Depresja, brak poczucia sensu, samotność – szkolna pani psycholog o tym, jak wspierać dzieci

Odcinek 33
W tym odcinku rozmawiamy ze szkolną Panią Psycholog o najczęstszych problemach młodych ludzi.
Dlaczego tak wielu z nich cierpi na brak poczucia sensu? Dlaczego tak wielu cierpi na depresję, bierze leki, ma poczucie osamotnienia czy stany lękowe? Jaką rolę odgrywają w tym współczesna szkoła i media społecznościowe?
A przede wszystkim – co możemy z tym zrobić jako rodzice i opiekunowie? Jak wspierać nasze dzieci? Czy możemy uniknąć choć części tych problemów? Jak przygotować się do podróży rodzica?
Nasza dzisiejsza gościni pracuje przede wszystkim z nastolatkami, ale to, co mówi, dotyczy w równym stopniu rodziców młodszych dzieci. Bo wiele problemów nastolatków ma swoje źródła znacznie wcześniej.
Rozmawiamy z Agnieszką Ratajczak-Mucharską, która jest szkolną Panią Psycholog. Pracuje z młodzieżą, rodzicami, nauczycielami, a także prowadzi kursy i warsztaty.
Zapraszamy do wysłuchania 33. odcinka podcastu Baj Example. O edukacji domowej, rodzicielstwie, rozwoju i o tym, co z nas wyrośnie.
W odcinku:
- Najczęstsze problemy młodzieży – depresja, brak motywacji, samotność, lęki, trudności w nauce i relacjach.
- Wpływ technologii i mediów społecznościowych – jak ekrany i cyfrowa rzeczywistość kształtują młodych ludzi.
- Rola szkoły i edukacji – jak system edukacji wpływa na psychikę uczniów i czy wymaga gruntownych zmian.
- Rola rodziców w wychowaniu – jak budować relacje, wspierać dzieci i nie odbierać im sprawczości.
- Problem nadopiekuńczości – jak nadmierna troska rodziców osłabia dzieci i odbiera im pewność siebie.
- Nadużywanie leków i diagnozowanie problemów psychicznych – czy młodzież zbyt łatwo sięga po leki i etykietki zaburzeń?
- Kurs – Podróż rodzica
- Facebook Agnieszki Ratajczak-Mucharskiej
- Blog Agnieszki: Slowflow.edu.pl
📬 Nasz rodzicielski newsletter
Jeśli chcesz otrzymywać cotygodniowe informacje o ciekawych wydarzeniach, spotkaniach, książkach, kursach podcastach i innych inicjatywach, które mogą być dla nas rodziców wsparciem w edukacji, rodzicielstwie i rozwoju, zapraszamy do naszego newslettera: https://wydawnictwoelement.pl/newsletter/
Posłuchaj
W dzisiejszym odcinku rozmawiamy ze szkolną psycholożką o najczęstszych problemach młodych ludzi. Dlaczego tak wielu z nich odczuwa brak poczucia sensu? Dlaczego tak wielu cierpi na depresję i przyjmuje leki? Skąd biorą się uczucie samotności i stany lękowe? Jaką rolę odgrywają w tym szkoła i media społecznościowe? A przede wszystkim – co możemy z tym zrobić jako rodzice i opiekunowie? Jak wspierać dzieci i w jaki sposób zapobiegać przynajmniej części tych problemów? Jak przygotować się do tej trudnej, ale ważnej podróży rodzica?
Nasza dzisiejsza gościni pracuje przede wszystkim z nastolatkami, ale jej spostrzeżenia dotyczą także rodziców młodszych dzieci. Wiele problemów nastolatków ma bowiem swoje źródła znacznie wcześniej. Rozmawiamy z Agnieszką Ratajczak-Mucharską – szkolną psycholożką, która pracuje z młodzieżą, rodzicami i nauczycielami, a także prowadzi warsztaty i kursy.
Nazywam się Aleksander Baj i serdecznie zapraszam do wysłuchania 33. odcinka naszego podcastu Baj Example – o edukacji domowej, rodzicielstwie, rozwoju i tym, co z nas wyrośnie. Agnieszko, bardzo się cieszę, że możemy porozmawiać. Witaj!
Dzień dobry!
Jest mi bardzo miło, bo kiedy przygotowywałem się do tej rozmowy, zdałem sobie sprawę, że znamy się już od kilkunastu lat. Co więcej, byłaś jedną z pierwszych osób, które poznaliśmy na naszej wydawniczej drodze. Kiedy zaczęliśmy wydawać książki – najpierw Kena Robinsona, potem André Sterna – dowiedzieliśmy się o konferencjach dla rodziców i nauczycieli. To właśnie na jednej z nich spotkaliśmy Ciebie – psycholożkę z prawdziwą pasją, żonę nauczyciela-pasjonata.
To dla mnie niezwykle miłe, że po tylu latach wciąż mamy kontakt. Pamiętam, że to była konferencja we Wrocławiu, a potem zaprosiłaś nas na wydarzenie, które sama organizowałaś – Aktywni, kreatywni, pozytywni.
Tak, to prawda! Dokładnie 10 lat temu, w 2015 roku. Ostatnio próbowałam sobie przypomnieć te początki i doszłam do wniosku, że pierwsza konferencja odbyła się właśnie wtedy, a my poznaliśmy się kilka miesięcy wcześniej.
No właśnie! Słyszałem Cię wtedy na scenie i uważam, że masz wiele cennych rzeczy do powiedzenia – takich, które rodzice powinni usłyszeć. Dlatego bardzo się cieszę, że jesteś tutaj dzisiaj i dziękuję, że przyjęłaś zaproszenie.
Cała przyjemność po mojej stronie!
Moje pierwsze pytanie może wydać się bardzo ogólne, ale myślę, że warto je zadać: z czym najczęściej przychodzą do Ciebie uczniowie?
Szkolny psycholog jest trochę jak lekarz pierwszego kontaktu. Często używam tego porównania, bo wydaje mi się najbardziej adekwatne. Nie jest osobą, która rozwiąże wszystkie problemy, ale może pomóc je zrozumieć i – jeśli to konieczne – skierować dalej, do odpowiednich specjalistów.
