamiętam mieliśmy taki plan żeby na Teneryfe wyjechać i wtedy jeszcze nasza najstarsza córka była w pierwszej klasie podstawówki i inne dzieci w przedszkolu, młodsze dzieci w przedszkolu, jeszcze mamy dwójkę. No i wtedy pracodawca ten kompletnie w ogóle nie zgodził na to. Stwierdził, że to jest zupełnie wykluczone, niemożliwe, żeby on pracował jako taki właśnie ekspert ekonomiczny gdzieś poza Polską. ale minęło kolejne pół roku i spróbował, potem jak dostaliśmy właśnie zaproszenie do Tajlandii, żeby tam sobie przeżyć naszą przygodę życia i stwierdziliśmy, że kurczę, może drugi raz się takie zaproszenie nie pojawić z tak zwanej rajskiej wyspy, bo wszyscy mamy w głowach ten pocztówkowy obraz, palmę, ciepło, piasek, cały rok chodzisz w klapkach i tak dalej.
A poza tym oboje nurkujemy, więc taka praca dodatkowa w centrum nurkowym, gdzie masz ogromne możliwości korzystania z tego podwodnego świata, to nas przekonało, że może jednak warto schować do garażu tego naszego campervana i ruszyć do tej Tajlandii. Więc my się tak przygotowywaliśmy do przejścia w inny tryb rodzinny. Mniej więcej dwa, trzy lata wcześniej zaczęliśmy o tym myśleć i robić konkretne ruchy. też w naszych pracach, żeby to było możliwe. Albo po prostu móc pracować zdalnie z każdego dowolnego miejsca na świecie. I ta edukacja domowa gdzieś tam się właśnie tliła i ja potem prowadziłam wiele różnych rozmów z innymi osobami, które w tą edukację domową były zaangażowane. I od strony organizacyjnej i od strony praktycznej rozmawiałam i w podcaście i też prywatnie z różnymi rodzinami, rodzicami dzieciaków i z dzieciakami, takimi dorosłymi, które przeszły tą drogę, pytając jak to w praktyce wygląda, bo rozmowa z Esternem była taka bardzo teoretyczna, na tym poziomie takich wizji, marzeń i idei takich dużych. A mnie zależało na tym, żeby się dowiedzieć, jak to fizycznie wygląda na co dzień.
Ile czasu poświęcają dzieciaki na tę naukę, bo to też na pewno już wiele razy mówiliście w swoich podcastach czy tekstach w wydawnictwie, że każda rodzina ma swoją drogę taką edukacyjną i możliwości jest całe mnóstwo organizacyjnych no wszelakich, co nam przyjdzie do głowy to naprawdę już jest i ktoś to wymyślił na rynku, tylko trzeba się po prostu dowiedzieć. I my wtedy wiedzieliśmy, że sobie damy radę z tą podstawą programową w klasach 1-3 i nauczyciele w szkole naszych dzieci, to jest zwykła publiczna podstawówka w Warszawie z oddziałami integracyjnymi, więc może ta wrażliwość jest troszkę większa w tej szkole na różnego rodzaju formy nauczania, nie tylko w budynku szkoły. nauczyciela i dyrekcja nas zapewnili, że wszystko będzie dobrze, w ogóle proszę się nie martwić, proszę tam sobie jechać i przeżywać swoje przygody, a dzieciaki spokojnie tą podstawę programową opanują. I wiedzieliśmy, że z podstawą sobie poradzimy, ale też nam bardzo zależało na tym, żeby jeśli już będziemy na miejscu w takim międzynarodowym środowisku Rodzin z całego świata, bo Tajlandia zrobiła się takim tyglem wielokulturowym ekspatskim, czyli rodziny podróżują po świecie i tam na chwilę mniejszą lub większą sobie osiadają. I tych dzieciaków w edukacji domowej, w różnych systemach z całego świata jest naprawdę całe mnóstwo, więc też powstają różnego rodzaju inicjatywy na miejscu, które zrzeszają takie rodziny. No i my trafiliśmy na jedną z takich inicjatyw, to była taka szkoła malutka, bo tam 12 dzieci maksymalnie mogło chodzić od czwartego do dwunastego roku życia, więc też taka zgodna z wiekiem naszych dzieci, ale też z takimi wartościami, które my wyznajemy. No i nasze dzieciaki tam zapisaliśmy i w zasadzie mieliśmy zostać w tej Thailandii rok bo taki był nasz pierwotny plan, ale zostaliśmy dwa, ponieważ zobaczyliśmy ile ta mikroszkoła, gdzie językiem wykładowym był angielski, bo ta szkoła jest prowadzona przez nauczycielkę z Kanady i współprowadzona przez Tajkę, czyli był angielski plus dodatkowo godzina tajskiego codziennie. No i ta nauczycielka z Tajlandii po prostu mówiła do dzieci cały czas po tajsku.
Więc zobaczyliśmy ile dobrego jak bardzo otwierająca jest ta szkoła, jak bardzo taka integrująca też i taka przełamująca różnego rodzaju bariery w głowach dzieciaków, ile dobrego robi. Więc zostaliśmy na drugi rok tak naprawdę ze względu na dzieciaki. I to połączenie naszej edukacji domowej polskiej, realizacja podstawy programowej i taka właśnie Społeczność world schoolersowa, mogę tak to chyba nazwać, z angielska, przyniosła wspaniałe rezultaty, bo w tych klasach jednocześnie naprawdę tej nauki i takiej podstawy programowej nie ma zbyt wiele. Więc spokojnie, jeśli sobie myślicie o tym, czy dacie radę jako rodzice się tym zająć, to myślę, że naprawdę to jest do ogarnięcia. A cała reszta, czyli takie połączenie właśnie tej szkoły, która była przez pięć godzin dziennie, taka dodatkowa. I wtedy my mogliśmy, ja w zasadzie mogłam pracować przez te pięć godzin w spokoju, bez przerwania, bo ja się tego najbardziej obawiałam, że jeśli dzieciaki będą cały dzień w domu ze mną, bo Mario był bardziej zajęty w tej konfiguracji rodzinnej, w tym czasie w Tajlandii, to ja też będę musiała bardzo mocno ograniczyć swoją działalność zawodową po prostu. A to się jakoś tak udało połączyć. Na początku też było trudno, bo musiałam się po prostu poprzestawiać i znowu pracować trochę wieczorami.
Od czego odchodziłam już, bo też chcę trochę inaczej żyć niż wcześniej. Wcześniej byłam taką dosyć dużą pracochodniczką jednak i ta praca była na pierwszym miejscu cały czas. I doszłam do wniosku, że po prostu już mi to kompletnie nie odpowiada taki tryb życia. Więc musieliśmy się podocierać, pytały się jakie wyzwania, no to na pewno to, że na początku była ekscytacja u dzieciaków w robieniu właśnie polskich lekcji, a potem kiedy już codziennie była szkoła na lancie w Tajlandii, ta angielska i tych nowych informacji było bardzo dużo i dzieciaki Wiesz, musiały się zanurzyć językowo i tych bodźców docierających do ich mózgu, do układu nerwowego po prostu dzieci było bardzo dużo, więc my na początku stwierdziliśmy, że odpuszczamy trochę polskie lekcje i na to przyjdzie czas, jak nam się wszystko poukłada. Więc takim wezwaniem było znalezienie balansu. takiej elastyczności w podejściu, odszkolnienie się w ogóle i nie myślenie właśnie w kategoriach, że musimy coś zrobić, że dzisiaj o dziesiątej koniecznie musimy zacząć ćwiczenia, kaligrafii albo tego typu rzeczy. Trochę też zaszło mi ciśnienie po prostu. To o tym też pewnie w dalszej części opowiem, jak to wyglądało w praktyce.
