Istnieje pięć filarów dobrej relacji. Dotyczą one nie tylko relacji między rodzicami a dzieckiem, lecz również każdej innej relacji międzyludzkiej.
Danielle Graf i Katja Seide są autorkami bloga “Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału”, który ma już ponad 36 milionów odsłon. Ich pierwsza wspólnie napisana książka Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału od trzech lat znajduje się na liście bestsellerów Der Spiegel. Jest także jednym z najpopularniejszych tytułów o rodzicielstwie na amazon.de.
Zapraszamy do przeczytania fragmentu.
Danielle Graf i Katja Seide
Fragment książki “Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału”
Pięć filarów dobrych relacji
Właściwie „bycie w relacji” powinno być czymś tak naturalnym, by przychodziło nam bez większego zastanowienia. Niestety w naszej wspólnej przeszłości było tyle zaburzonych relacji między rodzicami a dziećmi (w okresie Trzeciej Rzeszy również celowo), że wielu z nas brakuje wyczucia w dziedzinie miłości. Dlatego nawet coś tak elementarnego i naturalnego jak więź międzyludzka musimy najpierw opracować naukowo, by poprzez zrozumienie na poziomie intelektualnym powrócić do instynktownego odczuwania.
Istnieje pięć filarów dobrej relacji. Dotyczą one nie tylko relacji między rodzicami a dzieckiem, lecz również każdej innej relacji międzyludzkiej. Te filary to:
- prawdziwe dostrzeganie drugiej osoby;
- poświęcanie autentycznej uwagi zainteresowaniom drugiej osoby (joint attention – wspólna uwaga);
- wspólne działanie;
- nadawanie na tych samych falach (rezonans emocjonalny);
- wczuwanie się w drugą osobę, a także rozpoznawanie jej motywów i zamiarów.
Prawdziwe dostrzeganie drugiej osoby
Człowiek jest istotą niezmiernie mocno zorientowaną na bodźce wizualne. Nic dziwnego zatem, że patrzenie na drugą osobę i bycie widzianym przyczynia się do dobrej relacji. Kontakt wzrokowy odgrywa istotną rolę nawet w początkowych chwilach nawiązywania relacji między rodzicami a dzieckiem – obserwując twarz noworodka, rodzice rozpoznają jego mimikę i na jej podstawie mogą dokładnie zidentyfikować jego potrzeby i odpowiednio na nie zareagować.
Mimo to osoby niewidome wcale nie radzą sobie gorzej z dostrzeganiem ludzi, z którymi są w relacji. Postrzegają po prostu innymi zmysłami niż wzrok. Słyszą dźwięk głosu albo wyczuwają samopoczucie drugiej osoby na podstawie jej napiętych mięśni.
Również w szkole i pracy dobrze jest, gdy nauczyciele albo przełożeni naprawdę zauważają swoich uczniów lub współpracowników, bo już sam ten fakt zwiększa u nich motywację do współpracy. Kiedy natomiast ludzie nie są dostrzegani, ich mózg interpretuje to jako coś równie bolesnego jak ból fizyczny. Dlatego u osób ignorowanych w środowisku społecznym pojawia się nieokreślone złe samopoczucie, które może potem skutkować obniżonym nastrojem, a nawet doprowadzić do myśli samobójczych. Nie bez powodu u niektórych ludów występuje zjawisko „śmierci voodoo”, które po raz pierwszy opisał w literaturze naukowej Walter B. Cannon w 1942 roku. Kiedy jeden z członków plemienia naruszy tabu religijne, zostaje „skazany na śmierć”. Wszyscy członkowie plemienia jednocześnie przestają na niego patrzeć i reagować. Jest tak, jakby już nie istniał albo był duchem, którego inni nie widzą. Nawet kiedy głośno krzyczy, skacze przed nimi albo ich szturcha, nie dają po sobie poznać, że go widzą. Takie całkowite niedostrzeganie człowieka w większości przypadków rzeczywiście szybko doprowadza do jego śmierci, nawet jeśli fizycznie jest zupełnie zdrowy.
Mając to na uwadze, jako społeczeństwo powinniśmy się zastanowić, czy dalej chcemy ignorować bezdomnych i narkomanów, których mijamy na ulicy w drodze do pracy, czy może jednak zechcemy ich obdarować jeśli nie pieniędzmi, to chociaż spojrzeniem. Powinniśmy także rozważyć, czy metody takie jak ignorowanie są naprawdę odpowiednie. Jasne, w ten sposób sprawiamy, że dzieci się uginają i robią to, czego chcemy, ale tylko dlatego, że nie mogą wytrzymać bólu, który sprawia im zerwanie relacji. Jednak wcale nie dochodzą do wniosku, że postąpiły niewłaściwie.