Zakres tematów, z jakimi przychodzą do mnie uczniowie, jest bardzo szeroki. To nie zawsze są problemy i trudności – czasem po prostu różne tematy, które chcą omówić. Gdybyś zapytał mnie, czy pojawiają się konkretne kwestie, prawdopodobnie odpowiedziałabym: tak, na pewno. Pracuję już 25 lat i widziałam ogromny przekrój sytuacji.
Oczywiście tematy zmieniały się na przestrzeni lat, ale pewne kwestie wracają wciąż na nowo.
Rozumiem. Wiesz, kiedy ja chodziłem do szkoły, byli tam psychologowie, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby pójść do nich z własnej inicjatywy. Czy teraz uczniowie sami przychodzą do psychologa szkolnego?
To jest jedna z tych rzeczy, która bardzo się zmieniła w ostatnich latach. Tak, teraz uczniowie przychodzą sami. Oczywiście trudno mi mówić za wszystkie szkoły, ale z rozmów z innymi nauczycielami i psychologami wiem, że jest to coraz częstsze zjawisko.
Ja przez wiele lat stosowałam strategię wychodzenia do młodzieży – nie czekałam, aż przyjdą do mnie do gabinetu, tylko angażowałam się w różne szkolne aktywności. Byłam opiekunką samorządu uczniowskiego, organizowałam warsztaty, różne projekty. Dzięki temu uczniowie poznawali mnie w innych okolicznościach, nabierali zaufania i odwagi, by potem przyjść z własnymi tematami.
Teraz nie muszę już tego robić – po prostu przychodzą. Można wręcz powiedzieć, że jest to naturalne. Młodzież nie ma z tym problemu – można wręcz powiedzieć, że chodzenie do psychologa stało się… cool.
Choć może to już trochę boomerowskie określenie – młodzież pewnie powiedziałaby inaczej!
To rzeczywiście duża zmiana. Ale czy zauważasz, że są pewne konkretne problemy, z którymi uczniowie przychodzą najczęściej?
Tak. W szkole to głównie trudności związane z nauką i relacjami – konflikty z nauczycielami, problemy z przyswajaniem materiału, trudności w klasie czy w kontaktach z rówieśnikami.
Często są to sytuacje, w których uczeń czuje się samotny – na przykład dlatego, że nie ma przyjaciół, albo relacja z kimś bliskim się popsuła. Pojawiają się też kwestie związane z relacjami damsko-męskimi oraz ogólnie z emocjami.
Dużym tematem są także konflikty w domu – trudności w relacjach z rodzicami czy innymi dorosłymi. To rzeczy, które powtarzają się najczęściej.
Jakiś czas temu pojawił się raport zatytułowany Najczęstsze problemy młodych głów. Komentowałaś ten raport w swoich mediach społecznościowych i na blogu. Jednym z najczęstszych problemów, które tam wskazano, był brak motywacji do działania. Czy obserwujesz to również u siebie w pracy?
Tak, zdecydowanie.
Jak myślisz, co jest główną przyczyną tego, że młodzi ludzie w szkole nie czują w sobie siły i motywacji do działania?
Zapowiedziałeś, że chodzi o brak motywacji w szkole, ale tak naprawdę, jeśli uczniowie przychodzą do mnie z tym tematem, to często mówią: Nie mam siły na nic. Nie mam motywacji do czegokolwiek. Nic mnie nie interesuje.
Słyszałam już wielokrotnie, że powinnam znaleźć sobie pasję, hobby, coś, co mnie zainteresuje, ale mnie nic nie ciekawi.
To są dla mnie jedne z najtrudniejszych rozmów. Bo co można odpowiedzieć młodemu człowiekowi, który mówi, że czuje pustkę? Że nic go nie interesuje?
Wiemy, że zainteresowania i pasje pojawiają się przez całe życie. Ale kiedy młody człowiek w wieku 15, 16 czy 17 lat mówi, że nic nie ma, że nie czuje niczego, to rozmowę z nim naprawdę trudno na czymkolwiek zakotwiczyć.
Oni sami zdają sobie sprawę, że to jest problem. Często czują się bezradni. I ja czasem też czuję się bezradna wobec tych rozmów.
To, co mówisz, bardzo mi się skojarzyło z tym, co pisał Ken Robinson, kiedy odpowiadał na pytanie: Co zrobić, żeby dzieci chciały się uczyć? On mówił, że to złe pytanie. Bo dzieci rodzą się z naturalną chęcią do nauki. My im ją odbieramy, narzucając im tematy i kierunki, zamiast pozwalać im podążać za własną ciekawością.
To prawda. I jeszcze kilka lat temu całkowicie zgodziłabym się z tym, że głównym problemem jest szkoła. Że to ona odbiera dzieciom motywację i ciekawość.
Ale dziś widzę, że to już nie jest tylko kwestia szkoły.
Szkoła oczywiście nadal nie jest idealnym miejscem i mam na jej temat sporo krytycznych uwag. Ale mam wrażenie, że problem zaczyna się dużo wcześniej.
Mam poczucie, że ogromną rolę odgrywa tutaj technologia. Ekrany. One sprawiają, że dzieci coraz mniej doświadczają realnego świata.
Możesz powiedzieć o tym więcej? Jak dokładnie ekrany wpływają na brak motywacji?
Bo motywację mamy w sobie naturalnie. Każdy człowiek rodzi się z wewnętrzną motywacją do rozwoju.
Dziecko, które uczy się chodzić, nie mówi: Przewróciłem się, więc będę się czołgać przez całe życie. Ono próbuje dalej. Bo tak działa nasz organizm – mamy w sobie naturalny pęd do rozwoju.
Ale dzisiaj, na bardzo wczesnym etapie rozwoju, rodzice nieświadomie odbierają dzieciom poczucie sprawczości.
Czasem w bardzo niewinny sposób.
To buty na rzepy zamiast sznurówek. Ubranka na gumki zamiast guzików.
Po co? Bo tak jest szybciej. Bo rano się śpieszymy.
