Odcinek 13
O edukacji domowej oraz o trudnościach w edukacji domowej i dlaczego Basia wspólnie z synem podjęła decyzję, by wrócić do tradycyjnej szkoły. Jak w tradycyjnej szkole nadal stwarzać dzieciom przestrzeń do rozwijania ich talentów i mocnych stron.
W tym odcinku usłyszysz:
- Kim jest Basia?
- Skąd u Basi wziął się zachwyt naturą?
- O idei dzieci blisko natury.
- Jak na nowo odkryć kontakt z naturą?
- Czym się różni wycieczka do lasu a bycie w lesie blisko natury?
- O książce “Alfabet”.
- O projekcie Wielki zachwyt w przedszkolu.
- Kto wpłynął na edukację dzieci Basi?
- Jaki był zamysł Basi szkoły alternatywnej?
- O pierwszym roku edukacji domowej Basi syna.
- Czy po trudnych początkach, kolejny rok był łatwiejszy?
- Dlaczego zdecydowali się na powrót do tradycyjnej szkoły?
- Jakie trudności Basi syn napotkał w szkole systemowej?
- Jak postawa Basi wpływa na rozwój talentów i mocnych stron jej dzieci.
- Jak Basia znajduję czas dla siebie w gąszczu obowiązków?
- Czego Basia uczy się od swoich dzieci?
Posłuchaj
Dziś rozmawiamy z autorką bloga Wielki Zachwyt Basią Zamożniewicz o zachwycie naturą, o rodzicielstwie blisko natury, o tym czym różni się wycieczka do lasu od zachwycenia się naturą. A także o edukacji domowej. O tym, dlaczego Basia zdecydowała się na edukację domową. O trudnościach na początku tej drogi. O tym, co w tej drodze było pięknego. I dlaczego wspólnie z synem zdecydowali, że w czwartej klasie wrócą do tradycyjnej szkoły. O tym, w jaki sposób w tradycyjnej szkole dawać dzieciom przestrzeń do rozwijania ich talentów, pasji i mocnych stron. a także o tworzeniu swojej szkoły alternatywnej, czy raczej przestrzeni edukacyjnej dla dzieci swoich i swoich bliskich. O tworzeniu takiej małej przestrzeni. Jakie są zalety takiego miejsca i jakie są trudności po drodze.
Cześć, jesteśmy Dominika i Aleksander Baj, a to jest 13 odcinek naszego podcastu By Example o edukacji domowej, rodzicielstwie, rozwoju i o tym, co z nas wyrośnie. Basia Zamożniewicz prowadzi bloga Wielki Zachwyt. Jest organizatorką różnych wydarzeń dla dzieci i dla dorosłych, w tym znanego i lubianego Wielkiego Zachwytu Błotem. Organizuje też rodzinne wakacje blisko natury. propaguje rodzicielstwo blisko natury i bycie blisko natury. Jest też mamą dwójki dzieci, które na różnych etapach uczyły się zarówno w tradycyjnych szkołach, jak i w edukacji domowej.
Basiu, bardzo dziękujemy Ci, że zgodziłaś się z nami porozmawiać. Dziękujemy, że przyjęłaś nasze zaproszenie. Czy do tego mojego krótkiego wprowadzenia i przedstawienia Ciebie coś chciałabyś dodać?
Entuzjastka alternatywnej edukacji.
Okej, no to też jest bardzo ważne.
Chcieliśmy na początku zapytać Cię o to, skąd wziął się ten Twój zachwyt naturą i to, że zaczęłaś propagować właśnie rodzicielstwo i bycie blisko natury.
Był taki moment w moim rodzicielstwie, kiedy… Dzisiaj tak to nazywam, ja po prostu się pogubiłam, ja nie wiedziałam jaka jest moja tożsamość. bo zostałam mamą dwóch chłopców, a byłam wcześniej bardzo aktywną osobą. Miałam swoją organizację, którą dokładnie w momencie, kiedy zostałam mamą musiałam zostawić, bo czułam, że już nie dam rady tak działać intensywnie. I miałam kryzys tożsamościowy, bo wiedziałam, że nie jestem tylko mamą i nie umiałem odpowiedzieć sobie na pytanie, kim ja tak naprawdę jestem.
I pamiętam taki dzień To był trudny czas w moim życiu. Pamiętam taki dzień, kiedy siedziałam przy komputerze i intensywnie pracowałam. Wiecie, ja mieszkam blisko lasu. Bywałam w tym lesie wiele razy, ale to był taki moment, kiedy ja po prostu czułam, że jeśli ja nie wyjdę z domu właśnie do tego lasu piechotą, to mnie coś od środka po prostu rozsadzi. I pamiętam, jak wstałam od komputera, od pracy, poszłam do mojego męża. I powiedziałam, że by się zająć dziećmi, bo ja po prostu się nie wyjdę zaraz do lasu, to zwariuję. I on zrobił takie wielkie oczy. Wiecie, takiej rzeczy normalnie się nie słyszy z taką energią. I poszłam i pamiętam, że przepadłam tam. Nie umiem tego nazwać jakoś na poziomie takim rozumu. Ja wtedy pierwszy raz zdjąłam buty i chodziłam, był luty, ja chodziłam boso po lesie. upłakałam się tam, dostałam w prezencie najcudowniejszy zachód słońca, jaki widziałam od dawna. I kiedy wróciłam do domu, jedyne o czym marzyłam to to, żeby znowu pójść. I tak się zaczęła moja przygoda. Ponieważ moi synowie byli mali, to ta przestrzeń, kiedy ja bym mogła wyjść na dwie godziny z domu w ciągu dnia, wiecie, to jest taka No takie trudne, żeby sobie ją wygospodarować. Więc żeby nie sprawiać kłopotów mojej rodzinie i temu jak żyją, jak żyjemy, jaki ma rytm pracy mój mąż.
Pamiętam, że się budziłam o piątej, żeby iść do lasu i wrócić zanim się dom obudzi. I tak przeżyłam cudowną wiosnę. Byłam co drugi dzień w lesie, co najmniej co drugi dzień w lesie. I wtedy się zrodził wielki zachwyt. Później zapragnęłam zabrać tam dzieci, bo zobaczyłam jaki to niesamowity wpływ ma na mnie. Dzisiaj byśmy to nazwali lasoterapią, prawda. A wtedy nie było jeszcze tego. To nie było nazwane, ja nie spotkałam się z takim sposobem terapii. Instynktownie po prostu sobie to ufundowałam.
No i później właśnie zabrałam dzieci i się otworzył nowy wielki rozdział.
I możesz trochę powiedzieć o tym rozdziale właśnie dzieci blisko natury?