Niestety, właśnie ten ważny filar dobrej relacji, kontakt wzrokowy, znacznie się osłabia w dzisiejszym społeczeństwie. Bzdurą byłoby twierdzić, że kiedyś w środkach komunikacji miejskiej głęboko patrzyliśmy w oczy obcym ludziom i wdawaliśmy się w miłe pogawędki. Nie, wpatrywaliśmy się w gazety lub książki zamiast smartfonów. Ale dzisiaj podczas spotkania dorosłych znajomych, gdy dzieci przesiadują razem po szkole, a czasem nawet przy wspólnej rodzinnej kolacji, telefony leżą na stole na widoku i wciąż przyciągają uwagę. Ludzie rzadziej patrzą na siebie nawzajem. Tylko ty możesz ocenić, w jakim stopniu to zjawisko dotyczy ciebie. Ja cały czas zauważam, że bardzo mnie kusi, by mamrotać tylko „mhm” i „ach tak?”, gdy któreś z moich dzieci mówi mi coś pozornie nieważnego, a ja czytam na smartfonie coś pozornie ważnego, zamiast poświęcić czas na to, by spojrzeć na dziecko i wejść w świat jego myśli. To jednak kluczowa sprawa. Naprawdę.
Poświęcanie autentycznej uwagi zainteresowaniom drugiej osoby
Czy wiesz, że istnieją jednorożce wiatru, wody, ziemi i ognia? Nie? Jeśli masz dzieci w wieku od czterech do sześciu lat, mogą ci o nich opowiedzieć ze szczegółami. Jest spora szansa, że dowiesz się, iż triceratops był roślinożercą i prawdopodobnie chciał zachwycać dinozaurze damy późnej kredy swoją ogromną kostną kryzą. Być może dziecko zmusi cię do nauczenia się na pamięć imion gadających samochodów z pewnego filmu, i to wszystkich stu trzydziestu trzech. Nauczysz się odróżniać wróżki po kolorze skrzydełek, będziesz kręcić fidget spinnerem, a także sprawdzisz w internecie, jak rozwinąć pokemona Rattatę do poziomu Raticate’a. Prawdopodobnie nauczysz się również rozpoznawać wszystkie marki samochodów po znaczku na masce, bo twoje pociechy będą o nie pytać na każdym spacerze. I dobrze. Wspólna uwaga (joint attention), czyli poświęcanie uwagi zainteresowaniom, tematom i rzeczom poruszanym przez drugą osobę, stanowi drugi ważny filar udanej relacji, a także element prawdziwego dostrzegania innych ludzi.
Kiedy poświęcamy uwagę temu, co leży na sercu drugiemu człowiekowi, pokazujemy mu, że jest dla nas wartościowy i interesujący. Może znasz to uczucie, kiedy miło gawędzisz sobie z grupą znajomych, a kiedy coś opowiadasz, nagle zauważasz, że już nikt cię nie słucha. Wszyscy raptem zajęli się czymś innym. Większość z nas w takiej sytuacji cichnie i przerywa swoją opowieść w pół zdania. Ta chwila jest tak nieprzyjemna, że najchętniej już nigdy nie wypowiadalibyśmy się w grupie, nawet jeśli nikt nie miał wobec nas złych zamiarów. Właśnie taki smutek czują nasze dzieci, kiedy wciąż im sygnalizujemy, że nudzą nas ich opowieści o elfach, czarodziejach albo punktach ataku i obrony potworów na kartach Yu-Gi-Oh.