A potem okazuje się, że dziecko nie ma szansy nauczyć się, że może coś zrobić samodzielnie. Nie doświadcza satysfakcji z pokonania trudności. Nie uczy się, że trudność nie oznacza porażki.
Dorośli często myślą: Po co dziecko ma się frustrować i męczyć?
Ale przez to zabierają mu możliwość zdobycia najważniejszej umiejętności: wiary w siebie.
Dziecko, które nigdy nie mierzyło się z drobnymi trudnościami, w końcu trafi na prawdziwą przeszkodę.
I wtedy się załamuje.
Dziecko, które nigdy nie mierzyło się z drobnymi trudnościami, w końcu trafi na prawdziwą przeszkodę i się załamie. Nie ma doświadczenia, że trudność można pokonać, próbując i ucząc się. Z jednej strony nie ufa własnym kompetencjom, bo nie miało okazji ich sprawdzić, a z drugiej – nie umie sobie radzić z porażką, bo nigdy nie miało szansy się jej nauczyć. W efekcie wyrasta młody człowiek, który mówi: Nic nie umiem, nic nie wiem, nic mnie nie interesuje.
Jeśli miał szczęście, rodzice go chwalili, ale wtedy pojawia się kolejny problem – on nie wie, za co był chwalony. Często słyszę od nastolatków: Rodzice mówią, że jestem super, ale ja nic w życiu nie zrobiłem. Więc dlaczego mieliby tak mówić? To prowadzi do pustki i poczucia, że nie mają żadnego punktu odniesienia, na którym mogliby budować swoją tożsamość.
Wydaje mi się, że kluczowe jest to, o czym mówiliśmy wcześniej – prewencja. Jeśli jesteś rodzicem małego dziecka, warto dawać mu przestrzeń na samodzielność, autonomię i możliwość doświadczania drobnych trudności. Dużo mówi się o tym, że najlepszym środowiskiem do rozwoju jest swobodna zabawa – nie jako rozrywka, ale jako coś, co dziecko inicjuje, czym się angażuje, gdzie musi się mierzyć z wyzwaniami, negocjować z rówieśnikami i akceptować porażki.
A co jeśli moje dziecko już jest nastolatkiem i mówi, że nie ma motywacji, nic go nie interesuje?
Kiedy pracuję z rodzicami na warsztatach, zawsze zaczynam od jednego zdania: Nie jesteśmy tu po to, żeby naprawiać nastolatków. Nie spotykamy się po to, żeby zmienić dzieci, bo na sali ich nie ma – są dorośli. I to, co możemy zrobić, to zacząć od siebie.
To samo mówię nauczycielom – Ty jesteś narzędziem swojej pracy. Jeśli chcesz zmiany w klasie, to musisz zacząć od siebie. Więc jeśli jesteś rodzicem nastolatka i chcesz coś zmienić – najpierw spójrz na siebie. Jak wygląda Twoja codzienność? Jak spędzasz czas wolny? Jakie masz pasje?
Bo często słyszę: Moje dziecko nie ma zainteresowań. I wtedy pytam: A jakie zainteresowania masz Ty? Nagle okazuje się, że wielu dorosłych też ich nie ma, a jeśli je mają, to dzieci ich nie widzą – bo rozwijają pasję poza domem. Z perspektywy dziecka wygląda to tak: Mój rodzic wraca z pracy, je obiad, siada przed telewizorem albo scrolluje telefon. A potem mówi mi, że ja powinienem mieć zainteresowania.
Więc jeśli dziecko nie ma motywacji, warto zacząć od siebie.
Myślę, że kluczowa jest refleksja nad tym, jakie wzorce przekazujemy dzieciom. Jeśli rodzic nie ma pasji, nie angażuje się w nic poza pracą i obowiązkami domowymi, to trudno oczekiwać, że jego dziecko będzie inaczej funkcjonować. Modelowanie jest kluczowe – dzieci uczą się przede wszystkim przez obserwację.
Często powtarzam rodzicom, że jeśli mają nastoletnie dziecko, to ono nie wyszło spod kamienia. Przez 15 lat wkładali w nie swoje wartości, zachowania i nawyki. Jeśli dziś nastolatek jest bierny, nie ma motywacji i nie wykazuje zainteresowań, warto spojrzeć na to, co przez te lata było mu pokazywane. Nie po to, by się obwiniać, ale by zrozumieć, skąd ten stan się wziął.
Rodzice często narzekają, że młodzież tylko siedzi z nosami w telefonach. Ale wystarczy wsiąść do tramwaju, żeby zobaczyć, że to dotyczy również dorosłych. Więc jeśli chcemy zmiany, warto zacząć od własnego przykładu – pokazać, że można inaczej spędzać czas, że można być aktywnym, ciekawym świata, zaangażowanym w życie.
No dobrze, ale co jeśli widzę, że moje dziecko ma problem, ale nie chce o nim rozmawiać?
Jeśli rodzic jest obecny w życiu dziecka, zauważy, że coś się zmieniło. Jeśli tego nie widzi, to znaczy, że nie ma kontaktu z dzieckiem – fizycznie lub emocjonalnie. Ale w większości przypadków rodzice dostrzegają sygnały.
Jeśli nastolatek konsekwentnie nie chce rozmawiać, warto zastanowić się, dlaczego. Jak wyglądała dotychczasowa komunikacja? Czy dziecko czuło, że może się dzielić swoimi problemami bez obawy przed oceną, wyśmianiem, zlekceważeniem?
Często młodzież mówi mi, że kiedyś spróbowała powiedzieć coś ważnego, ale spotkała się z reakcją, która sprawiła, że więcej nie chciała próbować. Więc jeśli dziecko zamyka się w sobie, warto zrobić pierwszy krok – przyznać przed nim, że coś poszło nie tak, i zapytać: Co mogę zrobić, żebyś chciał mi zaufać?
To nie jest łatwe, ale często otwiera drogę do odbudowy relacji.
Wróćmy do raportu Najczęstsze problemy młodych głów. Mówiliśmy już o braku motywacji, ale w badaniu pojawiły się też inne alarmujące dane – co trzeci młody człowiek nie ma chęci do życia, czuje się samotny, a prawie 20% się samookalecza. Widzisz w swojej pracy, co może być tego przyczyną?