No i co, myślę, że po tych dwóch latach Jakoś tam się dotarliśmy i co jest najlepsze, że nie wiemy, co dalej będzie, bo nasze dzieci, jak poszły na egzaminy do swojej szkoły w Polsce, spotkały się z dzieciakami z klasy. Wszystkie dzieci je pamiętały doskonale, mimo tych dwóch lat tak naprawdę niewidzenia się. No to nasze dzieci stwierdziły, że one chcą spróbować jeszcze raz pójść do swoich klas. Więc zobaczymy, jak to będzie tak naprawdę. Jesteśmy otwarci, nie upieramy się przy żadnej opcji. Zależy do kilku rzeczy, o których faktycznie chcę więcej cię zapytać. Zatrzymam się jeszcze w takim razie na moment przy samej edukacji domowej. Powiedziałaś o tym odszkolnieniu was. Zastanawiam się, czy mieliście właśnie takie swoje obawy, że nie wiem, wyjechaliście do Tajlandii i teraz właściwie co czekać, bo te dzieci w ogóle się nie uczą i one nic nie robią i czy one za chwilę, czy one rzeczywiście opanują te wszystkie potrzebne umiejętności, czy za chwilę nie będą miały strat względem rówieśników. Mieliście takie obawy w sobie? Na początku, po przyjeździe?
Wiesz co, na początku to było przezabawne, no bo ja miałam więcej obaw niż mój mąż. Ja w ogóle pochodzę z nauczycielskiej rodziny. Mój tata był przez 30 lat dyrektorem szkoły, mama pracowała w edukacji wczesnoszkolnej, przestała swoje życie. Pół rodziny te nauczyciele, drugie pół to lekarze, więc to takie obciążenie tą szkołą było u mnie duże. Ja zawsze też byłam taką wzorową, szóstkową, piątkową uczennicą i tego ode mnie wymagano. Znasz ten schemat na pewno. Mówię, wielu z nas z naszego pokolenia tego doświadczyło. No więc ja w ogóle miałam na początku taką woltę, że stwierdziłam, że moi dzieci w ogóle nie muszą spełniać tych wszystkich wymagań, które wobec mnie stawiano, bo to jest w ogóle bez sensu i do niczego się w życiu nie przydaje, bo co innego jest tak naprawdę ważne.
Ale potem wpadłam w lekką panikę, jak zaczęłam robić z nimi te zadania. W zasadzie siedzieć obok nich, bo to są na tyle proste rzeczy, że te dzieciaki same to ogarniały. Potem się zaczęły większe wyzwania, jak weszła tabliczka mnożenia np. u naszej córki w trzeciej klasie i jej różne właśnie takie wyzwania w związku z tym. Ale na początku ja byłam bardziej zestresowana i potem sobie, wiesz co, to było tak, że ja zobaczyłam, ile rzeczy one się uczą, jak szybko przyswajają wiedzę, nie z polskiej szkoły, tylko w ogóle całościowo, jak one nasiąkają tym wszystkim. I stwierdziłam, że naprawdę jeśli nasze dzieci… Znaczy bardzo szybko to do mnie doszło, to trwało może dwa, trzy miesiące początkowe tak naprawdę. I zobaczyłam, że nasze dzieci na przykład zaczynają pisać literkami angielskimi, czyli oddzielnie stawiają literki, a nie kaligrafują po polsku łącząc. Na początku jeszcze Mania się tego trzymała, a potem już bardzo szybko przeszło, bo to jest po prostu łatwiejsze.
Ale piszą. Jasiu w ogóle nie chciał kaligrafować, on po prostu pisał od razu literkami angielskimi. Jak dobrze liczą, jak wszystko im naprawdę łatwo przychodzi stwierdziłam, że nie ma to większego sensu, żebym ja się spinała. To jakieś takie olśnienie, takie uwolnienie. A potem z kolei w ostatnim roku mój mąż, bo on odpowiadał za tą część u naszej córki starszej matematyczną i jak robił z nią takie różne testy do egzaminu, które tam nam poprzysyłano, żeby zobaczyć, jak to w ogóle będzie wyglądało. I on miał takie poczucie, że Boże, my nie zrobiliśmy z tymi dziećmi wszystkiego, co trzeba było, że te nasze dzieci mogą poczuć się mówiąc brzydko, głupsze w kontakcie z polskimi rówieśnikami. I to trwało przez jedną naszą rozmowę tak naprawdę, takie poczucie i potem szybko zrozumieliśmy, że nasze dzieci wiedzą zupełnie inne rzeczy na tym etapie, a to jeśli naprawdę potrzebne będą polskie prace w polu, jakie się wykonuje na wiosnę do ich ogólnego rozwoju, to one to przyswoją prędzej czy później, ale wiedzą jak wygląda podwodne życie w oceanie, bo same widziały to na własne oczy, nurkując, bo zrobiły kursy nurkowe takie pierwsze. Umieją wytłumaczyć, dlaczego są pływy na świecie i skąd się biorą prądy.
Dlaczego księżyc pojawia się i znika, albo dlaczego jest różnica czasu między Polską a Tajlandią, skąd to wynika, wiesz. Zupełnie innego rodzaju rzeczy przyswoił przez te dwa lata. Nauczyły się angielskiego płynnie. Myślę, że dużo lepiej mówią ode mnie na przykład, tak jak ja się całe życie uczę angielskiego. One po prostu weszły w ten język zupełnie mięciutko, bo mają na innym etapie swoje mózgi i inne części mózgu przyswajają systemy językowe i tak dalej, i tak dalej. Mogę wymieniać długo. Więc potem poszły na to egzaminy, wszystko było dobrze, dostały bardzo ładne oceny. takie opisowe z podkreśleniem tych różnych właśnie ich wszechstronności.
Więc na początku może były obawy i to na różnych etapach się u nas uaktywniały. Bo na początku Mario, mój mąż, był taki właśnie wychillowany, że w ogóle bez sensu się przejmować, jakby wszystko będzie dobrze, a potem jak zobaczył to wymagania egzaminacyjne na koniec. W zasadzie testowe, bo egzaminacyjne znaliśmy. no to wpadł w lekką panikę, że nie nauczyliśmy dzieci wszystkiego, co powinny wiedzieć, ale bardzo szybko zrozumieliśmy, że w ogóle to nie o to chodzi. I wiesz, w ogóle tak sobie myślę, że jak poznaliśmy bardzo dużo rodzin z innych systemów edukacyjnych, na przykład mieliśmy przyjaciół ze Szkocji, nadal ich mamy, którzy w ogóle nigdy nie posłali dziecka do szkoły i w Szkocji jest taki system, że można zadecydować, znaczy zdecydować i podpisać papiery, że my odpowiadamy za edukację naszych dzieci i dzieci nie muszą żadnych testów zdawać, nie muszą być przypisane do żadnej szkoły, po prostu są poza systemem. O tym mówił Stern, że on właśnie w takiej sytuacji się znalazł i jego rodzina. I w kontakcie z tymi dzieciakami widzisz, że w ogóle ta szkoła nie jest do niczego im potrzebna, bo one się uczą ze swoją mamą i tatą w domu, potem chodziły do tej szkoły samej. do tej mikroszkoły, takiej społeczności szkolnej na lancie.
Ktoś tam był z Kanady i był w zupełnie innym systemie, z Francji, z Skandynawii, z Azji, z innych krajów i każdy kraj ma jakieś swoje różnego rodzaju systemy, które mniej lub bardziej sprawdzają, ale tak naprawdę chodzi o to, co ty dziecku przekazujesz, co ty jako rodzic na tych wczesnych etapach rodzicielstwa, dzieciństwa i jak je kształtujesz, jakie wartości, postawy życiowe przekazujesz, a ta cała wiedza, ona się Mam wrażenie, że gdzieś tam przypadkiem przyswaja. I nie wiem, czy to wszystko jest tak naprawdę potrzebne. Porównując inne dzieciaki, które uczą się innych rzeczy, nie uczą się tego wszystkiego, tego samego, co nasze dzieci. I to jest takie pytanie, czy coś jest lepsze, czy coś jest gorsze? Nie, po prostu jest różnorodnie i to jest fantastyczne.