Najpierw zabrałam własnych synów. I pamiętam też te pierwsze razy, kiedy byliśmy w lesie, nawet napisałam o nich tekst. ponieważ ja już byłam w tym wielkim zachwycie. Była wiosna, to wszystko się rodziło do życia i ja z tego świata mojego bardzo intensywnie pracowałam z ludźmi, na relacjach, też przez internet. Nagle weszłam do jakiejś oazy spokoju i byłam przekonana, że moi synowie jak tylko wejdą, to będą mieli to samo. Po prostu błogość, szczęście, radość. oni przez pierwsze dwie wizyty w lesie odczuwali dużo lęku. Bo to, mimo to, że my bywaliśmy w tym lesie, to wiecie, nie bywaliśmy tak, jak ja ich teraz chciałam tam wprowadzić. I te pierwsze wizyty były o tym, że oni czuli niepokój, że to wszystko było nowe, że to było dziwne, że te dźwięki były inne i w ogóle czemu tylko my jesteśmy w tym lesie, nikogo więcej nie ma. I po tych kilku razach, kiedy oni się przyzwyczaili i też zobaczyli, że… Właśnie ja bardzo szybko weszłam w taki… Nie chcę powiedzieć, że pozwoliłam dać im, żeby mnie prowadzili, bo tam nie było w ogóle takiej mojej decyzji. Ja po prostu to na totalnie instynktownym poziomie zrobiłam.
Ja chodziłam za dziećmi po lesie i oni bardzo szybko poczuli, że mogą w tym lesie robić wszystko, na co mają ochotę, a ja dbam tylko o bezpieczeństwo ich, tak? I dlatego im się tam bardzo spodobało, no i przepadliśmy wszyscy na kilka sezonów. I było tak długo, że naprawdę nie było tygodnia, żebyśmy nie robili takiej dłuższej wyprawy do lasu, czasami trzy razy w tygodniu. Tak żeśmy żyli.
Powiedz Basiu, mam wrażenie, że właśnie kontakt z naturą to powinno być coś takiego naturalnego dla nas wszystkich, ale czasami właśnie chyba pod wpływem może naszych obowiązków, pracy, a z drugiej strony edukacji, szkoły, zatracamy ten kontakt z naturą.
Tak jak powiedziałaś na początku musiałaś tak troszkę poprowadzić swoich synów do tej natury, żeby na nowo ją odkryli, na nowo poznali.
Czy mogłabyś podpowiedzieć właśnie tym osobom, które może czują, że jednak gdzieś z tą naturą są dalej, jak na nowo właśnie odkryć ten kontakt. Takie pierwsze trzy, nie wiem, podpowiedzi.
Chyba będę miała jedną, ale taką nieoczywistą. Trzeba zacząć od siebie. Zanim zaprowadzimy tam dzieci, to naprawdę potrzebujemy my jako rodzice na nowo powrócić, na nowo odkryć, na nowo się zachwycić. Przy dzieciach jest to o wiele łatwiej zrobić później, ale jeśli my nie będziemy się czuli bezpiecznie, komfortowo, jeśli my nie będziemy mieli tej uważności wypracowanej w sobie, to później pójście z dziećmi do lasu będzie po prostu wycieczką, co absolutnie też ma ogromną wartość, więc ja nie chcę tutaj Żeby to nie zabrzmiało, że to nie jest wartościowe. Jest wartościowe. Absolutnie każde wyjście w naturę jest wartościowe z dziećmi.
Natomiast jeśli chcemy wziąć całość tych darów, ten ogrom, który natura nam oferuje, no to zachęcam do tego, żeby najpierw samemu spróbować. I też kolejna rzecz, która mi przychodzi, bo to na naszych takich grupach online’owych rodzicielstwo blisko natury często się pojawiał taki wątek, że czasami mamy bardziej chciały, rodzice bardziej chcieli niż dzieci. I tak, nie można ciągnąć tych dzieci. To jest też taka chyba kolejna rzecz, która mi przychodzi. Tam musi być bardzo dużo swobody, jeśli to ma być autentyczne i jeżeli naprawdę chcemy się otworzyć na to, co w lesie się dzieje.
Bardzo fajnie, że o tym powiedziałaś, bo my również czujemy i to w wielu aspektach, że jeżeli chcemy coś przekazać dzieciom, to najpierw musimy pokazać im to na naszym przykładzie. Stąd też w sumie zrodził się nasz podcast.
Zrodził się dzięki myśli Andrea Sterna, który właśnie mówi, że jeżeli chcemy widzieć kiedyś nasze dzieci szczęśliwe, to sami musimy żyć na ich oczach jako szczęśliwi ludzie.
A możesz powiedzieć, czy jesteś w stanie jakoś ująć w słowach czym się różni wycieczka do lasu od bycia w lesie blisko natury?
Pierwsze co mi przychodzi to prędkość. Drugie, które mi przychodzi to uważność. A trzecie to chyba głębia. Mam takie trzy skojarzenia.
Pytam dlatego, że jakoś to, co powiedziałeś, tak sobie przykładam do naszego doświadczenia. I dopiero teraz jakoś zobaczyłem, że mierzę nasze wyjścia do lasu, które też staramy się, żeby były częste.
Są jednak może częściej bardziej wycieczkami po prostu.
I tak trochę mnie teraz zainspirowałeś, żeby o tym więcej pomyśleć.
Jeszcze pomyślałam o tym, że różnica między wycieczką, którą ja mam w głowie, wiecie, tak jak sobie pierwsze kojarzę, to wycieczka jest dla mnie taką sytuacją, gdzie dorosło prowadzi. A to, co my rekomendujemy i to, co ja praktykowałam, to jest jednak tak, że raczej dawałam się prowadzić dzieciom.
Bardzo dobrze to czuję, o czym opowiadasz. Ja często jak jesteśmy w górach, to mam takie poczucie, jak już jestem w górach, to czuję je, to po prostu chcę być, nie muszę wchodzić na żaden szczyt.
Mogę właśnie tak jak dzieci robić trzy kroki do przodu, dziesięć do tyłu i to mi wystarczy, jak gdyby nie czuję potrzeby tej prędkości, tego właśnie dążenia gdzieś tam do celu, bo cieszę się właśnie tą chwilą tym, że tam jestem.
Tak, więc bardzo dobrze czuję to, o czym mówisz.
Do Dominika ja bym dodała jeszcze cel, bo to co ty powiedziałaś jest też… teraz we mnie się poruszyło coś, bo faktycznie wycieczka, zobaczcie, ma punkty do odhaczenia.
Wycieczka ma cel, a właśnie taka wyprawa do lasu, gdzie wartością jest swoboda i swobodna zabawa w naturze, nie ma ustalonych celów. Tak.
To może z tego bycia bliżej natury przejdźmy do książek. I do edukacji. Po to też chcieliśmy cię zapytać.
Tak, tak.
Ja kojarzę z twojego tekstu, który pojawił się na wielkim zachwycie, tekst o alfabecie. Mam go przed oczami łącznie ze zdjęciem. Pamiętam, że napisałaś, że film dokumentalny Alphabet oraz książka Alphabet spowodowały lawinę pytań w twojej głowie. Spowodowały lawinę pytań i napisałaś też, że możliwe, że bez tych pytań byłoby ci łatwiej w życiu.