Myślę, że przyczyn jest wiele. Część z tych problemów istniała wcześniej, ale teraz je lepiej diagnozujemy i częściej o nich mówimy. To jednak ma swoją drugą stronę – im więcej o tym mówimy, tym bardziej młodzież zaczyna to traktować jako normę.
Często widzę, że młodzi ludzie przychodzą do mnie i mówią: Mam depresję. Ale kiedy zaczynamy rozmawiać, okazuje się, że po prostu mają gorszy tydzień, są przygnębieni, przeżywają trudne emocje. Dziś jednak wiele osób szybko przypisuje sobie etykiety zaburzeń psychicznych.
Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak bagatelizowanie – bo są dzieci, które naprawdę cierpią i potrzebują pomocy. Ale są też takie, które – pod wpływem otoczenia – zaczynają myśleć, że skoro źle się czują, to muszą mieć depresję czy lęki.
To trochę jak efekt Wertera?
Tak, można to tak nazwać. Kiedyś w przypadku samobójstw mówiono, żeby nie nagłaśniać ich w mediach, bo badania pokazują, że może to zwiększać ryzyko naśladowania. Teraz mamy podobny mechanizm w przypadku zaburzeń psychicznych – im więcej się o nich mówi, tym więcej młodzieży utożsamia się z tymi problemami.
Nie oznacza to, że problemy są wyolbrzymione – tylko że ich diagnozowanie nie zawsze jest precyzyjne.
A co z leczeniem? Młodzież rzeczywiście przyjmuje dziś więcej leków niż kiedyś?
Tak, mam wrażenie, że tych leków jest za dużo. Psychiatrzy najczęściej nie mają czasu na długie rozmowy – wizyta trwa 15-20 minut, po czym dziecko wychodzi z receptą.
Ale problem jest głębszy – jako społeczeństwo idziemy w stronę myślenia, że wszystko można rozwiązać szybko. Boli mnie głowa? Biorę tabletkę. Mam gorszy dzień? Muszę coś na to zażyć.
Młodzież wychowuje się w świecie, gdzie wszystko działa na przycisk – jak coś nie pasuje, można to wyłączyć, zmienić, pominąć. Ale życie tak nie działa.
Dlatego kiedy nastolatkowie zderzają się z pierwszymi prawdziwymi trudnościami, często czują się oszukani. Jak to? To się nie da naprawić natychmiast? To nie zadziała jak aplikacja na telefonie? Czują się bezradni, bo nie nauczyli się cierpliwości i radzenia sobie z frustracją.
To, co mówisz, jest bardzo ciekawe – że młodzi ludzie nie są przygotowani na to, że pewne rzeczy wymagają czasu, prób, błędów.
Tak, i to dotyczy nie tylko nastolatków, ale całego społeczeństwa. Wszyscy w jakimś stopniu zaczęliśmy żyć w trybie natychmiastowej gratyfikacji. Nawet dorośli coraz rzadziej sięgają po długie artykuły – wolimy skróty, podsumowania. Młodzież przestaje chodzić do kina, bo półtorej godziny filmu to za długo. Wszystko ma być krótkie, dynamiczne, szybkie.
A potem przenosi się to na całe życie. Jeśli coś wymaga wysiłku, powtarzania, czekania – staje się dla nich nie do zniesienia. To widać w szkole, w relacjach, w podejściu do pracy.
I właśnie tutaj pojawia się pytanie o sens. Bo jeśli życie to tylko szybkie przeskakiwanie z jednego bodźca na drugi, to gdzie jest głębia? Gdzie satysfakcja?
Na swoim blogu napisałaś, że młodzi ludzie nie potrzebują więcej psychologów – potrzebują tlenu, słońca, ruchu, zmęczenia, zabawy i poczucia sensu.
Tak, i nadal tak uważam. Oczywiście, że psychologowie są potrzebni, ale nie rozwiążą problemu systemowo. Młodzież potrzebuje więcej realnych doświadczeń, które pozwolą im czuć się żywymi.
Kiedyś to było naturalne – dzieci biegały po podwórku, rywalizowały, mierzyły się z porażkami. Dziś większość czasu spędzają w świecie cyfrowym, gdzie wszystko jest przewidywalne, można zapisać grę, cofnąć się, wylogować, ominąć trudny moment.
Efekt? Kiedy coś wymaga prawdziwego wysiłku, jest dla nich przerażające, bo nigdy tego nie ćwiczyli.
To mocne. I poniekąd wracamy do pytania o szkołę – bo to ona miała dawać poczucie sensu i przygotowywać do życia.
Tak, ale tego nie robi. System edukacji jest archaiczny i od dawna nie odpowiada na potrzeby młodych ludzi. Ken Robinson mówił o tym świetnie – szkoła zabija kreatywność, ciekawość, wewnętrzną motywację.
Wciąż uczymy dzieci w systemie, który powstał w XIX wieku, zamiast zastanowić się, jak edukacja powinna wyglądać w XXI wieku. Nadal mamy podstawę programową, która w dużej mierze opiera się na wkuwaniu faktów, zamiast uczyć myślenia, samodzielności, współpracy.
Nie dziwię się, że młodzi ludzie odrzucają ten system i nie czują w nim sensu.
I co wtedy robią?
Coraz częściej po prostu odchodzą. W technikum, gdzie pracuję, niektórzy uczniowie w pewnym momencie mówią: Już nie muszę tu być, więc odchodzę do pracy. Czasem wracają po kilku miesiącach, kiedy widzą, że jednak warto zdobyć wykształcenie. Ale część odkrywa, że da się zarabiać bez dyplomu i nigdy nie wraca do systemu edukacji.
Niektórzy idą w edukację domową, inni zaczynają własne projekty. Szukają alternatywnych ścieżek, bo szkoła nie daje im tego, czego potrzebują – poczucia sensu.
To mocne, ale nie dziwi mnie to. Jeśli młodzi ludzie nie widzą sensu w edukacji, szukają własnej drogi. I może to wcale nie jest takie złe?