Bardzo fajnie powiedziałaś, mi się wydaje, o tych takich aspektach odszkolnienia, które też tak mocno widzę. Po pierwsze, że jak dzieci się znajdują poza szkołą, to taką obserwacją rodziców i otoczenia jest to, ile one się uczą w ogóle. Jakby jak my też czasem, jak mamy takie chwile zwątpienia, że się zastanawiamy właśnie, czy damy radę dalej z edukacją domową, no to jakby bardzo nam pomaga, jak spojrzymy, ile oni nabywają wiedzy i kompetencji różnych. będąc w takiej wolności, to jest ta jedna rzecz, a druga, o której pomyślałeś, no to właśnie to jest to, że one zdobywają inną wiedzę. No przecież nie jest powiedziane, to jest chyba coś, od czego nam rodzicom trudno się uwolnić, że my mamy jednak gdzieś tam wychowani w tym systemie. Takie poczucie, że to, co tam jest, to jest potrzebne. A to nie jest powiedziane, że tak jest, że inny zestaw kompetencji będzie gorszy.
Dokładnie tak. I to sobie właśnie bardzo trefnie to powiedziałeś. I my to widzieliśmy właśnie porównując to, czego uczą się dzieciaki w innych krajach, tak jak mówiłam wcześniej, że Jakby jakaś jedna osoba podjęła decyzję, że w edukacji polskiej te rzeczy są ważne, ten zestaw lektur, te informacje w pierwszej, drugiej, trzeciej klasie powinny dzieci przyswoić, a ktoś inny w innym kraju podjął zupełnie inne decyzje. I sobie myślisz, że to jest wszystko takie arbitralne. Jakby to nie jest tak, że twoje dziecko musi to umieć. Nie? Tylko ktoś to wymyślił, że ona musi umieć.
Tak. Okej. Myślę, że bo tu można długo potem się zastanawiać nad tym, w jaki sposób po prostu późniejsze życie weryfikuje to, co musimy, a co nie musimy wiedzieć i potrafić. Ale wiesz co, bardzo mi się też spodobało, jak powiedziałeś o tej waszej drodze do takiego trochę uwolnienia się, w sensie do zawalczenia o to wasze życie rodzinne. Bo my bardzo często jak rozmawiamy z osobami, które gdzieś tam w ogóle na przykład dopiero usłyszały, że jest coś takiego jak edukacja domowa. no to mają poczucie, że no ale my nie damy rady tego połączyć pracą, po prostu z naszym życiem codziennym. I nie wiem, być może tak jest, że w sytuacji i części osób one po prostu nie mają wyjścia, ale to co ty powiedziałeś bardzo fajnie pokazuje, że o to można zawalczyć, że można to sobie po prostu wykombinować, że można próbować i że jeżeli macie taki cel, żeby ten czas i przestrzeń sobie uwolnić na bycie razem, na podróże, to mamy dużo możliwości, żeby to sobie ułożyć. To niekoniecznie jest łatwe.
I o tą drogę, o tą drogę trochę chciałem, jeżeli możesz powiedzieć o tym trochę więcej. Zaczęłaś mówić, że najpierw twój mąż zmienił pracę, ty zaczęłaś też przeorganizować swoje. Powiedz trochę o tej waszej drodze do uwolnienia czasu i przestrzeni na bycie razem. Jakie tam mieliście, nie wiem, może największe przeszkody albo może czy są jakieś tam porażki, coś co się nie udało.
No wiesz co, jeszcze zanim o naszej drodze, to myślę, że to jest ważne, żeby to wybrzmiało, że to nie jest tak, że można mieć wszystko naraz. Tak, to jest zawsze wybór. Rozumiem ludzi, którzy się skupiają na pracy zawodowej, bo chcą zgromadzić majątek, kapitał, skupiają się na tej części finansowej, bo w tym momencie życia jest im to potrzebne. Albo tak zostali nauczeni, że to jest najważniejsze. I rozumiem tych ludzi, że sobie kompletnie nie wyobrażają, że nagle chowają swoje takie ambicje zawodowe, ambicje gromadzenia majątku do kieszeni i chcą żyć za mniej, ale więcej czasu spędzać z dziećmi na przykład. Albo kompletnie nie mają takiej przestrzeni, bo są samotnymi rodzicami, którzy jakby martwią się. Oni są jedynymi żywicielami dla swoich dzieci, dla swojego dziecka i dla siebie samej. Nie mają znikąd pomocy.
To oczywiste jest dla mnie, że to jest dużo trudniejsza droga. To są takie uwarunkowania, z których wychodzimy. I tak jest, że są etapy w życiu, które nam na to pozwalają, myślę sobie, i nie możemy uogólniać, że jak mi się udało połączyć te wszystkie rzeczy, to każdemu się uda. Nie, w ogóle tak nie myślę. Wiem, jak wygląda życie i dlaczego np. 5 lat temu kompletnie nie byłoby to u nas możliwe. to też trzeba to podkreślić. Ale z drugiej strony też wiele osób nam pisze, że ojej, jakbyśmy mieli też taką uprzywilejowaną pozycję jak wy, to też byśmy mogli to zrobić.
A my nie, musimy pracować, bo mamy kredyt, nikt nam nie pomaga i tak dalej. I ja sobie myślę, że bardzo łatwo oceniać, nie znając sytuacji. I my też mamy kredyt. Nie mamy rodziny, która nam sypie pieniędzmi co miesiąc, Nie dostaliśmy też żadnych mieszkań od nikogo w rodzinie. Nie mamy dopływu gotówki z jakichś innych źródeł, które są tzw. dochodem pasywnym. Ciągle myślimy jak to zrobić, ale na razie naszym priorytetem są właśnie dzieciaki i podróże tak naprawdę i doświadczanie życia. Więc nie mamy jakichś super samochodów, telewizorów nowych.
Na co innego oddajemy te pieniądze, które zarabiamy. I to są nasze wybory życiowe, które podejmujemy. I jak to było u nas? Wiesz co, na początku było tak, że ja w ogóle miałam swoją agencję PR-ową, w której pracowałam bardzo intensywnie i zatrudniałam ludzi i to było dosyć takie wyzwaniowe i też czasochłonne. I kiedy urodził się Jasio, czyli moje drugie dziecko Ja wtedy po prostu stwierdziłam, że dłużej tak nie jestem w stanie funkcjonować, bo jeśli byłam w pracy, to myślałam o Mani i Jasiu. Mania wtedy miała niecałe dwa lata. Nie miałam żadnych macierzyńskich, nie miałam żadnych urlopów, no bo byłam na swoim tak zwanym. Mario wtedy też pracował na etat, więc pogodzenie tych naszych podróży i życia rodzinnego było trudne.
Porobiliśmy, bo naszym priorytetem, jak się spotkaliśmy, bardzo szybko doszliśmy do wniosku, co nas łączy. I to też jest, myślę, ważne, żeby sobie to przegadywać co jakiś czas, bo to się zmienia w czasie. Jak się poznajemy, możemy mieć zupełnie inną wizję naszego życia niż potem, jak minie 5-10 lat. naszego związku, bo się rozwijamy i możemy w różne strony się też rozwijać. To też jest ważne, żeby o tym wiedzieć. My jakoś tak szczęśliwie się rozwijamy w jednym kierunku i to nas myślę też bardzo spaja i łączy. I ta nasza więź, taka małżeńska partnerska jest dosyć silna tutaj. Jakaś wizja takiego wspólnego życia też jest spójna.