Może właśnie nie pootwierałyby się te wszystkie okna i drzwi, te różne możliwości, ale z drugiej strony napisałaś też, że bardzo się cieszysz, że jednak zobaczyłaś ten film, przeczytałaś książkę, bo dzięki temu możesz towarzyszyć pełniej swoim dzieciom.
Czy rzeczywiście ta książka Alphabet, film Alphabet był takim punktem zwrotnym w waszym życiu, w twoim życiu?
Myślę, że bardziej film, bo na książkę trafiłam trochę później. To był pierwszy film, który zobaczyłam, pierwszy materiał i w ogóle pierwsza treść, która krytykowała system edukacji.
Pamiętam, że zobaczyłam film i on mi mocno już zmienił w głowie. Później przeczytałam książkę już z większym spokojem i absolutnie było mi później ciężko, bo ja miałam dziecko w zwykłym przedszkolu. Z perspektywą zwykłej szkoły i drugim synem młodszym, który miał iść tą samą ścieżką.
A wiecie, później sięgałam po kolejne książki. Kolejna książka to absolutnie Wolne dzieci Petera Greya. To jest książka, którą wiele razy otwierałam w różnych momentach, na różnych stronach.
Później poznałam Andrę Sterna, dzięki wam również, i zobaczyłam zupełnie inny podejście do edukacji. I to mnie ustawiło. No tak, to było bardzo trudne mieć dziecko w systemie, a wiedzieć, że można inaczej. I w ogóle, wiecie, czuć taki… czytam Andrę Sterna, czytam Petera Greya, czytam Kena Robinsona i naprawdę czuję, że to jest moje. A w rzeczywistości tego nie mam, więc ogromna frustracja. Ale rzeczywiście, te pytania mnie zaprowadziły w różne ciekawe miejsca.
Czy dobrze kojarzysz, że na początku właśnie było zwykłe przedszkole, prawda? I gdzieś po drodze pojawiały się te książki i ten film. Gdzieś chyba zachęciły cię do tego, żeby jednak działać, żeby nie porzucać wszystkich tych pragnień, marzeń. tylko żeby może krok po kroku, nawet małymi krokami, wprowadzać pewne zmiany.
Czy mogłabyś opowiedzieć nam o wielkim zachwiecie w przedszkolu, o tym projekcie, który wprowadziłaś sama?
Oczywiście. Chyba warto dodać, że ja też mam duszę społecznika, społeczniczki.
Czyli zanim zostałam mamą, ja miałam kilkanaście lat działania w organizacjach pozarządowych, mam taką historię, że założyłam własną organizację i robiłam zmiany społeczne w innym obszarze, bo aktywizacji młodzieży, ale ja po prostu jestem osobą, która wie, że można zmieniać rzeczywistość. bardzo szybko przeszłam do działania, bo jak wiecie, jak już widzę, że rzeczywistość, którą mam, mi nie odpowiada, chciałabym inaczej i mam intuicję, że inni rodzice również mogą chcieć inaczej, ale jeszcze nie wiedzą, że mogą mieć tą inną jakość.
Więc to szybko się dość zadziało i historia z wielkiego zachwytu w przedszkolu jest taka, Właśnie to chyba warto, żeby wybrzmiało jeśli słuchają nas rodzice dzieci w przedszkolach, że mamy różne wyobrażenia na temat działania tych placówek i wiele z nas by chciało wprowadzać jakieś zmiany i to co ja zrobiłam i co bardzo polecam to robienie tego bardzo powoli, miękko bez postawy roszczenia, a absolutnie z postawy inspiracji i wsparcia.
Bo to jest to, co widzę, że działa, jeśli się chce zmienić system.
Ja to robiłam tak, że po prostu w ubraniach takich, wiecie, jak się do lasu idzie, spodnie gumowe dla dziecka, dla siebie jakieś uciorane stare rzeczy, plecak na plecy.
Często się zdarzało, że ja w takim ubraniu, właśnie z tymi gumowymi rzeczami, ubraniami dla dzieci przychodziłam do przedszkola. No i to wzbudzało takie zdziwienie, bo wyglądałam inaczej na korytarzu. I siłą rzeczy nauczycielki zaczęły mnie po prostu odpytywać. A gdzie idziecie? A co robicie? w progu odbierając dziecko trzy razy w tygodniu, dwa razy w tygodniu.
Opowiadałam, że biorę ich do lasu i dlatego kończą wcześniej. No my robimy tam to i to. I to były wyjątkowe nauczycielki, to dzisiaj wiem. To były nauczycielki bardzo otwarte, które później po wielu miesiącach współpracy powiedziały mi, że one na mnie czekały.
Wiecie, w takim cudzysłowie, że one czekały na jakąś inspirację, na jakąś świeżość, jakąś nowość w swojej pracy. i zainteresowały się edukacją leśną.
Właśnie ja im podsyłałam wasze publikacje, wasze książki i doprowadziłyśmy do tego, że pani dyrektor się zgodziła na zrobienie leśnej grupy, takiego programu pilotażowego we współpracy z lokalnym nadleśnictwem w moim mieście.
I to wyglądało tak, że bez względu na pogodę, mniej więcej co miesiąc, półtora dzieci jechały autobusem do lasu z panią edukatorką z Nadleśnictwa, nauczycielami i jeszcze jako wolontariusze jechali rodzice albo dziadkowie, babcie i mieliśmy cały dzień właśnie w terenie. I to pięknie to szło.
Dawno temu to było. Bo mój syn, który był inspiratorem tego przedsięwzięcia, obecnie ma 14 lat. Więc wiecie, to było jakoś grubo siedem lat, nawet więcej. Osiem, dziewięć lat temu.
Wynik był taki, że później dołączyła druga grupa. Nas już nie ma w tym przedszkolu, ale powstał np. bardzo naturalny dziki plac zabaw przy przedszkolu. Mają tipi, mają błotną kuchnię. Bardzo dużo czasu spędzają na zewnątrz te dzieciaki. Do lasu wiem, że już nie jeżdżą tak często. Ale ta zmiana jednak, po dziś dzień, jednak tam funkcjonuje coś.
A powiedz, to jeszcze wrócę do tej drogi edukacyjnej, którą jakoś przeszliście.
Był film Alphabet, był Peter Gray, był Ken Robinson, Andre Stern.
Jak to wpłynęło na edukację twoich dzieci? I jeszcze do tego bym dodała katalogu. Dodałam mój wyjazd na EUDEC, czyli Zlot Szkoły Demokratycznych i książkę Summer Hill, którą jak czytałam to płakałam.
Najbardziej pamiętam ten moment jak przyjechali wizytatorzy do szkoły tam z ministerstwa i napisali w raporcie, że może jeżeli chodzi o wyniki edukacyjne to nie są te dzieci w jakimś top of the top, ale jeśli chodzi o ich radość z bycia w szkole, otwartość na ludzi, entuzjazm, energię, to nigdy w życiu ci odwiedzający się z czymś takim nie spotkali. I ja wtedy po prostu pękłam. Bo to wszystko mnie doprowadziło właśnie do decyzji, że może ten system, w którym są moje dzieci, nie służy im. Może trzeba spróbować czegoś innego.