Właśnie. Często powtarzam rodzicom, że jeśli nastolatek pyta Po co mi to?, to jest bardzo zdrowe pytanie. Gorzej, gdy przestaje pytać i wykonuje wszystko mechanicznie, bez refleksji.
Problem w tym, że szkoła nie ma na to dobrej odpowiedzi. Na rynku pracy wykształcenie traci na wartości. Dyplomy nie gwarantują sukcesu. A młodzi ludzie to czują.
Oczywiście, nie każdy musi porzucać edukację – są ścieżki, w których studia mają sens. Ale coraz więcej młodych wybiera inne drogi i to nie jest nic złego.
To wróćmy do pytania o rodziców. Co mogą zrobić, jeśli widzą, że ich dziecko czuje się zagubione, nie ma motywacji?
Po pierwsze – zamiast próbować naprawić dziecko, warto zacząć od siebie. Jak wyglądają nasze relacje? Ile w nich jest kontroli, a ile prawdziwego zainteresowania?
Rodzic, który mówi: Nic cię nie interesuje, powinien się zastanowić, czy w ogóle wie, co jego dziecko robi w wolnym czasie. Może coś go pasjonuje, ale nie mieści się to w klasycznych ramach hobby, jakie rozumieją dorośli?
Zdarza się, że nastolatki angażują się w coś, co dla dorosłych jest niewidoczne – tworzą w internecie, uczą się czegoś samodzielnie, rozwijają własne projekty. Problem w tym, że dorośli często tego nie zauważają.
Więc pierwszy krok to nie zmusić dziecko do zainteresowań, ale najpierw zrozumieć, czym naprawdę się zajmuje.
A jeśli naprawdę nic go nie interesuje?
Wtedy warto zastanowić się, co możemy robić razem. Nie oczekiwać, że dziecko samo nagle znajdzie pasję, ale zaprosić je do wspólnych aktywności. Czasem wystarczy zacząć coś robić przy nim – pokazać, że samemu się czymś interesujemy.
Dzieci, zwłaszcza młodsze, naturalnie kopiują dorosłych. Jeśli widzą rodzica, który angażuje się w coś z pasją, to duża szansa, że same zaczną szukać czegoś dla siebie.
I to kolejny dowód na to, jak ważne jest modelowanie.
Dokładnie. Możemy mówić dzieciom, co powinny robić, ale to, co widzą w naszym zachowaniu, ma znacznie większy wpływ.
Podsumowując – jeśli rodzic chce, żeby dziecko miało pasję, motywację i poczucie sensu, powinien najpierw spojrzeć na siebie. Jeśli sam nie ma zainteresowań, jeśli nie angażuje się w nic poza obowiązkami, trudno oczekiwać, że dziecko będzie inne.
Dodatkowo, warto pamiętać, że relacja z dzieckiem buduje się latami. Jeśli rodzic nagle zaczyna zadawać pytania w stylu: Dlaczego nie masz pasji? albo Czym się interesujesz?, a wcześniej nigdy się tym nie interesował, to nic dziwnego, że nastolatek odpowiada: Nie wiem.
To nie jest coś, co można wymusić – to wymaga autentycznej relacji i czasu.
Wracając do wcześniejszego wątku – jeśli dziecko faktycznie nie wykazuje zainteresowań, to warto próbować coś robić razem, zamiast oczekiwać, że samo nagle coś znajdzie. Może to być wspólne gotowanie, sport, wyjścia do kina czy nawet gry planszowe – cokolwiek, co pozwoli spędzać czas w inny sposób niż tylko obok siebie, każdy w swoim świecie.
To brzmi jak podejście, w którym mniej chodzi o konkretne rozwiązania, a bardziej o zmianę podejścia do relacji.
Tak, bo w dużej mierze to właśnie relacje są kluczem. Jeśli młody człowiek czuje się zauważony, jeśli wie, że jego emocje są traktowane poważnie, jeśli widzi, że rodzic go słucha, a nie tylko próbuje naprawiać – wtedy buduje się prawdziwa więź.
I to ta więź jest najlepszym zabezpieczeniem przed wieloma problemami – depresją, samotnością, brakiem poczucia sensu.
Co jednak zrobić, jeśli rodzic zorientuje się, że coś poszło nie tak? Że dziecko nie ufa mu na tyle, by dzielić się swoimi problemami?
Najlepiej to otwarcie przyznać. Powiedzieć: Widzę, że coś się dzieje, a Ty nie chcesz o tym mówić. Chciałbym to zmienić, ale nie wiem, jak. Co mogę zrobić, żebyś czuł się swobodniej?
To wymaga odwagi, ale może być przełomowym momentem w odbudowie relacji. Dziecko nie musi od razu się otworzyć, ale dostaje sygnał: Rodzic mnie widzi, zauważa, nie chce mnie zmieniać na siłę, tylko naprawdę chce mnie zrozumieć.
Taka rozmowa jest o wiele bardziej skuteczna niż kolejne pytania: Co się dzieje? Czemu nie chcesz rozmawiać?
Czyli chodzi bardziej o otwarcie drzwi niż o ich wyważanie?
Dokładnie. Młodzi ludzie często nie potrzebują natychmiastowych rad, tylko przestrzeni, w której mogą się podzielić tym, co przeżywają – wtedy, kiedy będą na to gotowi.
Czyli kluczowe jest stworzenie przestrzeni, w której dziecko czuje się bezpiecznie i wie, że może przyjść do rodzica, kiedy będzie gotowe.
Tak, i to jest bardzo ważne. Często rodzice, chcąc pomóc, nieświadomie wywierają presję. Pytają: Dlaczego jesteś smutny? Co się dzieje? Czemu nie chcesz rozmawiać? Ale jeśli dziecko nie czuje się gotowe, to te pytania tylko je zamykają.
Zamiast tego lepiej po prostu być obok, okazywać zainteresowanie, ale nie naciskać. Czasem wspólne spędzanie czasu – bez rozmów o problemach – może być najlepszym krokiem do odbudowania relacji.
To wróćmy do raportu Najczęstsze problemy młodych głów. Wspomniałaś wcześniej o presji społecznej, mediach i wpływie technologii. Jak dużą rolę to odgrywa w problemach, z którymi mierzy się młodzież?