Mam nadzieję, że tak zostanie jeszcze trochę. Więc to jest z jednej strony, a z drugiej też bardzo szybko doszliśmy do wniosku, że pieniądze nie są dla nas najważniejsze na świecie, bo to, że my łączymy Mamy elastyczne prace, które nam pozwalają podróżować i zwiedzać świat. To też oznacza, że w tych pracach trochę mniej zarabiamy niż jakbyśmy się skupili tylko na pracy i te nasze dzieci byłyby cały czas w placówkach i byśmy np. odkładali na duży dom. Bo są różne cele w życiu. My nie odkładamy na duży dom. Mamy kredyt na swoje mieszkanie, więc to też jest takie wyzwanie, żeby to mieszkanie było wynajęte, jeśli jesteśmy gdzieś dłużej poza Polską, co też nie jest zawsze takie super łatwe, bo to się wszystko pozgrywało i też tego doświadczyliśmy, będąc w Tajlandii. I też nie mamy tak, że sprzedaliśmy wszystko i możemy sobie podróżować, teraz odcinać kupony od tego, bo nie, bo my pracujemy i podróżujemy, więc to też jest takie duże wyzwanie.
którego trzeba sobie zdawać sprawę, że to nie jest tak, że ta gotówka dopływa nam co miesiąc albo bierzemy sobie z konta, tylko musimy to zarobić. Tak musimy wykonać konkretną pracę, która trwa, zajmuje nam czas i w tym czasie nie poświęcamy czasu naszym dzieciom, więc to też jest taka układanka, którą trzeba sobie ułożyć i i zastanowić się, czy też jesteśmy otwarci na tego typu wyzwania i doświadczenia. Że czasem jest górka, czasem jest dołek i to też trzeba zaakceptować. Tak jak prowadzisz swoją działalność, to doskonale pewnie wiesz, Alek, że czasem jest super i jest kilka miesięcy takich, że nie musisz się o nic martwić, a czasem nie ma tych zleceń. Gorzej idzie sprzedaż tych książek. Więcej masz wydatków związanych z jakąś awarią w mieszkaniu albo inną sprawą w życiu, która się równolegle dzieje. No i wtedy trzeba się zastanowić, czy nadal chcesz tak funkcjonować, czy wybierasz bardziej stabilne życie, bo to nie jest stabilne życie, które my prowadzimy. Tam nie ma stabilności i takiego superbezpieczeństwa.
No i to też zależy od twojego temperamentu, jakiegoś charakteru, uwarunkowań różnorakich, czy jesteś w tym, czy nie. Na razie sobie tak ułożyliśmy, że nam się to sprawdza. No i chyba tyle, tak naprawdę.
Bardzo dobrze, że o tym mówisz, bo tak mi się wydaje, że często widząc pojedyncze jakieś posty na Instagramie, to można odnieść takie wrażenie, że to jest wszystko sielankowe i łatwe, a w rzeczywistości wcale takie nie jest. Oczywiście jest piękny czas, ale trzeba o to zawalczyć, są trudy i nie jest to coś danego z góry. To jest coś, o co trzeba sobie wypracować
Tak, to dobrze powiedziałeś, że to nie jest coś danego z góry, bo to też się zmienia. i czasem jest dobrze, czasem jest trochę gorzej. No i wtedy też jest, wiesz, taka sprawa, czy oboje, jeśli jesteśmy razem w tym, czy oboje się na to zgadzamy, czy nam to dalej odpowiada. No i to są czasem trudne rozmowy, takie negocjacyjne powiedziałabym, albo też takie, wiesz, musisz się dogadać, czy teraz, jeśli jest troszkę gorzej finansowo na przykład, to nadal w tym jesteś, czy już zmieniasz i starasz się coś innego zrobić. No i myślę, że tutaj jest dużo też oufności do życia, o takiej otwartości na nowe doświadczenie o tym, czy Czy jesteś gotowy trochę jednak zaryzykować i wiedzieć, że będzie dobrze? No i chyba tak to właśnie wygląda. Jeśli bym miała… i dużo osób mnie pyta, czy na przykład żałuję, że wyjechaliśmy. W ogóle nie, absolutnie.
Czy na przykład nie żałuję, że zamiast tych wszystkich naszych podróży i tej wydanej kasy, bo to są duże pieniądze, które się wydaje podróżując. Nie oszukujmy się, że można za 10 zł z trójką dzieci przeżyć w jakimś kraju. Tylko te koszty życia w Tajlandii z dziećmi są porównywalne do kosztów życia w Polsce. Widzimy to po dwóch latach, że To nie jest tak, że Azja jest taka super tania. Jest tania, jeśli jest się backpackersem i podróżuje się solo i śpi się w hostelach albo gdzieś tam wynajmuje się wspólnie jakiś domek przy plaży bez klimatyzacji na przykład. A jeśli ma się psa, ma się troje dzieci, to dzieci nie tylko jedzą, ale też trzeba je ubrać i zadbać o ich edukację i kupić na przykład jedzenie dla psa, które nagle się okazuje, że jest trzy razy droższe niż w Polsce, bo pies jest alergikiem i je tylko jedną karwę. To już robi się trochę bardziej skomplikowana układanka. No i też trzeba być na to otwartym, żeby cieszyć się życiem po prostu.
A powiedz jeszcze, bo w tekstach na swoim blogu piszesz też o tym, że edukacja domowa to jest droga dla całej rodziny. No i z całą pewnością tak jest. To nie jest tak, że dzieci przychodzą do edukacji domowej. Wszyscy się na to decydujemy. Dominika, moja żona, jak jest… Pytana o to i też o to, w jaki sposób być nauczycielem dla dziecka. Ona lubi mówić o tym, że bardzo mocno widzi, ile ona sama uczy się od dzieci. Powiedz, czy w tej waszej podróży, w tej waszej przygodzie potrafiałabyś nazwać takie rzeczy, których ty się nauczyłaś od swoich dzieci?
Tak, tak, oczywiście. Zgadzam się z Dominiką. Wiesz co, to jest tak, że ja bardzo szybko zrozumiałam, bo całe życie sobie myślałam, że Bo to jest takie o odszkolnianiu się. Całe życie sobie myślałam, że jeśli ktoś tłumaczy coś i ja tego nie rozumiem, to znaczy, że ze mną coś jest nie tak. A potem okazało się, że każde dziecko rozumie na swój sposób i w swoim czasie. My mamy taką specyficzną, myślę, sytuację, bo nasze środkowe dziecko, Jasio, jest takim superinteligentnym dzieckiem, takim nad wyraz inteligentnym. I Jasio szybko wszystko łapie w mig, po prostu w lot. Nie ma z nim problemu.
On sam szuka, czy ta siedzi. Mimo tego, że jest bardzo nerwiczny, jak jakiś temat go zainteresuje, to potrafi siedzieć dwie, trzy godziny, żeby coś zrozumieć. I to jest w ogóle taki system mojego męża. Widzę konkretne, wiesz, kopiuj, wklej. Jeśli czegoś nie rozumie, to dotąd będzie siedział, aż zrozumie. Mania jest kompletnie inna. Mania musi mieć zupełnie inaczej wytłumaczone rzeczy niż Jasio, żeby je zrozumieć. I ja na początku się frustrowałam, no bo tłumaczyłam dzieciakom coś albo próbowałam wyjaśnić jakąś kwestię.
Po czym ja się to w ogóle już się znudził po trzech minutach, bo on już wszystko wiedział i gdzieś sobie już poszedł robić inne rzeczy swoje, a Mania siedziała i mówi, że ona w ogóle nie wie, o co chodzi. I ja sobie myślałam, co z nią jest nie tak, jakby na początku. I potem jakoś szybko do mnie to dotarło, że ona potrzebuje zupełnie innego zestawu narzędzi, żeby to zrozumieć. Jak to odkryliśmy razem właśnie z Mario, to okazało się, że Mania również szybko wszystko łapie, tylko inaczej. I to mnie nauczyło takiego spojrzenia na świat, że mimo tego, że to jest takie banalne i oczywiste i w zasadzie wszyscy o tym gdzieś wiemy, ale jak się nie zderzysz z takim bezpośrednim przykładem, to tego nie jesteś w stanie zrozumieć, że każdy z nas rozwija się w swoim tempie i jest taka fajna fajna i w swoim tempie, ale też na swój sposób. Każda ścieżka jest dobra. I nie ma lepszych czy gorszych, bo to szkoła nas nauczyła tego, że dzieci, które mają lat 10, siedzą w jednej klasie i realizują ten sam program. A te dzieci są tak różne, że niektóre będą realizować program z lat trzy klasy wyżej, a niektóre będą miały trudności, żeby załapać ten program, który w ogóle jest realizowany.