Ja próbowałam najpierw ze starszym synem, kiedy on poszedł do zwykłej szkoły jeszcze. Próbowałam zmienić coś w tej szkole. Nie udało mi się. Natomiast mój syn starszy bardzo polubił klasę i polubił szkołę. Ale młodszy to już był inny materiał. Ja już wiedziałam, że ta edukacja standardowa po prostu na tamten moment to nie było to, co mu służyło.
I nie było też czymś, co mi służyło. bo to trzeba wziąć pod uwagę, że ja się bardzo źle czułam już w systemie. Więc sytuacja była taka, że starszy syn nigdy nie był w edukacji domowej, miał leśną grupę w przedszkolu, a później poszedł do normalnej rejonowej podstawówki, a młodszy syn po doświadczeniu leśnej grupy poszedł do edukacji domowej i w czwartej klasie wrócił do systemu i teraz jesteśmy w czwartej klasie. mojego młodszego dziecka w edukacji domowej, zdecydowałam się też podjąć takiej inicjatywy stworzenia alternatywnej szkoły.
I to jest taka historia, jakich wielu wiecie.
Zakochana w idei alternatywnej edukacji mama, małe dzieciak obok i teraz mama będzie dla dziecka tworzyć szkołę. Większość placówek tego rodzaju powstaje w Polsce właśnie z tych motywacji. Więc ja byłam kolejną z tych osób. Natomiast co trwało dwa lata i niestety się rozsypało, ten projekt upadł. I teraz jak sobie o tym myślę, to nie miał prawa się zadziać w ogóle. chcieć zrobić alternatywną szkołę w Polsce B, bo ja mieszkam w Świętokrzyskiem, na wsi, gdzie w ogóle idea edukacji domowej jest bardzo mało popularna. Mi się udało i tak wspaniale dotrzeć do czterech cudownych rodzin, które dojeżdżały do nas kilkadziesiąt kilometrów, żeby móc być razem, ale więcej tu nie było w ogóle z czego budować.
Więc mam takie poczucie, że trochę wyprzedził, zbyt mocno wyprzedziłam potrzeby i świadomość społeczności lokalnej, że jeszcze nie ten czas. A możesz powiedzieć trochę więcej, bo jakby poruszyłaś tutaj kilka rzeczy, które chcielibyśmy rozwinąć, ale to zostańmy na chwilę jeszcze przy tej szkole, czy jakby miejscu, przestrzeni edukacyjnej.
Jaki dokładnie był Wasz zamysł?
Chcieliście zrobić przestrzeń, w której dzieci przebywają pięć dni w tygodniu i mają różne formy aktywności?
Na czym polegało to, co robiliście?
Moja wizja była bardzo podobna do tego, jak działa dzisiaj Dzika Szkoła w Tychach. Może Państwo znają, słuchacze Wy, Dzika jest naprawdę miejscem, które jak ja patrzę i oglądam te zdjęcia, to mówię, Boże, to jest miejsce dla moich dzieci, a przynajmniej dla młodszego.
I oni faktycznie działają 5 dni w tygodniu i mają całe dnie zaplanowane. Mają program, no taki jak zwykła szkoła. Natomiast my wiedzieliśmy, że będziemy to budować powolutku i w naszej głowie najpierw zaczęliśmy od jednego dnia w tygodniu, i chcieliśmy sukcesywnie rozbudowywać, czyli te spotkania na przykład w kolejnym roku już chcieliśmy mieć dwa razy w tygodniu, później z nadzieją, że będzie więcej.
Chcieliśmy taką alternatywną szkołę z prawdziwego zdarzenia. Natomiast to była przestrzeń.
I żeby było jeszcze ciekawiej, to ja miałam takiego hopla, żeby tam ten edukacyjny element wrzucić. Kiedy my żeśmy im dawali możliwość spotkania się raz w tygodniu, to o żadnej edukacji nie było mowy. że oni tak bardzo potrzebowali być ze sobą, swobodnie się pobawić, porobić jakieś głupoty, pobiegać, wyszaleć, że tam na taką edukację, którą ja mam, miałam w głowie jakiś projekt, jakaś ciekawa dorosła osoba. no to tam było mało przestrzeni na to. Dzieciaki raczej były nastawione na relacje.
A powiedz, ten czas, kiedy byliście w edukacji domowej, kiedy Twój syn młodszy był w edukacji domowej, jaki to był czas dla Was?
Pierwszy rok był strasznie trudny. Był trudny dla mnie, bo ja się na przykład bardzo szybko dowiedziałam o sobie, że nie jestem unschoolerką. A myślałam, że jestem. Co to znaczy, że się dowiedziałeś, że nie jesteś unschoolerką? Pierwsze dwa miesiące naszej edukacji wyglądały tak, że mój syn miał absolutnie, wiecie, przedłużenie wakacji. Nic się tam nie działo. I zaczęłam obserwować, że on na przykład zamiast być coraz lepszy w czytaniu i pisaniu, to on był coraz gorszy w czytaniu i pisaniu.
Czyli on w przedszkolu, chociaż przedszkola było cudowne i tam panie nie robiły żadnych żadnej presji nie wywierały na dzieci, to mimo wszystko on wtedy w przedszkolu lepiej czy po skończeniu przedszkola lepiej czytał niż po moich dwóch miesiącach w edukacji domowej.
I wtedy to mi dało do myślenia, że nie jestem w stanie aż tak tego puścić. I trochę Tak, to były trudne rzeczy, trudne momenty. Mojego syna, który myślał, że to są cały czas wakacje i że teraz tak to będzie wyglądało. Mnie, która nie była w stanie tego puścić. Chyba bo wspólnie doszliśmy do takiego rozwiązania, które mi bardzo dobrze zrobiło, a z perspektywy czasu myślę, że jemu również.
Mieliśmy umówioną godzinę, o godzinie 11 codziennie siadaliśmy przy stole kuchennym i 60 minut robiliśmy takiego pisania, czytania, liczenia, jakieś książki weszły. Wystarczyło 60 minut dziennie dla mnie, żebym ja już zobaczyła, że on robi progres, że on robi postępy, żeby zeszło ze mnie to ciśnienie, że ja się nie staram, że zawalam coś, bo wiecie, tam dużo rzeczy wchodzi takich trudnych, bo w edukacji domowej cała odpowiedzialność spada na rodziców.
I później zdaliśmy egzamin, który się okazał najcudowniejszym doświadczeniem edukacyjnym chyba, jednym z nich, jednym z tych bardzo, bardzo fajnych doświadczeń edukacyjnych.
A czy możesz powiedzieć dlaczego?
Dlatego, że mój syn podszedł do tego egzaminu w ogóle bez tego ciężaru, który ja mam, kiedy słyszę egzamin, to mi się różne emocje budzą. On wszedł w tę sytuację pierwszy raz w życiu zupełnie na luzie. I zaskoczył mnie, bo ja przez rok musiałam bardzo motywować go, żeby on o tej 11.00 był przy stole i robił rzeczy.