Ogromną. Młodzi ludzie spędzają w sieci coraz więcej czasu i to nie jest neutralne. Media społecznościowe wpływają na ich poczucie własnej wartości, sposób postrzegania świata i siebie.
Widzę to w rozmowach z nastolatkami. Wielu z nich przychodzi z obniżonym poczuciem własnej wartości, bo porównują się do nierealnych wzorców z internetu. Ciągle mają wrażenie, że nie są wystarczająco dobrzy, wystarczająco ładni, wystarczająco popularni.
To prowadzi do frustracji, poczucia osamotnienia i przekonania, że ich życie jest mniej wartościowe niż życie innych.
I to jest nowy problem?
Nie do końca. Porównywanie się do innych istniało zawsze, ale media społecznościowe działają jak wzmacniacz. Kiedyś porównywaliśmy się do kilku osób w naszej klasie czy sąsiedztwie, a dziś porównujemy się do tysięcy osób, które widzimy w sieci. I to w dodatku do wyidealizowanych wersji ich życia.
I to sprawia, że młodzi ludzie czują się coraz gorzej?
Tak, bo mają wrażenie, że wszyscy wokół mają lepsze życie – bardziej ekscytujące, pełne sukcesów i radości. Tymczasem ich własne życie wydaje się nudne i bezwartościowe.
Co gorsza, jeśli ktoś rzeczywiście zmaga się z trudnościami psychicznymi, internet często je tylko pogłębia. W sieci łatwo znaleźć grupy, które nie tyle pomagają, co wzmacniają negatywne myślenie – na przykład romantyzują depresję, samookaleczanie, zaburzenia odżywiania.
Czyli zamiast wsparcia młodzi ludzie często trafiają na treści, które jeszcze bardziej ich pogrążają?
Dokładnie. I to jest wielkie wyzwanie – jak mądrze wprowadzać dzieci w świat technologii, by nie stał się on dla nich pułapką.
To jest trudne, bo technologia jest wszechobecna. Jak rodzice mogą pomóc dzieciom korzystać z niej w zdrowy sposób?
Najważniejsze jest, żeby towarzyszyć dziecku w poznawaniu świata cyfrowego, zamiast po prostu dawać mu telefon i liczyć, że samo nauczy się rozsądnego korzystania. Warto rozmawiać o tym, co ogląda, co go interesuje, jakie treści do niego docierają.
Wielu rodziców mówi: Moje dziecko ciągle siedzi w telefonie. Ale rzadko zadają sobie pytanie: Co ono tam właściwie robi? Bo różnica między oglądaniem krótkich, bezrefleksyjnych treści a rozwijaniem pasji online jest ogromna.
Więc pierwszy krok to zrozumienie, jak dziecko korzysta z technologii, zamiast zakładać, że każda aktywność w sieci jest zła.
A co z kontrolą? Powinniśmy sprawdzać, co dzieci robią w internecie?
Nie chodzi o śledzenie i inwigilację, ale o budowanie relacji, w której dziecko samo będzie chciało rozmawiać o tym, co robi online. Jeśli rodzic od początku interesuje się tym, co dziecko ogląda i w czym uczestniczy, będzie miało większą szansę wychwycić niepokojące sygnały.
Zamiast mówić: Nie siedź w telefonie, lepiej powiedzieć: Co dzisiaj ciekawego oglądałeś? Co cię ostatnio zainteresowało? W ten sposób tworzymy przestrzeń do rozmowy, a nie tylko kontrolujemy.
To znów wraca do relacji.
Tak, bo problemem nie jest sama technologia, tylko to, jak się nią posługujemy. Jeśli młody człowiek czuje się samotny, niezrozumiany, a jego główną przestrzenią kontaktu ze światem jest internet, to może szukać tam nieodpowiednich wzorców. Ale jeśli ma silne relacje w realnym życiu, to internet jest dla niego narzędziem, a nie ucieczką.
Czyli nie chodzi o całkowite odcięcie dzieci od technologii, tylko o mądre jej wprowadzenie?
Tak, bo całkowity zakaz nie działa. Dzieci i tak znajdą sposób, by korzystać z internetu. Lepiej więc uczyć ich świadomego podejścia – pokazywać, jakie treści są wartościowe, uczyć krytycznego myślenia i zdrowego dystansu.
Nie da się uniknąć świata cyfrowego, ale można pomóc dzieciom odnaleźć w nim równowagę.
To brzmi sensownie, ale wielu rodziców czuje się bezradnych wobec technologii. Często mówią: Ja nie znam się na tym, oni wiedzą więcej ode mnie.
I to prawda – dzieci często są bardziej biegłe technologicznie. Ale to nie znaczy, że rodzice nie mogą być dla nich przewodnikami. Bo kluczowa nie jest znajomość wszystkich aplikacji czy trendów, tylko umiejętność rozmowy o tym, jak te technologie wpływają na życie dziecka.
Rodzic nie musi znać każdego algorytmu na TikToku, ale może zapytać: Jak się czujesz po spędzeniu tam godziny? Masz więcej energii czy czujesz się zmęczony? To uczy dziecko samoświadomości.
Czyli chodzi o to, żeby dziecko samo zaczęło zauważać, jak technologia na nie działa?
Tak. Zamiast zakazów i kontroli, lepiej uczyć refleksji: Czy to, co oglądasz, daje ci coś dobrego? Czy masz z tego satysfakcję, czy tylko pochłania ci to czas?
Ważne jest też, żeby wprowadzać zdrowe nawyki – na przykład ustalić, że wieczorem odkładamy telefony, nie używamy ich przy posiłkach. I co kluczowe – rodzice powinni się do tych zasad stosować.
Bo jeśli mama mówi Odłóż telefon, a sama cały czas w nim siedzi, to dziecko nie potraktuje tego poważnie.
Dokładnie. Dzieci nie uczą się z tego, co im mówimy, tylko z tego, co widzą.
A co jeśli dziecko już jest uzależnione od telefonu?