Dlatego starajmy się słuchać z uwagą, gdy nasze dzieci czymś się pasjonują. Nie przewracajmy oczami, kiedy do naszego domu trafia kolejna moda ze szkoły, lecz wykorzystajmy szansę, by zająć się tym tematem. Nie wystarczy po prostu kupić dziecku karty z pokemonami, o których tak bardzo marzy. Nauczmy się także zasad gry, by móc o niej rozmawiać, pytać o nią, a także grać razem z dzieckiem! Również w związkach osób dorosłych można na podstawie wspólnej uwagi rozpoznać, jak wygląda ich relacja. To nie tak, że musimy się ekscytować wszystkim, co opowiada nam partner. Na przykład ja, choćbym nie wiem jak się starała, nie jestem w stanie emocjonować się tym, czy Hertha BSC awansuje do wyższej ligi, czy też spadnie do niższej, a kiedy słyszę dotyczące tego tematu wiadomości odczytywane z gazety, natychmiast zaczyna mi piszczeć w uszach. Ale nie powinno być tak, że w ogóle nie słuchamy partnera ani nie opowiadamy mu o tym, co nas poruszyło danego dnia. Powinniśmy mieć poczucie, że mamy coś do powiedzenia partnerowi, a także naprawdę chcieć wysłuchać, co jemu siedzi w głowie. Czy pamiętasz, ile wysiłku kosztowało cię zaciekawienie się zainteresowaniami partnera czy partnerki na samym początku, gdy się w sobie zakochaliście? Właśnie na tym polega ta „praca nad związkiem”, o której wszyscy mówią. Powinniśmy wkładać ten wysiłek również w relację z dziećmi. Kto wie, może sami zafascynujemy się dzięki temu jakimś tematem, którego wcześniej nie znaliśmy?
Od kilku lat nasz dom jest azylem dla małych zwierząt takich jak ślimaki, gąsienice czy biedronki, a nam, dorosłym, to się nawet podoba. Wszystko zaczęło się pewnego lata, gdy nasze dzieci zbierały całe naręcza ślimaków. Wychowawczynie z przedszkola podchwyciły to zainteresowanie i na kilka tygodni postawiły w sali terrarium, w którym można było obserwować ślimaki. Dzieci uczyły się wspólnie z dorosłymi, co ślimaki chętnie jedzą, jak naprawiają swoje domki i jak uprawiają miłość. Potem dzieci zaczęły zbierać kolejne małe zwierzęta. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak wyglądają jaja i larwy biedronek, ale nauczyłam się tego razem ze swoimi dziećmi i odkryłam wówczas, że uwielbiam poznawać takie informacje z dziedziny biologii. Towarzyszyliśmy nawet gąsienicom aż do przemiany w motyle. Mogę ci zdradzić, że to naprawdę poruszające – siedzieć wspólnie całą rodziną przed maleńkim kokonem, który nagle pęka i uwalnia malutką, pomarszczoną rusałkę osetnika.
Działa to zresztą również w drugą stronę – jeśli twoje dzieci chcą się dowiedzieć więcej o twoich zainteresowaniach albo pracy, to im opowiadaj. Opowiedz im także o swoich upodobaniach z czasów dzieciństwa. Oddaj się wspomnieniom! Im większy będzie twój zapał, tym większe prawdopodobieństwo, że twoje dziecko też się zachwyci, a wówczas będziecie mieć wspaniałą okazję, by dzielić ze sobą jeszcze więcej uwagi.
Wspólne działanie
Trzeci filar, wspólne działanie, często wynika ze wspólnej uwagi. Gdy robimy coś razem, mamy poczucie przywiązania, które dobrze na nas wpływa. Nie muszą to być wielkie wycieczki. Całkowicie wystarczą drobiazgi na co dzień. Wspólne gotowanie z przyjaciółmi, budowanie z dziećmi zamku z piasku albo po prostu przytulanie się w łóżku i czytanie książki. Najwspanialsze wspomnienia z mojego dzieciństwa dotyczą chwil, kiedy robiłam coś razem z kimś innym. Pamiętam, że ćwiczyłam razem z tatą rzuty piłką ręczną na naszym wąskim korytarzu i często trafialiśmy w szklaną lampę wiszącą na suficie. Mimo to nigdy się nie zepsuła, co już wtedy było dla mnie zaskakujące. Przypominam sobie również, jak graliśmy z rodziną w chińczyka w deszczowe dni, gdy pojechaliśmy w wakacje na kemping. Pamiętam także spacery w ciemności w zimie, kiedy mama ciągnęła mnie na sankach, oraz to, jak bardzo czułam się szczęśliwa, że jest tak późno, a ja nie muszę iść spać. Prawdopodobnie była ledwie osiemnasta, ale dla mnie to były magiczne, wartościowe wyjątki, które wryły mi się głęboko w szczęśliwe dziecięce serce. Pamiętam też, jak pływałam z przyjaciółkami i jak głośno śpiewałyśmy z innymi dziewczynami w szatni przed każdą lekcją wuefu.