A na egzaminie mi nie pozwolił sobie pomagać.
On tak bardzo chciał zrobić to sam. Skończył jako ostatni dzieciak z grupy, ale ja w ogóle nie byłam, już wiecie, jak ja patrzyłam jak on pracuje, nie byłam zainteresowana w ogóle rezultatem tego. Bo jego postawa, jego skupienie, to takie nastawienie, że to on się teraz sprawdza.
Chociaż wiecie, mnie sprawdzano, nie? Tak naprawdę ja mam świadomość, że to moją pracę też sprawdzano.
To mnie zachwyciło. Zachwyciło mnie, że poszedł do obcych osób na egzaminie i pięknie opowiadał o swoim projekcie. Cudowna była formuła zaproponowana przez Szkołę Montessori w Kielcach, którą serdecznie pozdrawiam.
Egzamin był w formule gry terenowej, gdzie w ogrodzie były porozrzucane zadania i na kocykach dzieci miały te zadania zrealizować. I mój syn jest konstruktorem, on uwielbia różne rzeczy, z papieru szczególnie robić. I przywiózł kilka swoich projektów i pierwszy raz widziałam dorosłe, obce osoby, które patrzą na te projekty tak jak ja. Więc to było niezwykle odżywcze dla mnie i dla Michała. I po tym egzaminie wracaliśmy autem do domu i była ta ważna rozmowa.
Michał, to jak? Jeszcze jeden rok? Czy chcesz wracać?
A Michał mówi, a możemy spróbować.
A czy po tych trudnych początkach, kiedy próbowaliście znaleźć swój sposób na edukację domową, czy później było łatwiej?
Drugi rok był cudowny.
Drugi rok w edukacji domowej to już było o wiele więcej luzu, chociaż to już była trzecia klasa, więc troszeczkę tak mi się rodziły takie myśli, że jak on będzie przygotowany do czwartej klasy, że musimy troszkę więcej.
Miałam trochę wyzwań z językiem angielskim, bo on w ogóle nie miał motywacji do uczenia się tego.
Wiecie, w edukacji domowej się pracuje wyłącznie na motywacji wewnętrznej. A ja już wiedziałam, że on prawdopodobnie do czwartej klasy wróci, bo nam się grupa zaczęła wtedy rozsypywać. I że ta perspektywa jednak powrotu jest. Więc nie mogłam odpuścić na przykład angielskiego.
Nie wiem skąd się dowiedziałam o pewnej aplikacji, której nie wiem czy mogę reklamować. Ale moje dziecko umie angielski dlatego, że spodobała mu się pewna aplikacja do nauki angielskiego.
I powiem Wam, że teraz jest w czwartej klasie i jest jednym z lepszych uczniów z angielskiego i znalazł po prostu swój sposób na to. Bo moje sposoby nie były fajne, które mu proponowałam.
Więc on Dzięki edukacji domowej też ma takie doświadczenie, że są różne formy nauki, że jedno może mu służyć mniej, drugie bardziej. On też sobie szuka. Na przykład wie, że jak czegoś nie rozumie, to można sobie w internecie, na YouTubie znaleźć jakiś film o tym. Druga strona medalu jest taka, że w edukacji domowej on bardzo często pytał o zasadność, czyli po co mi to. Po co mi to?
Więc się tam o tym dużo rozmawialiśmy.
No i to było wspaniałe w edukacji domowej, a w szkole jednak jest to trudne, kiedy dziecko niemal każdy temat, każdą lekcję w ten sposób traktuje z pytaniem, po co mi to?
Więc tak, drugi rok był cudowny. Myślę, że trzeci rok w edukacji domowej byłby jeszcze fajniejszy. Już byłby, mam nadzieję, takim momentem, kiedy on bierze bardziej odpowiedzialność za siebie.
Bo jednak w 1-3 jest tak, że dziecko jeszcze nie ma tych kompetencji, żeby móc wziąć odpowiedzialność za swój proces edukacyjny. A myślę, że czwarta klasa, ten trzeci rok to już byłby ten momentem, gdzie by powolutku zaczęło przechodzić bardziej na niego odpowiedzialność.
A zdecydowaliście się na powrót do tradycyjnej szkoły?
Przede wszystkim z tego powodu, że rozpadła się wasza grupa wokół przestrzeni, którą tworzyliście, tak? Tak, nasza grupa się rozsypała, czyli nie mogliśmy się spotykać systematycznie raz w tygodniu.
Podjęliśmy decyzję o tym, żeby wrócić do systemu tylko i wyłącznie ze względu na kolegów. Żeby Wam to zobrazować, my mieszkamy na wsi i wszystkie dzieciaki ze wsi jeżdżą do tej samej podstawówki i jeżdżą autobusem. Podjeżdża autobus, wiecie, to jest takie wydarzenie na wsi, wszystkie dzieci o tej samej godzinie się spotykają.
Wsiadają do autobusu, potem wracają, mamusie stoją, odbierają. I mój syn tak bardzo tęsknił za kolegami, sąsiadami, że jak wiedział, że o 14 z minutami podjeżdża autobus z dziećmi na powrocie, to on był, zanim te babcie przyjdą, on był pierwszy na tym przystanku i czekał na kolegów.
Ja widziałam ten obrazek kilka razy i pamiętam, że jednego dnia naprawdę zatrzymałam, bo akurat jechałam gdzieś tam. On już poszedł na ten przystanek. Ja zatrzymałam samochód i tak wiecie, po prostu mi łzy popłynęły jak widziałam go na tym przystanku jak on czeka na kolegów. I wtedy zaczęliśmy rozmawiać o powrocie. Na co Michał powiedział. Spróbujmy.
Jesteście teraz w pierwszym roku po powrocie do szkoły, tak?
Czy czujecie, czy czujesz, czy jest wam teraz łatwiej, czy na przykład twój syn lepiej sobie radzi z zarządzeniem czasem? Czy zmieniło się podejście jego do szkoły, do nauki?
Chyba potrzebuję rozwinąć tą historię troszkę, bo teraz mamy drugą połowę maja, więc jest w zasadzie końcówka i on jest zupełnie inny niż był w pierwszej połowie września.
On poszedł we wrześniu do szkoły. Ja się bardzo bałam, wiecie, on w edukacji domowej miał problem ze wstawaniem, ta godzina 11 przy stole w kuchni czasami wychodziła, czasami nie. Był bardzo często taki zdemotywowany.
Często było tak, że coś zaplanowaliśmy, musieliśmy to odwoływać i zmieniać, bo akurat on nie miał nastroju tego dnia na to, co ja myślałam, że zrobimy. Więc ja miałam mnóstwo obaw, że to się nie uda. Ja myślałam, że wiecie, miesiąc pochodzi i wróci.
A Michał?