A wszystkie mają 10 lat i wszystkie powinny mieć mózg rozwinięty na tym samym etapie, te same rzeczy kumać, łapać albo nie rozumieć innych. Okazuje się, że jest zupełnie inaczej i to przepięknie pokazują badania, do których mamy dostęp. teraz już w zasadzie bezproblemowy, jak się w ogóle uczy mózg, co potrzebuje mózg, żeby przyswoić nową rzecz, albo jak różnie rozwijają się różne elementy w naszym ciele i w naszym postrzeganiu świata, jak w różnym tempie. I jest takie fajne właśnie powiedzenie, że pozwólmy rosnąć trawie i jeśli będziemy ciągnąć za te zdziebełka do góry, no to ta trawa szybciej nie urośnie. My ją przerwiemy i zniszczymy. I tak samo jest z dziećmi. I tego się bardzo nauczyłam i to było myślę, że pierwsze pół roku edukacji domowej, że różne klapki są pootwierane w mózgach moich dzieci i niekoniecznie te same w tym samym czasie. I mogło się okazać, że wiesz, jeśli bym szła tym takim szkolnym systemem, nie była otwarta na to, co chcą mi powiedzieć moje dzieci, ale nie potrafią tego powiedzieć, tylko mi komunikują to swoimi emocjami, no to myślę, że ani ja, ani one, ani my jako rodzina nie bylibyśmy w ogóle szczęśliwi i na pewno byśmy, wiesz, walnęli tu w edukacji domową w kąt i stwierdzili, dobra, nie mam na to siły, ochoty, czasu i nie chcę mi się z tym przepychać.
Ale ta praca, którą w ogóle ja mam wrażenie takie, i w zasadzie jestem o tym przekonana, że gdybym nie została mamą, gdybym nie miała swoich dzieci i nie mierzyła się z różnymi takimi wezwaniami rodzicielskimi, ja byłabym dużo uboższym człowiekiem i dużo trudniej byłoby mi pewne rzeczy w ogóle takie uniwersalne o świecie zrozumieć. Wiesz, że to też jest tak, że dzieciaki otwierają różne nasze takie przyzwyczajenia z dzieciństwa, klapki, pobudzają te wszystkie rzeczy, które u nas nie działają, ale gdzieś tam schowaliśmy je pod socjalizacją, pod tym, co wypada, czego nie wypada, albo jak utarte ścieżki nasze wyglądają i zastanawiamy się nad tym, czy to rzeczywiście nam odpowiada, czy te nasze reakcje są adekwatne. A dzieciaki to jakby idealnie nam to wypunktowują i pokazują, że no, tutaj nie działa, trzeba się cofnąć do tego, jakby miałaś pięć lat i się zastanowić, dlaczego ty tak reagujesz na takie sytuacje. Wiesz, tu jest dużo złości, o takim nieprzypracowaniu różnych rzeczy, o płaczu, o pozwoleniu sobie na słabość. A jeśli wiem z rozmów z innymi mamami, czy to w edukacji domowej, czy w ogóle podczas różnych warsztatów takich psychologicznych, wiem jak wiele w nas kobietach, bo tutaj mogę się opowiedzieć o nas kobietach, jak jest wiele takich rzeczy, które My musimy robić, bo nam to wpojono, że dziewczynki są miłe, grzeczne, nie złoszczą się, zajmują się innymi, niezależnie od tego, jak ci inni zachowują, są układne, przyjacielskie, konsolidacyjne itd., itd. A moje dzieci mi pokazują, że wcale tak nie jest i że to ja sobie wymyśliłam i to mi wmówiono w zasadzie, że tak to powinno wyglądać. Jeśli pozwolimy sobie na takie prawdziwe odczuwanie tych wszystkich emocji i uczuć i tego, jak te nasze dzieci reagują, bo w nich jest prawda, to one jeszcze nie wiedzą, co powinny robić. to myślę, że świat nabiera naprawdę dużo bardziej intensywnych kolorów i też gdzieś się uwalnia te wszystkie rzeczy.
I to jest cholernie trudny proces, mówiąc brzydko, ale tak jest. I jak się go zaczyna przechodzić, to sobie myślisz Boże, dlaczego nie ma w ogóle edukacji rodzicielskiej, dlaczego nie ma kursu przygotowywawczego do bycia rodzicem, który trzeba przejść, zaliczyć, a potem sobie myślić, że dobrze, że nie ma, bo i tak byś niczego z tego nie wyniósł, nie przeżywając tego wszystkiego na sobie i w sobie, i nie przepracowując na nowo. No więc ja się codziennie uczę od swoich dzieci i takiego też świeżego spojrzenia na różne rzeczy i pytania, a dlaczego tak jest? dlaczego coś powinniśmy zrobić, albo dlaczego ta Ziemia krąży wokół słońca. Dlaczego? Dlaczego, dlaczego? I myślę, że to jest chyba dobre podsumowanie tego mojego macierzeństwa, że ja się zaczęłam na nowo zastanawiać nad życiem, nad światem. To jest takie, myślę, że banalne, co ja teraz mówię, ale No ale tak rzeczywiście się wydarzyło i myślę, że to jest super odkrycie i ja jestem lepszym człowiekiem będąc mamą.
Ja to widzę, że gdzieś tam ta warstwa taka głęboka, taka podskórna, taka kotłująca się gdzieś tam w mojej głowie czy tam w serduchu, no to ona wychodzi. I to jest fantastyczne uczucie.
Pod każdą z tych rzeczy, które powiedziałaś, bym się podpisał. Naprawdę myślę, że bardzo ważne rzeczy wybrzmiały. Myślę, z całą pewnością dzieci prowokują nas też właśnie do tego, co powiedziałaś. Do zadawania tych pytań od nowa, do pracy nad przeróżnymi obszarami w nas, do bycia lepszymi z całą pewnością. Bardzo ważne jest też dla mnie to, co ty powiedziałaś o tym, że każde dziecko uczy się w swoim tempie. Bo ja myślę, że my jak sobie to tak wyjmiemy poza nawias, to wszyscy to wiemy. Ale my jako społeczeństwo nie działamy w ten sposób. Szkoła nie jest tak zorganizowana i w szkole to jest kwestia, która jest absolutnie pomijana bezwzględnie.
To, że każde dziecko uczy się w inny sposób, w innym tempie. Andre Stern bardzo mocno to podkreśla i stara się pokazać. Napisał tę swoją książkę Rytmy i Rytuały Dzieci właśnie o tym, że dziecko uczy się swoim tempie, swoim rytmem, w zgodzie ze swoimi rytuałami. Tak jak powiedziałaś dzisiaj, neurobiologia i neurodedaktyka nam to pokazują, my to już wiemy, ale na takim poziomie organizacji, edukacji to jest kwestia, która jest zupełnie pomijana, a jest kluczowa.
W ogóle podział na klasy jest po prostu czymś kompletnie sztucznym przecież i to doświadczenie właśnie tej szkoły w Tajlandii, takiej mikroszkółki, gdzie te dzieciaki były wszystkie razem, takie międzywiekowo współdziałały, robiły różne projekty. Starszaki pomagały młodszym zrozumieć pewne rzeczy, młodsze w ogóle otwierały starszaki na tą stronę opiekuńczą, taką pomocową i to było fantastyczne, tylko dzielili się na grupy, jeśli tam taka część intelektualna, ten science wchodził. To były po prostu grupy starsze, grupy młodsze. bo matma oczywiście jest inaczej realizowana z dziesięciolatkiem niż z czterolatkiem. Na przykład czy literatura angielska, czy gramatyka i tak dalej. Ale to fantastycznie mi pokazało to, co ja widziałam w domu, bo mam to szczęście mieć troje dzieci w różnym wieku i widzę jak te młodsze szybciej się po prostu pną ogarniają żyćko, mając starsze rodzeństwo. Bo one na samym początku myślą, że one są takie same i w ogóle nie mają tej bariery w głowie, że są młodsze i czegoś nie potrafią zrobić. No i ta szkoła świetnie też to wyeksponowała, że jeśli dzieciaki są postawione w grupach takich różnorodnych i wielokulturowo, i jeśli chodzi o wiek, o płeć wiadomo, o zwyczaje, o religię, kolor skóry i tak dalej.