Tak łatwo jest być w relacji, a jednak często w paradę wchodzą nam nasze wygodnictwo lub zmęczenie. Cieszymy się, kiedy dzieci w końcu zaczynają zajmować się czymś same. Ten moment zmiany okazuje się naprawdę istotny dla naszych pociech. Właśnie dlatego, że w miarę rozwoju stale się od nas oddalają, powinniśmy nieustannie wykorzystywać nieliczne szanse na wspólne działanie. Przerażająco łatwo jest żyć tylko obok własnych dzieci, a nie z nimi, choć mieszkają razem z nami. Nie wpadnijmy w tę pułapkę!
Nadawanie na tych samych falach
Większość komunikacji międzyludzkiej zachodzi niewerbalnie za pośrednictwem tonu głosu, mimiki, gestów, postawy ciała i tempa mówienia. Zazwyczaj jako słuchacze nieświadomie staramy się współgrać z rozmówcą, ponieważ ułatwia nam to zrozumienie go na płaszczyźnie emocjonalnej.
Za to zjawisko odpowiadają neurony lustrzane w mózgu każdego człowieka. Bez zastanowienia otwieramy ze zdziwieniem oczy, gdy nasz rozmówca opowiada o czymś zaskakującym, ściągamy brwi z irytacją, gdy czyjeś słowa wydają nam się bzdurą, albo uśmiechamy się potwierdzająco, gdy sami również doświadczyliśmy tego samego, o czym ktoś nam mówi. Kopiujemy nawet postawę ciała: gdy rozmówca krzyżuje ręce na piersi, my również to robimy, a gdy opiera się rozluźniony o ścianę, my postępujemy tak samo. Wówczas my mamy wrażenie, że rzeczywiście go rozumiemy, a on czuje się naprawdę rozumiany. Ziewamy, gdy ziewa przy nas przyjaciel. Gdy mijamy obcą osobę na ulicy i przypadkiem zauważymy uśmiech na jej twarzy, na ogół odpowiadamy uśmiechem, a co ciekawe, ta krótka chwila, w której rezonujemy z kimś innym, często spontanicznie poprawia nam nastrój. Nagle mamy dobry humor!
Ten rezonans emocjonalny buduje relację, ponieważ niewerbalne sygnały płynące z nieświadomie naśladowanej postawy ciała poruszają podobne struny w mózgu drugiej osoby. Jednak niektórym ludziom brakuje umiejętności rezonowania emocjonalnego. Wciąż napotykają problemy w relacjach międzyludzkich, bo nieumyślnie sprawiają na innych wrażenie „chłodnych”. Na przykład pewnego razu opowiedziałam koleżance, że wygłaszanie wykładów dla dużej liczby osób to dla mnie bardzo wymagające zadanie, a ona zbyła to lapidarnie: „Oj, wcale nie jest tak źle. Na pewno sobie poradzisz”. W ogóle nie rezonowała ze mną emocjonalnie, bo nie potrafiła się wczuć w mój problem. Moim zdaniem jej wypowiedź była niedelikatna i przez chwilę czułam się urażona. W ogóle nie wątpiłam w to, że „sobie poradzę”, tylko chciałam opowiedzieć coś o sobie.
Rodzice i wychowawcy często popełniają ten błąd polegający na niewczuwaniu się, gdy dzieci płaczą z powodu skaleczenia. Zamiast pocieszyć je mimiką i gestami wyrażającymi współczucie, pozostają niezaangażowani emocjonalnie i próbują bagatelizować ból, mówiąc: „Nie jest aż tak źle”, „Wcale nie boli”, „Uspokój się wreszcie”. Chyba nie musimy już podkreślać, jak bardzo niepomocne są te słowa dla dziecka. Można nawet uznać, że takie niedelikatne zachowanie zostawia na relacji małą rysę. Na szczęście zjawisko rezonansu emocjonalnego jest tak intuicyjne, że w większości sytuacji po prostu nie umiemy się nie wczuć w przeżycia dziecka. A jeśli wiemy, jak ważną rolę odgrywa rezonans emocjonalny, to w sytuacjach, w których nie wczuwamy się automatycznie, możemy przynajmniej ostrożnie dobierać słowa, by nie zranić drugiej osoby. To również buduje relację.