Dzień wcześniej zawsze był spakowany. Dzień wcześniej zawsze miał ubranka przygotowane, sam przygotowywał sobie kład na sześle, co ubrać. To, co mi rozwaliło w ogóle w głowie wszystko, co ja myślałam o nim, to fakt, że kiedyś wrócił ze szkoły, Mnie nie było w domu, ja wróciłam do domu, ja patrzę, a on sam robi pracę domową.
Rozumiecie, wraca ze szkoły, siada, robi pracę domową, żeby mieć odfajkowane, nie? Bo on chce. To jest coś, co mnie tak zaskoczyło. Na wszystkie konkursy się zgłaszał. Ciągle mi opowiadał, że pani już go nie chce pytać, bo ciągle rękę do góry podnosi. I tak mieliśmy wrzesień, październik. I chyba z takim entuzjazmem i motywacją dojechał do półrocza.
Niestety wpadł też, wiecie, w te cyferki, nie? Więc ja w pewnym momencie odkryłam, że on to traktuje jak grę taką, wiecie, są takie gry dla dzieci, gdzie się pucharki zdobywa. Że on idzie do szkoły z nastawieniem, że zdobędzie kolejne pucharki. I tak żeśmy zaczęli to nazywać, więc jak go widziałam po szkole, to się pytałam tylko ile pucharków dzisiaj. Tak było do połowy.
Miał z tego na pewno zabawę, miał bardzo pozytywne nastawienie. Cieszyło go to, że jest z kolegami. ale drugie półrocze to jest już droga przez mękę. Niestety jesteśmy w maju i on jest totalnie zdemotywowany. Nie chce już chodzić, jest zmęczony. Na szczęście znieśli prace domowe z jednej strony tak, z drugiej strony nie, bo ma bardzo dużo kartkówek.
Nie wiem jeszcze, na razie patrzę co się dzieje, ale jest zupełnie innym dzieckiem niż był na początku roku szkolnego.
To jest wspaniałe i to jakoś cały czas wybrzmiewa w mojej głowie podczas tej rozmowy, że tak czuję, że właśnie cały czas jesteś obecna i towarzyszysz swoim dzieciom, wyczuwasz jak gdyby w jakich momentach są, co im służy, co nie. I nie tylko o to słychać, ale też czytając Twoje teksty, często zwracam na to uwagę i myślę, że to jest wspaniałe, że właśnie też często podkreślamy w rozmowach czy w naszych tekstach, że mamy świadomość tego, że edukacja może się zmieniać w dzieci. Ich potrzeby się zmieniają i nie powinniśmy odgórnie ustalać właśnie programu na wszystkie lata edukacyjne, tylko właśnie odpowiadać na te potrzeby, tak wsłuchiwać się w nie.
Więc to jest naprawdę niezwykłe, Basiu, w tobie. Dla mnie to też tak mocno wybrzmiewa, że jesteś po prostu otwarta na zmianę. Jesteś otwarta na to, żeby obserwować czego twoje dzieci potrzebują i byłaś otwarta na to, żeby byli w tradycyjnej przedszkolu, żeby jedno dziecko chodziło do tradycyjnej szkoły, bo tam się dobrze czuje.
Twój młodszy syn był w edukacji domowej, teraz jest w szkole, a teraz mówisz, no zobaczymy, co dalej. To jest chyba taka, nie wiem, wydaje mi się cecha, której jako rodzice bardzo potrzebujemy, bo chyba mamy też z własnego doświadczenia edukacyjnego takie poczucie, że edukacja to jest jakaś droga od początku do końca jedna. Większość z nas poszła do pierwszej klasy i nikt nie zadawał sobie pytań, Po prostu było wiadomo, że do matury w tej szkole będziemy. Jak nas rodzice pytają o edukację domową, to my często chyba pierwsze, co mówimy, to spróbujcie, bo wcale nie jest powiedziane, że to jest droga na całą edukację. Możliwości są różne i naprawdę można ich spróbować w czasie tej edukacyjnej drogi.
I ta twoja taka otwartość na tą zmianę i na potrzeby dzieci, to jest coś takiego, co mocno wyczuwam jakby w tej naszej rozmowie. Tak i każdy etap podróży, jeszcze tylko dopowiem, z każdego etapu podróży można czerpać, można się uczyć. My możemy się uczyć jako dorośli tego co dzieci robią, jak przeżywają różne momenty. Sami też możemy właśnie rozwijać się na tych etapach. Bardzo mi się też spodobało, spodobał jeden z twoich tekstów.
Nie wiem czy to jest dalej aktualne, ale napisałaś, że w powrocie do szkoły Często zadajcie sobie pytanie, co jest ważne, a co jest ważniejsze, że czasami można odpuścić, nie wiem, jakąś lekcję, żeby dziecko odspało po prostu jakiś trudniejszy dzień, albo może można skrócić troszkę lekcję, żeby wyjść do lasu, żeby zdążyć wyjść jeszcze do lasu.
Czy to jest dalej aktualne?
Absolutnie tak. Praktykujemy ważne i ważniejsze, ale jesteśmy w systemie. System oznacza pewne obowiązki. W 1.3 albo w przedszkolu tej swobody na wybór wydaje mi się, że było o wiele więcej niż teraz. Więc to jest chyba jednak to coś za coś, że system tak działa i żeby dostać to, czego najbardziej mój syn potrzebuje, a mój syn najbardziej potrzebuje towarzystwa, musimy zrezygnować z kilku innych rzeczy, które są jednak dla nas ważne.
Do czego zmierzam?
Do tego, że wcześniej miałam o wiele większą swobodę w tym, żeby oni nie poszli jeden dzień, drugi dzień, trzeci dzień. Bo widziałam, że nic się tam wielkiego nie stanie, nie stracą na tym. No ale teraz jeżeli mam syna w siódmej klasie i on by w ciągu tygodnia trzy razy nie poszedł… A chciałby pewnie nie iść. No to niestety to już rodzi więcej trudności nawet dla niego niż korzyści. Oczywiście mają dni wolne i często jest tak, że się budzą jeden albo drugi i mówią, że nie są w stanie iść.
Okej. Ale im dłużej jesteśmy, im wyższe są te etapy, tym tej swobody jest mniej. To bez dwóch zdań.
Natomiast to może ciekawą historię opowiem o dwóch przedmiotach Michała, który jest w czwartej klasie.
Bo to tak, bo ja jestem taką wyznawczynią szukania wszędzie, właśnie nawet w systemie, który tak jak my skończyliśmy, wydawało nam się, że to jest nie do ruszenia, że jest jeden sposób na to. Czyli takie potulne wykonywanie wszystkiego, co nam mówią i najlepiej to w jednej szkole wszystko. Teraz jest ogromny wybór i ta przestrzeń na wpływ rodzicielski absolutnie jest. I opowiem na przykładzie plastyka i technika,
Mój Michał jako młody konstruktor uwielbia majstrować, więc był bardzo ciekawy jak wygląda technika i bardzo… sama nazwa, tak? Wiecie, dzieciak wyrósł na LEGO Technic, więc też miał rozkojarzenie. I co? I okazuje się, że on na technice pisze. Plastyka.