To wszystko, czego jeszcze nam w Polsce brakuje po prostu, bo jesteśmy bardzo takim homogenicznym społeczeństwem. Teraz już coraz mniej na szczęście. Ale jeśli jest dziecko wrzucone w taki tygiel, to też na wiele innych aspektów zwraca uwagę i wiele różnych obszarów inaczej się zupełnie w nim rozwija. I ja jestem bardzo wdzięczna za to doświadczenie, które mamy. I za taką możliwość obserwowania ich w zupełnie innych konfiguracjach niż na co dzień. To jest fantastyczne.
I moglibyśmy jeszcze mówić o klasach, o grupach. To oczywiście nawiązuje do całego tego problemu socjalizacji, który jest takim pierwszym intuicyjnym, jakąś taką pierwszą ścianą też, którą ludzie mają, że dzieci w edukacji pozaszkolnej się nie socjalizują. To Marek Kaczmarzyk, właśnie neurobiolog z Uniwersytetu Śląskiego mocno pokazuje, że szkoła jest absolutnie sztucznym forem pod względem socjalizacji i ta socjalizacja się tam jakby nie odbywa w poprawny sposób. Ale myślę, że to na razie zostawmy. Chcecie jeszcze zapytać krótko, no bo wróciliście teraz do Polski i powiedziałaś, zanim zaczęliśmy nagrywać, wasze dzieci spotkały się ze swoimi dawnymi znajomymi ze szkół i teraz chcą wrócić do szkoły. Czyli następny krok jest taki, że dzieci wracają?
Wiesz co, nie wiemy tego tak naprawdę, jak to będzie wyglądało od września. Na razie dzieciaki mówią, że chcą wrócić do szkoły, no i my im na to pozwolimy oczywiście, no bo to one decydują de facto o tym, jak ta nauka ich wygląda, ale też jesteśmy otwarci na to, mając różne plany podróżnicze, że z tej szkoły ich jednak zabierzemy na jakiś krótszy lub dłuższy czas w ciągu roku. że to będzie trochę takie łączone. Zobaczymy jak to nam się sprawdzi. Nie mamy tutaj jasno zdefiniowanej ścieżki. Widzimy ogrom różnych fajnych rzeczy, które dzieciaki z tej swojej szkoły wynoszą, bo to są małe klasy. Tak jak mówiłam na początku, to jest też szkoła integracyjna, publiczna podstawówka w Warszawie. ale z oddziałami integracyjnymi, więc trochę tej wrażliwości i takiej otwartości na różnorodność w szkole jest więcej pewnie niż w takiej schematycznej podstawówce, w takim schematycznym systemie, gdzie nie ma takich różnorodnych dzieciaków.
I ta otwartość jest dużo większa. Więc zobaczymy. Nie mówimy, że to jest nasza droga i w niej będziemy tylko sobie funkcjonować, bo nam się sprawdziła. Jeśli dzieciaki chcą wrócić, to przecież nie powiemy, że nie mogą, bo teraz są w edukacji domowej i już do końca życia będą w niej. To też jest o tym trochę, że czy my z tymi dziećmi rozmawiamy, czy bierzemy ich zdanie pod uwagę, czy mamy swoją wizję rodzicielstwa i wizję edukacyjną. Coś, co nam się wydaje dużo lepszym rozwiązaniem, niekoniecznie będzie dla dzieciaków dużo lepszym rozwiązaniem. Bo one mają swoje życie, one mają swoje wybory i też gdzieś tam w jakichś naszych ramach, ale konsekwencje tych wyborów ponoszą. I może tak być, że na przykład Jasiek wybierze edukację domową, Mania wybierze szkołę, bo jest też bardzo przywiązana do swoich przyjaciółek i do takiego rytmu, systemu i w tym się naprawdę dobrze odnajduje. Basia jest jeszcze mała, bo ma pięć lat, więc tutaj jest kwestia otwarta, czy ona pójdzie do przedszkola, czy gdzieś tam będzie sobie spędzać czas inaczej. Zobaczymy. Jesteśmy otwarci na to.
I o to też chyba chodzi w ogóle w tej nowej drodze w edukacji. W sensie nie o jakiś dogmat, że my teraz wybieramy jedyną słuszną drogę, tylko to jest droga, która jakoś się przed nami otwiera cały czas. Trzeba być też jakoś otwartym na to, co ona przynosi.
Wiesz, to też jest tak, że jeśli masz wsparcie w nauczycielach i dyrekcji placówki, do której chodzą dzieciaki, gdzie tam są zapisane, to myślę, że to jest połowa sukcesu. Bo równie dobrze mogliśmy trafić na nauczycieli, którzy mają taką jasną ścieżkę edukacyjną i nie przewidują odstępstw od niej żadnych. I dużo trudniej byłoby pewnie nam podejmować takie autonomiczne decyzje. jeśli chodzi o edukację naszych dzieciaków. A tutaj, przynajmniej na razie, i mam nadzieję, że tak będzie dalej, mamy w nich pełne wsparcie. I też takie zrozumienie, że nie każdy musi mieć te dzieci w szkole. A to jest też ciekawe, bo nasze dzieciaki chyba jako jedne, nie wiem, jako jedyne zaczynały edukację domową w tamtej szkole. Reszta była normalnie w systemie.
A teraz wiem, że już trochę więcej tych dzieci jest w edukacji domowej, więc może też trochę otworzyliśmy tutaj tą drogę dla innych. Ale na razie myślę, że spróbujemy to połączać, no i zobaczymy jak to nam wyjdzie.
Chciałem cię zapytać o twoje inspiracje. Czy masz książki, podcasty, nie wiem, ludzi, którzy cię inspirują w obszarach przede wszystkim edukacji rodzicielstwa?
Wiesz co, ja mam wiele rozmów za sobą różnych. Książek to na pewno Stern. To jest jakaś taka podstawa, żeby w ogóle taką wizję stworzyć i otworzyć na nowe doświadczenia, na inną drogę. tak naprawdę edukacyjną i rodzicielską. Oczywiście jest Periul i jego wszystkie publikacje. Myślę, że to jest taka też podstawa moja w ogóle rodzicielska, nie tylko edukacyjna, ale też takie spojrzenie na to, jakim ja rodzicem chcę być. i jakie wspomnienia chcę budować w moich dzieciach i w sobie też, rodzicielsko. Bo to też nie jest tak, że w rodzicielstwie myślimy tylko o dzieciach, tylko myślimy też o nas jako o rodzicach.
I to bardzo też wybrzmiewa u mnie w moich tekstach. czy w jakichś tam relacjach, że tak jak powiedziałeś na początku, że w edukacji domowej jesteśmy całą rodziną, no to też w tym rodzicielstwie jesteśmy całą rodziną. I dla siebie partnersko, i dla naszych dzieci, ale też pomiędzy dziećmi tworzą się relacje, którym ramy my dajemy jako rodzice. I my o to dbamy, jaka jakość tych relacji będzie. Bo dziecko wchodzi, wiesz, wiemy o tym wszyscy, że dziecko wchodzi w każdą w każdy system i w każdą relację, którą my dorośli mu tworzymy i bierze jako swoje, bo nasiąka wszystkim jak gąbka. I tą pierwszą relacją, najważniejszą dla dziecka, to zawsze będzie relacja z rodzicem. więc my na to jakoś tak całościowo patrzymy. Ale wiesz, to też jest tak, no i oczywiście jeśli chodzi o naturę, o outdoor, to w czym największą wartość rodzicielską i w ogóle taką życiową, życiodajną my widzimy, no to ja biorę z różnych takich amerykańskich podcastów gdzie ten outdoor jest na pierwszym planie tak naprawdę i skandynawskich różnych publikacji z edukacji fińskiej, z takiego ugruntowania norweskiego w naturze, w outdoorze.