Rodzice i wychowawcy często popełniają ten błąd polegający na niewczuwaniu się, gdy dzieci płaczą z powodu skaleczenia. Zamiast pocieszyć je mimiką i gestami wyrażającymi współczucie, pozostają niezaangażowani emocjonalnie i próbują bagatelizować ból, mówiąc: „Nie jest aż tak źle”, „Wcale nie boli”, „Uspokój się wreszcie”. Chyba nie musimy już podkreślać, jak bardzo niepomocne są te słowa dla dziecka. Można nawet uznać, że takie niedelikatne zachowanie zostawia na relacji małą rysę. Na szczęście zjawisko rezonansu emocjonalnego jest tak intuicyjne, że w większości sytuacji po prostu nie umiemy się nie wczuć w przeżycia dziecka. A jeśli wiemy, jak ważną rolę odgrywa rezonans emocjonalny, to w sytuacjach, w których nie wczuwamy się automatycznie, możemy przynajmniej ostrożnie dobierać słowa, by nie zranić drugiej osoby. To również buduje relację.
Wczuwanie się w drugą osobę, a także rozpoznawanie
jej motywów i zamiarów
Tak jak szczegółowo wyjaśniłyśmy wcześniej, trudne zachowania często wynikają z niezaspokojonych potrzeb. Dlatego by „być w relacji”, trzeba koniecznie próbować wczuwać się w drugą osobę, by zobaczyć, co kryje się za jej zachowaniem, i domyślić się, jakie motywy nią kierowały i jakie miała zamiary.
W naszej pierwszej książce pokazałyśmy na wielu przykładach, jak łatwo dorośli przypisują dzieciom złe zamiary. Trzylatek, który z krzykiem rzuca się na podłogę przy regale w supermarkecie, gdy rodzice nie chcą mu kupić czekoladowego batonika, wcale nie próbuje wywrzeć na nich presji, tylko przeważnie czuje się obezwładniony przez złość i smutek, że dorośli wyznaczyli taką granicę, i jeszcze nie potrafi wyrazić swoich uczuć ciszej. Siedmiolatka, która rano wybucha dramatycznym płaczem, bo wszystkie ubrania są nagle głupie i ją drapią, nie chce doprowadzić rodziców do szału, tylko może mieć przejściowe trudności z innymi dziećmi w szkole i nie potrafi tego stresu wyrazić inaczej niż poprzez problem zastępczy. Nie oznacza to, że uczucia i łzy dziewczynki są mniej autentyczne. Nie pomoże jednak kupienie jej nowych ubrań. Trzeba zobaczyć, co kryje się z a zachowaniem, i rozwiązać ten głębszy problem.
Również między dorosłymi dochodzi do nieporozumień, kiedy doszukujemy się u innych pewnych zamiarów lub motywów, które nie pasują do konkretnej osoby, ale mają swoje źródło w nas samych i naszych typowych doświadczeniach z innymi ludźmi. Nie robimy tego w złej wierze. Po prostu nasz mózg oszczędza zasoby. To dlatego tak szybko czujemy się atakowani przez partnera, choć miał na myśli coś innego. Właściwie nie da się naprawdę przejrzeć czyichś motywów. Możemy tylko przypuszczać i się domyślać. Często udaje nam się trafnie odgadnąć, ale zawsze musimy mieć świadomość, że możemy całkowicie się mylić.
Stąd dla tego filaru dobrej relacji ważna jest otwarta rozmowa. Wyjaśniajmy dzieciom i partnerom, dlaczego coś zrobiliśmy, a czegoś innego nie. Tłumaczmy swoje motywy i zamiary. Wykorzystujmy szansę, by zwrócić dzieciom uwagę na zachowanie innych osób na placu zabaw, i wspólnie zastanawiajmy się, jakie mogły być ich motywy. Jeśli mamy pomysł na wyjaśnienie, dlaczego nasze dziecko zachowuje się w danej chwili tak, jak się zachowuje, zastosujmy metodę aktywnego słuchania Gordona, którą przybliżymy w ustępie zatytułowanym Grit – aktywne słuchanie buduje bliskość. Pytania podsumowujące mogą nam pomóc ustalić, czy prawidłowo zrozumieliśmy zamiar lub motyw dziecka.
Wiek od 5 do 10 lat to okres, w którym tworzą się podstawy stabilnego rozwoju osobowości. Autorki przytaczają autentyczne sytuacje z życia swojego oraz swoich czytelników, wzbogacone o porady, które pomagają czytelnikom zachować harmonię, w której potrzeby wszystkich członków rodziny są zaspokojone.