Uwielbiał się zawsze brać różnymi farbami i materiałami. Na plastyce dostał ostatnio pałę, bo nie znał definicji plamy. Nie umiał jej powiedzieć, nie wykuł. Więc… z plastyki ma najgorsze oceny ever. Wiem, że mój syn jak wraca ze szkoły to się zamyka w swoim pokoju i sobie różne rzeczy tam planuje, konstruuje, montuje. Ja nie potrzebuję z plastyki, żeby miał piątkę. Jakby w ogóle jestem tak samo wściekła i rozczarowana jak on. Jedyne co, to teraz rozmawiamy o tym, że jednak te dwie pracy, żeby oddał, no bo naprawdę będę ja wezwana, żeby, wiecie, tłumaczyć się dlaczego ma same pały z plastyki. Próbowaliśmy.
Michał zabrał swoje projekty do szkoły, żeby pokazać co robi. Myślał, że będzie taki sam entuzjazm jak przy egzaminie w szkole Montessori. Nie było tego entuzjazmu ze strony dorosłych.
Więc wiecie, mamy nadal wybór w systemie, który przedmiot uważamy za ważny i że jest robiony tak, że to służy mojemu dziecku, więc ja go wspieram i wspieram tego nauczyciela w tym.
Mogę też zdecydować, na przykładzie nawet tej plastyki, że widzę, że to w ogóle nie jest dla mojego syna. Więc tak samo jak on nie chce tego robić, tak samo ja uważam, że to naprawdę Nie ma sensu dla niego, żeby on robił to na siłę. W ogóle nie. Tylko żeby zdał, bo nam zależy, żeby zdał do kolejnej klasy. Więc tam szukamy sobie jeszcze, nie? Albo z techniką jest inna historia, bo z techniką spotkałam się ostatnio. z panem nauczycielem i on jest tak samo niezadowolony z tego jak wygląda technika jak ja, jak rodzic, jak mój syn, więc sobie po prostu pogadaliśmy o tym jak źle wygląda technika w podstawówce. I tyle, tyle możemy.
Opowiedz trochę więcej o tym, teraz jak mówiłaś to mi się przypomniało jak Andre Stern niedawno przed publicznością odpowiadał jednemu z uczestników spotkania na pytanie i mówił w taki sposób, że jemu nie chodzi o metodę i że to nie chodzi o to czy dziecko chodzi do szkoły czy nie chodzi.
On mówi tak, że zna takie dzieci. które chodzą do normalnej, tradycyjnej szkoły, a ich dzieciństwo jest bardzo podobne do tego dzieciństwa, które on przeżył jako osoba, która nigdy nie chodziła do szkoły.
Dzięki temu, że rodzice tych dzieci mają taką postawę. A z drugiej strony zna dzieci, które nie chodzą do szkoły, a ich dzieciństwo do złudzenia przypomina dzieciństwo dzieci szkolnych, bo rodzice mają taką postawę.
No i chciałem ciebie zapytać, czy czujesz, że przy tej postawie, którą masz, która tutaj jakby bardzo jest widoczna w tej rozmowie, takiej właśnie otwartości na dzieci.
W tej tradycyjnej szkole, no bo teraz i twój starszy syn w ogóle jakby przez całą edukację jest w tradycyjnej szkole, młodszy do niej wrócił. Czy czujesz, że masz taką szansę, żeby dawać im przestrzeń na rozwijanie ich talentów, ich mocnych stron, żeby dać im tą swobodę i chociaż część tej wolności, którą chcesz im dawać?
Absolutnie tak.
Nie słyszałam tej wypowiedzi Andrysterna. Bardzo się odnajduję w tej pierwszej grupie. I może znowu na przykładzie? Będzie to bardziej obrazowe. Ja mieszkam na wsi, w mieście, gdzie zaczynają bardzo być popularne dodatkowe różne zajęcia. To wy to w dużych miastach macie, nie? Ale u nas jest teraz tak… jakby trochę wstyd jak nie masz dziecka nigdzie zapisanego. Dziwne. No i mi to wchodziło wiecie w głowę jak to ja nie dbam o rozwój dziecka, bo nie zapisałam go tu i tu.
Wiecie ten szał w wrześniu, że Trzeba się zapisać i w ogóle. Też takie poczucie… Boże, naprawdę znam dzieci, które kochają te zajęcia dodatkowe, a moi chłopcy coś spróbują i zaraz rezygnują. W
ięc co ja robię nie tak, nie? Jak ja ich wychowuję, że oni nie wytrzymują w tych przestrzeniach, że nie widzą tam wartości.
Ja miałam często takie sytuacje. Naprawdę tak było. że moi synowie siedzieli w rowie i budowali sobie tam, wiecie, tam ostatnio dla żaby jakieś królestwo dla żab budowali. Ja siedzę w tym rowie i się rozpływam po prostu w tym, co widzę, nie? Mówię, od razu mi przychodzi do głowy Maria Montessori, która o takiej edukacji mówiła i mijają mnie mamy w samochodach, które wożą swoje dzieci na zajęcia dodatkowe. Bo ten róg jest przy drodze. Właśnie.
I myślę sobie, że ja jestem takim rodzicem, który ma dzieci w systemowej szkole, ale chcę, żeby mieli dzieciństwo takie, żeby ta szkoła w ogóle nie… żeby mieli to wspomnienie swobody, odkrywania, bycia z grupą swoich rówieśników, radości, czyli tak jakby nie chodzili do szkoły. Żeby nie mieli wspomnień zdominowanych przez szkołę. Absolutnie tak. Tak, odnajduję się w tym bardzo.
Basiu, czy możesz powiedzieć, jak ty odnajdujesz czas dla siebie, przy tych różnych obowiązkach, które masz? Przy obowiązkach moich jako mamy? Jako mamy, jako aktywnej blogerki, jako organizatorki. Różnych wydarzeń, czy pośród tego wszystkiego znajdujesz taki czas, który jest tylko dla ciebie?
Jak to robisz i co wtedy robisz?
Jeszcze dodam, ja zostałam radną miejską.
Gratulujemy. A że jestem osobą, która wierzy, że można zmieniać świat, to wiecie, nie będę tam tylko siedzieć i właśnie się zastanawiam, jak teraz poukładać swoje życie, żeby móc działać na rzecz miasta. Weekend majowy nam dużo pokazał, naszej rodzinie. Ja zobaczyłam, że moi synowie mają 14-11 lat. Oni mnie prawie już nie potrzebują. Wiecie, to już jest taki moment, szczególnie mój starszy syn, który już jest nastolatkiem. On ma swoje zainteresowania, on bardzo jest samodzielny, ma grupę przyjaciół. Teraz się zafascynował wędkowaniem, więc każdy możliwy dzień, weekendy tu na bank, siedzi z wędką nad jeziorem w lesie i sobie organizuje z kolegami ten czas. Co jest fajne, to ma też kolegów w wieku moim wędkarzem, więc to jest bardzo fajne. I mój młodszy syn też ma paczkę swoją i robią swoje rzeczy.