Tam jest nasze miejsce, a wszystko inne to jest dodatkiem do tego tak naprawdę i to bardzo we mnie siedzi i we mnie rezonuje. i tak też chce kształtować życie naszych dzieci, ale ja też sobie myślę, że Bardzo często popadamy, ja też miałam taki moment, ale jakoś szybko się otrząstałam z niego, że bardzo często popadamy w takie uwielbienie jakiejś jednej koncepcji. Czy to rodzicielstwo bliskości ze wszystkimi jego konsekwencjami, czy jakieś inne rodzicielstwo po prostu eksperckości. Chcemy starać się za wszelką cenę dążyć do jakiegoś ideału, który po prostu nie istnieje, bo nie ma ideałów, nie ma idealnych dzieci, nie ma idealnych rodziców. i im szybciej to zrozumiemy i weźmiemy na klatę, to chyba tym szczęśliwszymi będziemy tak naprawdę w swoich wyborach i spokojniejsi. Więc sobie tak myślę, że można mieć inspirację, można sobie czytać i myśleć sobie fajnie, też bym tak chciała, to jest dla mnie bliskie. Ale gdzieś tam ja sobie myślę, że najważniejsze jest to, co my czujemy. Jeśli coś jest w zgodzie z twoim sercem, z układem nerwowym, to jest dla mnie chyba taki kluczowy punkt odniesienia, że jeśli ja jestem spokojna z jakimś wyborem i czuję wewnętrznie, że to jest dobre dla mnie, dla dzieciaków, dla nas jako małżeństwa, dla nas jako rodziny, to idę w to.
A jeśli mam jakąkolwiek wątpliwość, mimo że dziesięciu ekspertów dookoła mi mówi, że tak, tak powinnam zrobić bo z badań wynika to i to, na przykład i rzeczywiście biorę to pod uwagę, ale jeśli ja do końca tego nie czuję to się po prostu nie sprawdzi. Więc ja lubię się inspirować, lubię sobie oglądać, czytać Ale gdzieś tam jednak na samym końcu zawsze to przefiltrowuję przez siebie. Bo ja wiem, że każdy z nas jest inny, po prostu. I coś, co się sprawdzi u kogoś, nawet u największego eksperta, czy teoretyka, czy nawet praktyka w jakiejś dziedzinie, niekoniecznie będzie też spójne ze mną.
Chciałbym jeszcze na moment się zatrzymać przy tym outdoorze. Prowadzisz kampanię, chodzisz na dwór. Powiedz trochę o swoim takim zaangażowaniu w zachęcanie innych, w ogóle o twoim byciu w naturze z dziećmi i o tym zaangażowaniu w zachęcanie innych do tego, żeby wychodzić do natury z dziećmi i całą rodziną.
Wiesz co, to było tak zawsze, że ja w ogóle pochodzę ze wsi. Pochodzę z małego takiej miejscowości na Lubelszczyźnie, z Janowca nad Wisłą. Wychowałam się w domu nauczyciela, czyli w bloku, ale on był pod lasem, znaczy nadal jest pod lasem i w zasadzie to wyjście na taki na dwór, w outdoor, to jest kwestia trzech minut, żeby się znaleźć już w takiej dzikiej naturze, tak naprawdę. I dla mnie zawsze to było normalne, że tak się spędza czas. Potem byłam w harcerstwie, gdzie też znaczącą część naszego harcerskiego życia spędzaliśmy w lasach, na biwakach, na rajdach, na różnego rodzaju obozach, w namiotach czy po prostu łażąc po lesie nocą i dniem. I ja myślałam, że tak każdy ma po prostu, wiesz, bardzo długo. I potem poszłam na studia do Warszawy i okazało się, że w ogóle bardzo mało osób chodzi do lasu, bardzo mało osób wspina się po górach. Nikt za bardzo nie uprawia żadnego takich różnych aktywności na dworze codziennie.
Tylko to są takie okazjonalne rzeczy, jak jesteś na wakacjach albo weekendy to są imprezy, jakieś clubbingi i tak dalej. I dla mnie to było takie, no jak to, nie idziesz do lasu, tylko idziesz do klubu i tam spędzasz po prostu dwa dni, tak naprawdę. I to było jakieś takie dla mnie zaskakujące, pamiętam. I potem jak się pojawiły dzieciaki, jak się spotkaliśmy z moim mężem, to dla nas to było oczywiste, że na dworze jest to nasze życie. I stąd te podróże, i stąd to poznawanie świata i natury, bo nasze podróże od zawsze… gdzieś tam te miasta były, muzea czy architektura, to też bardzo cenimy. Ja też jestem po takich studiach, takich teoretycznych, filozoficzno-kulturoznawczych. Więc te książki i taka część właśnie kulturowa jest bardzo ważnym elementem mojego życia. Ale bez natury ja nie funkcjonuję, bez takiego codziennego kontaktu.
I potem jak się pojawiły dzieciaki, to ja bardzo szybko zauważyłam, że w tym mieszkaniu, na tych placach zabaw Ja się gdzieś tam jednak duszę, że to nie jest moje, ja się w tym nie potrafię odnaleźć. To jest dla mnie nudne, jakieś takie ograniczające. I jak tylko wychodziłam na spacer z dzieciakami albo po prostu szliśmy na polanę i siedzieliśmy robiąc piknik, To te moje dzieci i ja, te nasze systemy nerwowe, ciągle do tego wracam, bo ja myślę, że to nas wspaniale uspokaja, uziemia, kształtuje i tak dalej. Właśnie taki codzienny kontakt z naturą, z zielonym i niebieskim, bo do tego ewolucyjnie jesteśmy przygotowani przecież i przyzwyczajeni. I tam się czujemy jak w domu właśnie. no to to jest moja najlepsza droga rodzicielska i macierzyńska. I bardzo szybko też na początku, jak o tym zaczęłam pisać, to wydawało mi się to takie oczywiste, że ja nie odkrywam żadnej Ameryki. W ogóle o czym tu pisać?
Przecież to jest takie normalne i każdy tak powinien robić. Ale potem szybko się okazało, że wcale nie. I ludzie nie korzystają z tego, co mają, bo to też jest takie przekonanie, że jeśli coś jest za darmo i łatwo dostępne, to znaczy, że niekoniecznie chyba działa. Trzeba mieć, wiesz, recepty od lekarza albo jakiś psycholog ci musi powiedzieć, co masz robić w dzisiejszym świecie, albo co dla twojego dziecka jest najlepsze, żeby na takie zajęcia dodatkowe zapisać na inne, w ten sposób spędzać czas. Potem się okazuje, że jest zupełnie odwrotnie, że im więcej tej natury, im więcej tego balansu związanego właśnie z aktywnością fizyczną na dworze i przebywaniem w pomieszczeniach i teraz ekspozycyjne ekrany na światło, takie sztuczne w pomieszczeniach. Im więcej tego balansu, tym jesteś zdrowszym i szczęśliwszym człowiekiem. I zaczęłam czytać różne badania z całego świata na ten temat. takie przekrojowe, przez wiele lat prowadzone, jakieś metaanalizy tych badań.
I teraz na szczęście w ostatnich pięciu latach mam wrażenie, że jest taki wysyp tych różnych książek i takiej wiedzy popularnonaukowej na ten temat, że już nie ma nikt w wątpliwości, co jest dobre dla naszego szczęśliwego życia w pełni zdrowia fizycznego i psychicznego. I dlatego ta kampania i pomyślałam sobie, że mam bardzo duże doświadczenie w tym. Całe nasze rodzicielstwo właśnie takie outdoorowe jest i o tym piszemy od 10 lat na blogu, więc warto zintensyfikować te działania i pokazać naszym odbiorcom, że to naprawdę działa. No więc i w podcaście moim Dobranocka dla rodziców zapraszam ekspertów i ekspertki z różnych dziedzin. Lekarzy, lekarki, psychologów, psycholożki, osoby związane z edukacją taką fizyczną. Różnych, różnych ludzi różnorodnych, którzy mają swoje działki związane właśnie z audytorem. z naturą i pokazują na swoim przykładzie, powołują się na różne badania, ekspertyzy, co tak naprawdę ta natura nam robi. I z naszym mózgiem, i z naszym ciałem, i z naszymi relacjami.