Najpierw warto się zastanowić, dlaczego tak się stało. Często młodzież ucieka w ekran, bo nie znajduje satysfakcji w innych sferach życia – nie ma ciekawych zajęć, nie czuje się akceptowana, ma trudności w relacjach.
Zamiast więc walczyć z telefonem, lepiej poszukać, co w realnym życiu mogłoby być dla dziecka bardziej angażujące.
Czyli rozwiązaniem nie jest odcięcie internetu, tylko odbudowanie realnych relacji?
Tak, bo jeśli dziecko czuje się dobrze w świecie offline, to nie będzie miało potrzeby spędzania całego czasu w sieci. Telefon sam w sobie nie jest problemem – problemem jest to, że dla wielu młodych ludzi stał się jedyną przestrzenią, w której czują się komfortowo.
Czyli im więcej dziecko ma satysfakcjonujących doświadczeń poza ekranem, tym mniej czasu potrzebuje spędzać w internecie?
Dokładnie. Jeśli młody człowiek ma silne relacje, czuje się dobrze w domu, ma poczucie sprawczości i satysfakcję z tego, co robi, to internet jest dla niego dodatkiem, a nie ucieczką.
Dlatego zamiast skupiać się na samym ograniczaniu ekranów, lepiej zadbać o to, żeby dziecko miało realne alternatywy – czas z rodziną, aktywność fizyczną, rozwijanie zainteresowań.
Tylko że to wymaga czasu i zaangażowania ze strony dorosłych.
Tak, i to jest trudne, bo wielu rodziców też jest zmęczonych, przeciążonych obowiązkami. Łatwiej jest powiedzieć: Odłóż telefon, niż faktycznie zaproponować coś, co będzie ciekawsze.
Ale to jest właśnie kluczowe – jeśli chcemy, żeby nasze dzieci spędzały mniej czasu w sieci, to musimy pokazać im, że świat offline może być równie interesujący.
A co jeśli dziecko ma już poważne problemy emocjonalne – depresję, lęki, brak poczucia sensu?
Po pierwsze, nie bagatelizować. Jeśli widzimy, że dziecko jest w złym stanie psychicznym, warto poszukać profesjonalnej pomocy – psychologa, terapeuty.
Po drugie, nie próbować naprawiać dziecka radami w stylu Weź się w garść albo Znajdź sobie jakieś hobby. To nie działa i może sprawić, że poczuje się jeszcze bardziej niezrozumiane.
Najważniejsze, co można zrobić, to być obecnym, słuchać i dawać dziecku poczucie, że nie jest samo.
Czyli nie trzeba mieć gotowych rozwiązań, tylko być obok?
Tak, i to często jest najtrudniejsze dla rodziców. Chcielibyśmy od razu znaleźć sposób, żeby dziecku było lepiej, ale czasem najlepsze, co możemy zrobić, to po prostu wytrwać przy nim w trudnym momencie.
Pokazać, że może na nas liczyć, że jego emocje są ważne, że nie zostanie z tym samo.
To brzmi prosto, ale wymaga ogromnej cierpliwości.
Tak, ale to właśnie jest fundament zdrowej relacji – nie rozwiązywanie problemów za dziecko, ale wspieranie go w tym, żeby samo mogło je przepracować i znaleźć swoją drogę.
Czyli zamiast szukać szybkich rozwiązań, warto po prostu być i słuchać?
Tak, i to jest coś, czego wielu rodziców się boi. Bo kiedy widzą, że ich dziecko cierpi, chcą od razu działać, dawać rady, rozwiązywać problemy. A czasem to, czego naprawdę potrzebuje młody człowiek, to po prostu świadomość, że nie jest w tym wszystkim sam.
Rodzice pytają mnie: Co mam zrobić, jeśli moje dziecko nie chce rozmawiać? Odpowiadam: Nie zmuszaj go do rozmowy, ale pokaż, że jesteś gotowy, kiedy ono będzie chciało. Można powiedzieć: Widzę, że coś się dzieje. Nie będę naciskać, ale jeśli będziesz chciał pogadać, to jestem tu dla ciebie.
Czasem mijają dni, tygodnie, a nawet miesiące, zanim dziecko się otworzy. Ale jeśli wie, że rodzic naprawdę słucha, a nie tylko chce dawać gotowe rozwiązania, to prędzej czy później ta rozmowa się wydarzy.
Czyli chodzi o budowanie przestrzeni, w której dziecko czuje się bezpiecznie?
Tak, bo jeśli dziecko czuje, że każda rozmowa kończy się wykładem, oceną lub bagatelizowaniem jego problemów, to szybko się zamknie. Nie będzie chciało się zwierzać, bo uzna, że to i tak nic nie da.
Czasem dorośli nieświadomie wysyłają sygnały, które zniechęcają do rozmowy. Na przykład dziecko mówi: Czuję się beznadziejnie, a rodzic odpowiada: Ale przecież wszystko masz, niczego ci nie brakuje.
To nie pomaga. Bo jeśli ktoś mówi, że cierpi, to znaczy, że naprawdę tak się czuje – niezależnie od tego, jak wygląda jego sytuacja zewnętrzna.
Czyli najlepsza reakcja to…?
Po prostu: Rozumiem, że ci trudno. Chcesz mi o tym opowiedzieć? albo Co mogę zrobić, żeby było ci trochę lżej?
Bez oceniania, bez prób udowadniania, że problem nie jest taki poważny.
Czy to dotyczy też tematów, które dorosłym wydają się błahe?
Tak. Bo jeśli młody człowiek mówi, że cierpi, a dorosły odpowiada: To tylko błahostka, przejdzie ci, to dostaje sygnał: Twoje uczucia nie są ważne.
A jeśli raz czy dwa razy usłyszy coś takiego, to więcej nie przyjdzie. Z problemami pójdzie do rówieśników, internetu albo zostanie z nimi sam.
I to może prowadzić do naprawdę poważnych konsekwencji.
Tak, bo jeśli dziecko nie znajduje zrozumienia w domu, to szuka go gdzie indziej – wśród rówieśników, w internecie, a czasem po prostu zostaje z problemami samo.