Więc tych sytuacji, kiedy oni mnie bardzo potrzebują, jest mało. Niestety schodzi to do takich, wiecie, obiad, odebrać ze szkoły, coś kupić do szkoły. Oczywiście jestem obecna, żeby mi opowiadali, co w ich życiu się dzieje, ale to już nie jest to, co kiedyś było, że odbieram dziecko z przedszkola i ono na mnie wisi 6 godzin. To już nie jest ten moment życia.
Wydaje mi się, że teraz jest właśnie czas dla mnie bardziej, że ja mam teraz o wiele więcej czasu wolnego niż wcześniej. Ale co to w ogóle jest czas wolny?
To jest też ciekawe pytanie. Muszę się, jakby nie mam jasności jak o tym mówię. To jest troszkę, wiecie, jak robicie rzeczy, które kochacie, a wy na pewno to wiecie, bo macie swoje wydawnictwo, które jest waszą pasją, to przecież co to jest czas wolny? I bardzo dobrze, tak, w sumie bardzo dobrze, że to powiedziałaś, że czas wolny to nie jest takie precyzyjne określenie, nie?
Ale chcieliśmy cię zapytać o to, co robisz takiego tylko dla siebie.
Dobra, okej, to ja chyba źle skojarzyłam. No i to znowu to tylko dla siebie jest związane z kimś. Ja zakochałam się w dwóch psach, które mam. Mam dwa psy, które wymagają bardzo codziennie długich spacerów. Nie mogę tego zignorować, to było tak jak kiedyś dzieci, które mamo, mamo, mamo, chodźmy. To teraz mam dwa psy, które na mnie patrzą i czekają, aż wyjdziemy. To są te momenty w ciągu dnia, to jest godzina, dwie godziny dziennie, kiedy ja jestem z nimi w naturze. Tylko już nie w lesie, bo z psami do lasu nie można. Ale łąki, uwielbiamy łąki.
Ja się zakochałam w łąkach dzięki psom. I to jest chyba ten czas dla mnie. To jest czas, kiedy jestem ja z nimi.
Bardzo mnie to odżywia, uwielbiam na nie patrzeć. Wiecie, trochę tak jak z dziećmi, jak patrzyłam, jak paraszkują gdzieś tam między drzewami. To chyba jest to dla mnie.
Trochę tricky pytanie, co ja robię dla siebie, bo ja dla siebie też męczę się. jeśli mogę tak odpowiedzieć, bo ja popatrzę sobie na przykład na wydarzenie Wielkie Zachwyt Błotem, gdzie na 3 dni przyjeżdża 200 osób, to jestem strasznie umęczona tym wydarzeniem, ale to jest tak cudowne, to mnie odżywia na cały rok i właśnie znajomy mnie w zeszłym roku, patrząc na to jak pracuję, zapytał czy mnie to bawi i ja tak stanęłam i mówię Jejku, tak.
Gdyby mnie to nie bawiło, to ja bym tego nie robiła. Więc to właśnie takie trudne pytanie. Co się robi dla siebie? Czy faktycznie dla siebie… No dla siebie też odpoczywam, ale dla siebie też ciężko pracuję.
Doskonale to rozumiemy, bo organizując konferencję Też często to jest dla nas trudny czas, to jest czas podwójnej pracy, ale jak już konferencja jest, kiedy są ludzie dookoła nas, to czujemy wielką radość i tak jak powiedziałaś, to daje nam energii na dalsze działania.
Szczególnie myślę, że te momenty są ważne, jak się robi działalność online, gdzie ci ludzie są wirtualni i nagle, wiesz, tak jak macie sytuację konferencji, ja mam sytuację wydarzenia i ci ludzie mówią, o tak, cały rok ciebie czytam, cały rok cię obserwowałam, tak, i nagle przyjeżdżają i nawet, wiecie, to jest też we mnie tak macie, że po godzinie dwóch czuję, że to jest, to wszystko to są swoje ludzie.
Bardzo to czujemy, no i to jest rzeczywiście spotkania też z ludźmi, którzy właśnie są tacy nasi, to nam ogromnie dodają skrzydeł. Słuchaj, na koniec chcemy cię jeszcze zapytać o jedną rzecz. Na swoim blogu napisałeś też, że patrzenia na świat z zachwytem uczysz się od swoich synów.
Czego jeszcze uczysz się od dzieci?
Chyba takiego sięgania po to, co się chce szybciej. Uczę się chyba też… no to ma związek z zachwytem, ale takiego czerpania radości z jakiejś sytuacji, która się dzieje. Chyba tak. Oni wiecie, oni mi teraz wchodzą w wiek nastoletni, to są kosmici, więc jeszcze się ich nie nauczyłam, ale myślę, że tam też wiele, wiele się od nich będę… wiele się będę od nich uczyć. Wiecie, ja tak patrzę i co się stało? Co się dzieje?
No to może tak bardzo górnolotnie mogę powiedzieć, że oni mnie uczą jak być w długiej relacji. Bardzo długiej z kimś, kto się tak bardzo zmienia. W długiej, wiecie, bliskiej też relacji. Tak, to jest…
Tak, jak sobie patrzę na moje życie, to jest ogromna przygoda towarzyszyć im od urodzenia do końca moich dni.
Być w tak długiej relacji z kimś.
Basiu, ogromnie ci dziękujemy za tę rozmowę.
To jest dla nas wielka dawka rodzicielskiej inspiracji i tego, w jaki sposób można być otwartym, w jaki sposób można przyjmować to, co przynosi codzienność, być uważnym na potrzeby dzieci.
I taka też lekcja zachwytu.
Myślę, że twoja praca jest dla nas i dla wielu innych osób taką lekcją zachwycania się.
Wielkie, wielkie dzięki, że zgodziłaś się z nami porozmawiać. Bardzo dziękujemy. Dziękujemy też Wam, słuchaczom, za to, że zostaliście z nami do końca.
Jeżeli chcecie śledzić to, co robi Basia, to zapraszamy Was na bloga Wielki Zachwyt. Link znajdziecie w opisie tego odcinka. Na blogu znajdziecie też informacje o wydarzeniach, które Basia organizuje, o Wielkim Zachwycie Błotem i o wakacjach dla rodzin i innych aktywnościach. w które Basia się angażuje.
Bardzo Was zapraszamy, żeby do tego zajrzeć. Jeszcze raz ogromne, ogromne dzięki za tę rozmowę i mam nadzieję, że będziemy mieli szansę spotkać się na żywo i że nasze ścieżki jeszcze będą się przecinać. Właśnie Wam dziękuję za zaproszenie. Bardzo dziękuję Państwu, którzy wysłuchali tej rozmowy do końca. Cóż, mam nadzieję do zobaczenia, bo to było bardzo miłe spotkanie. Dziękuję. Do zobaczenia i do usłyszenia następnym razem.