bo ja też jestem przekonana, że po prostu moje macierzeństwo zostało uratowane przez naturę. Że ta natura uratowała moje bycie mamą i na nowo pokazała mi, że mogę się cieszyć tym swoim macierzeństwem, bo w naturze wszystko jest prostsze. tam nie musisz o niczym myśleć, ona działa. Ja lubię takie porównanie, że w pewnym momencie dotarł do mnie, bo ja pamiętam na początku tego swojego macierzeństwa byłam taka bardzo niepewna. Też nie miałam żadnych takich doświadczeń w swoim najbliższym otoczeniu z małymi dziećmi. My jako jedni z pierwszych mieliśmy dzieci. Ze swojego domu nie wyniosłam zbyt wiele takich opiekuńczych, powiedziałabym, doświadczeń i też jestem jedynaczką. I gdzieś tam poszukiwałam tej swojej drogi i w domu nie czułam się zbyt pewnie.
w tych czterech ścianach, wiesz. A że byłam taką z osią samosią, też się tego uczy, żeby nią nie być cały czas, no to zaczęłam wychodzić z naszym psem, który na pewno nam pomógł w tym, żeby jednak z tego dworu korzystać z dziećmi. I zobaczyłam, że ja tam odżywam. Wiesz, ja tam jakby nowo nabieram tej swojej mocy. Wiem co i jak. Widzę jak to działa na dzieci, jak one się uspokajają, jak są uważne. jak ja jestem znowu uważna, jak ten natłok myśli, który miałam wcześniej przestaje mi tam galopować. No bo w domu zawsze jest coś do zrobienia.
Zawsze jest pranie do uprania, obiad do zrobienia, posprzątanie dziesięć razy tego samego z trójką małych dzieci i psem. Praca do tego, jakieś maile, telefony i tak dalej. A jak wychodziłam na dwór, no to gdzieś tam to wszystko zostawiałam, brałam, czy braliśmy razem z Mario jedzenie do lunchboxów, wodę, kocyk, rowery i tyle. I nas nie było. I tych naszych dzieci też nie było. Więc, wiesz, byliśmy wszyscy razem w tym, nie? To jest super mocne doświadczenie i takie integrujące bardzo. I nas jako ludzi, tak, wiesz, jednostkowo i jako rodzina.
No więc stwierdziłam, kurczę, będę o tym pisać szerzej, nie? Mówić o tym głośno. jak to fajnie działa. No i widzę po reakcjach ludzi, po tym jak piszą mi osoby czy to maile, czy informacje zwrotne, w ogóle wszelkiego rodzaju, że to naprawdę działa. Więc stąd się wzięła ta nasza kampania Wchodź na dwór. Mogłabym o tym jeszcze mówić bardzo długo, bo tam jest wiele elementów, które się dzieją, które robimy, których ta kampania dotyka. Ale gdzieś tam myślę, że to najważniejsze powiedziałam. No i zapraszam na naszego bloga, żeby sobie o tym poczytać, żeby posłuchać tych wszystkich rozmów.
Jeśli jeszcze się zastanawiacie, czy warto, czy nie warto, albo co ciekawego się może zadziać.
Tak, dokładnie. Odsyłamy słuchaczy i do twojego bloga Our Little Adventures i do podcastu i do twojego Instagrama. Bardzo inspirujesz do podróży, do bycia w naturze i do tego, żeby o to zawalczyć w ogóle, żeby nie czekać na okoliczności aż się wyjątkowo ułożą tak cudownie, że to będzie możliwe. I też w tej naszej rozmowie to mocno wybrzmiało. Tylko żeby zawalczyć o to i pomimo trudów, bo to nie będzie łatwa droga, to spróbować to sobie organizować, żeby to było możliwe.
Ale ja jeszcze tylko jedną rzecz dodam, bo w tym słowie zawalczyć to jest takie siłowanie się. A to też jest tak, że jeśli coś tam się w naszym wnętrzu zmieni, to już to nie jest taka walka, tylko wiesz co robisz, że zaczynasz wybierać świadomie wtedy, zgodnie z samym sobą, że to po twojej stronie jest piłeczka, a nie po stronie okoliczności. I ja bym unikała tych słów związanych z siłą, z walką, z takim mocowaniem się z tym życiem. Bo ja tak bardzo długo robiłam, zanim gdzieś tam ta moja I dzięki terapii, dzięki rozmowom, bo to też się samo nie zadziało, tylko to musiał być jakiś dłuższy i wieloletni tak naprawdę proces, że pogodziłam się z różnymi rzeczami, na które nie mam wpływu. gdzieś to mnie irytuje, ale to już nie jest taka moc i takie wkurzenie się na to, tylko raczej takie puszczenie tego na co nie mam wpływu, a wzięcie odpowiedzialności i takich dojrzałych decyzji, podejmowanie dojrzałych decyzji, które są też trudne, bo to nie jest tak jak mówiliśmy już, że po prostu sobie tak myślę i tak zrobimy i to będzie super. Tam są cały czas takie tarcia i niepewności. Ale wiem, no bo już mam doświadczenie w podejmowaniu tych trudniejszych decyzji, że jeśli coś głęboko czuję i czujemy my jako małżeństwo, że to jest to coś, o co warto się postarać i ponieść różnego rodzaju konsekwencje, no to to robimy i w to wchodzimy. Więc to jest chyba ta wartość takiego właśnie dojrzałego życia, tak myślę.
Jeszcze dużo przed nami, bo mnóstwo rzeczy jeszcze nas czeka pewnie do takiego właśnie wybrania różnych rzeczy, co są dla nas dobre, a które na razie może brakuje nam odwagi albo jeszcze to nie jest ten etap naszego życia, żeby takie decyzje podejmować. No to chyba każdemu tego życzę, żeby znaleźć w sobie taką przestrzeń, żeby ten kubeczek z odwagą cały czas napełniać i z niego czerpać. Bo to też jest tak, że jeśli nasze dzieciaki widzą, że coś nam sprawia frajdę i żyjemy tak, jak chcemy żyć i podejmujemy te różne ryzykowne decyzje i dzielimy się z tym z dziećmi, bo to nie jest tak, że dzieciaki nie widzą tego, co się z nami dzieje. One wszystko widzą i to dobre, i to złe, i to niefajne. to wszystko gdzieś tam na nie spływa i też się poprzez to kształtują. Ale jeśli widzą, że rodzice wybierają takie życie, żeby być szczęśliwym w tym życiu, to one też to będą robić potem. I to jest też takie pytanie, które sobie stawiamy, czy nasze wybory życiowe pomogą naszym dzieciom w takiej ich pełni życia, po prostu. I jeśli widzimy, że nam się coś sprawdza, bo to też jest tak, że nasze życie jest nasze, to moje i Mario.
I my się dzielimy tym naszym życiem z naszymi dziećmi. One mogą potem dokonać zupełnie innych wyborów, jakieś wolty w ogóle, wiesz. Robić to, co im w duszy gra. Ale gdzieś ta podstawa, te wspólne wartości myślę, że będą. Żyjmy po prostu tak, nie bójmy się tego naszego życia.
Myślę, że zrobiłaś taką świetną puentę tej naszej rozmowy, bo to, co powiedziałaś teraz na koniec, to pokazuje, że dzieci uczą się na naszym przykładzie, że jeżeli my będziemy chcieli żyć szczęśliwie, to one też będą tak chciały żyć. Stąd wziął się też tytuł naszego podcastu, By Example. Więc myślę, że ładna klamra dla tej naszej rozmowy, która naprawdę myślę, że jest ogromną dawką inspiracji właśnie do wybierania tego, co dla nas ważne, do tego, żeby starać się zorganizować sobie to w taki sposób, żeby to było możliwe, do tego, żeby podróżować, żeby wychodzić na dwór. Więc ogromnie, ogromnie ci dziękuję za tę rozmowę.
Ja też bardzo dziękuję, że miałam taką przestrzeń i twoją otwartość.
Życzymy wam kolejnych pięknych przygód na tej waszej drodze. Wielkie dzięki wam słuchaczom za to, że zostaliście z nami do końca. Linki do tych aktywności Karoliny i Mariu znajdziecie w opisie odcinka. Karolina, jeszcze raz ogromne, ogromne dzięki i do usłyszenia.
Dziękuję jeszcze raz. Hej.