Rodzice często mówią: Przecież może ze mną porozmawiać, ale nie zdają sobie sprawy, że wcześniejsze doświadczenia mogły nauczyć dziecko, że nie warto. Jeśli kilka razy usłyszało: Nie przesadzaj, To nic takiego, W twoim wieku to normalne, to w końcu przestaje się zwierzać.
Dlatego tak ważne jest, żeby każdą emocję traktować poważnie. Nie chodzi o to, by panikować przy każdej złej ocenie czy konflikcie w szkole, ale o to, by pokazać dziecku, że jego uczucia są ważne i że ma prawo je przeżywać.
To wraca do tego, co mówiłaś wcześniej – że młodzi ludzie często nie wiedzą, kim są i czego chcą, bo nikt nie traktował ich uczuć jako czegoś istotnego.
Dokładnie. Jeśli przez całe dzieciństwo dostawali komunikat: Nie marudź, Nie przesadzaj, Nie masz powodu, żeby się tak czuć, to w końcu zaczynają wierzyć, że ich emocje są nieważne albo że coś jest z nimi nie tak.
A jeśli ktoś przez lata uczył się, że jego uczucia nie mają znaczenia, to potem w dorosłym życiu może mieć trudność z rozpoznawaniem własnych potrzeb, stawianiem granic, budowaniem zdrowych relacji.
Więc można powiedzieć, że sposób, w jaki dziś traktujemy emocje dzieci, wpływa na to, jacy będą jako dorośli?
Tak. Jeśli chcemy, by nasze dzieci wyrosły na ludzi, którzy mają zdrową samoocenę, potrafią mówić o swoich potrzebach i radzą sobie z trudnymi emocjami, to musimy tego uczyć od najmłodszych lat.
I tu znowu wracamy do modelowania – jeśli rodzic sam nie potrafi rozmawiać o emocjach, to trudno oczekiwać, że dziecko będzie to robiło naturalnie.
Tak, dlatego warto zacząć od siebie. Jeśli jako dorośli mamy trudność z wyrażaniem emocji, jeśli uciekamy od trudnych tematów, to nasze dzieci to widzą i przejmują te wzorce.
Ale dobra wiadomość jest taka, że nigdy nie jest za późno na zmianę. Nawet jeśli relacja z dzieckiem jest trudna, zawsze można zacząć budować ją na nowo.
To ważne, co mówisz – że nigdy nie jest za późno. Wielu rodziców czuje, że jeśli coś poszło nie tak, to już nie da się tego naprawić.
To nieprawda. Oczywiście, im wcześniej zaczniemy budować zdrową relację, tym lepiej, ale jeśli zdamy sobie sprawę, że coś wymaga zmiany, to zawsze jest na to czas.
Wielu rodziców boi się, że jeśli przyzna przed dzieckiem: Wiem, że popełniłem błędy, to straci autorytet. Ale to działa odwrotnie – szczerość i gotowość do zmiany buduje zaufanie.
Czyli można po prostu powiedzieć: Wiem, że nie zawsze dobrze reagowałem. Chcę to zmienić. Jak mogę ci pomóc?
Tak, i to może być pierwszy krok do odbudowania więzi. Często rodzice myślą, że muszą mieć wszystkie odpowiedzi, ale czasem wystarczy zacząć od prostego pytania: Co mogę zrobić, żeby było ci łatwiej?
A jeśli dziecko nie chce rozmawiać?
To dać mu czas. I jednocześnie pokazywać swoim zachowaniem, że naprawdę chcemy być blisko – nie nachalnie, ale konsekwentnie.
Czasem to nie będą wielkie rozmowy, tylko drobne gesty – wspólnie spędzony czas, okazanie zainteresowania tym, co dziecko lubi, zauważenie jego emocji.
Czyli mniej słów, więcej obecności?
Tak. Młodzi ludzie często nie potrzebują długich wykładów o emocjach, tylko świadomości, że ktoś ich widzi i akceptuje takimi, jakimi są.
I to może być kluczowe w zapobieganiu poważniejszym problemom psychicznym?
Tak, bo największym czynnikiem chroniącym przed depresją, lękami czy poczuciem samotności jest właśnie dobra relacja z bliskimi. Dzieci, które czują się zauważone i rozumiane, mają większą odporność psychiczną i lepiej radzą sobie z trudnościami.
Czyli podsumowując – jeśli chcemy wspierać dzieci, to zamiast skupiać się na ich problemach, powinniśmy skupić się na relacji?
Dokładnie. Bo kiedy relacja jest silna, to łatwiej wspólnie przejść przez trudne momenty. Dziecko wie, że ma kogoś, komu może zaufać, i to daje mu siłę, by mierzyć się z wyzwaniami, które niesie życie.
To wszystko brzmi bardzo logicznie, ale dla wielu rodziców może być trudne do wdrożenia. Często sami nie mieli w dzieciństwie przestrzeni na rozmowę o emocjach.
Tak, dlatego nie ma co oczekiwać, że nagle wszystko zmienimy w jeden dzień. To proces, który wymaga pracy i świadomości. Ale najważniejsze to zacząć – od małych kroków, od uważniejszego słuchania, od bycia obecnym.
Rodzicielstwo to przecież nie gotowa instrukcja obsługi, tylko nieustanny proces uczenia się.
Dokładnie. I warto pamiętać, że nikt nie jest idealnym rodzicem. Każdy popełnia błędy, ale kluczowe jest to, czy jesteśmy gotowi je zauważyć i coś z nimi zrobić.
Najważniejsze, co możemy dać dzieciom, to poczucie, że są ważne, że ich emocje mają znaczenie i że zawsze mogą na nas liczyć.
Brzmi prosto, ale w codziennym życiu wymaga dużej uważności.
Tak, bo życie jest szybkie, mamy mnóstwo obowiązków i łatwo przeoczyć sygnały, które wysyłają dzieci. Ale jeśli świadomie postawimy na relację, to zyskamy coś, co będzie procentować przez całe życie.
Bardzo ci dziękuję za tę rozmowę. Mam nadzieję, że da ona wielu rodzicom i nauczycielom do myślenia.
Ja również dziękuję. Cieszę się, że możemy o tym mówić i szukać lepszych rozwiązań.