Co doprowadziło Arno Sterna do stworzenia pracowni Malort? Co sprawiło, że postanowił poświęcić życie swojej pracy i do dziś wykonuje ją z tym samym entuzjazmem?
Zapraszamy do przeczytania fragmentu książki Odkrywanie śladu, w którym Arno Stern opowiada o fascynacji, z której zrodziła się jego praca badawcza i o radości, jaką znajduje w spotkaniach z dziećmi od ponad siedemdziesięciu lat.
Jak powstał Malort?
Fragment książki “Odkrywanie śladu” Arno Sterna
Pracuję z dziećmi od ponad sześćdziesięciu lat, ale nie jest to praca w ramach instytucji szkolnej. Jako nauczyciel już dawno byłbym na emeryturze, odpoczywając zmęczony trudami tego zawodu. Moja sytuacja jest jednak inna, dlatego nawet nie myślę o zaprzestaniu prowadzenia mojej działalności. Kontynuuję ją bez żadnych przeszkód dokładnie w taki sam sposób, w jaki robiłem to, gdy byłem młody. Właśnie w tamtym okresie, a dokładniej rzecz ujmując w roku 1946, wymyśliłem zawód, który do dziś wykonuję. Polubiłem go bardziej niż jakiekolwiek inne, istniejące już zajęcie, do którego najpierw musiałbym się przyuczyć.
Chciałbym Was zapytać, czy podchodzicie do wykonywanych zawodów z takim samym entuzjazmem, z jakim ja podchodzę do swojego? Czy przebywanie w obecności dzieci jest dla Was źródłem bezgranicznego szczęścia? Czy każdego dnia czekacie na nie z utęsknieniem?
Kiedy miałem dwadzieścia lat, zaproponowano mi pracę w domu dla sierot wojennych. Do moich obowiązków należało znajdywanie dzieciom jakiegoś zajęcia.
Wszystko działo się we Francji, wyniszczonej przez wojnę i wieloletnią okupację, dlatego też środki, jakimi dysponowałem, były dość ograniczone. Musiałem zadowalać się tym, co udało się zdobyć – znalezionymi ołówkami czy papierem makulaturowym. Nie miałem pojęcia, że te zwykłe „narzędzia” przyczynią się do tak cudownych zdarzeń. Będąc osobą niedoświadczoną i niepostępującą w myśl utartych schematów, właśnie w takich kategoriach postrzegałem to, co miało nastąpić potem. Rzeczą wspaniałą było doświadczenie entuzjazmu dzieci, którego stałem się świadkiem i zarazem sprawcą, bo jak szybko zauważyłem – na tym, i tylko na tym, polegała moja rola.
Przygoda zaczęła się w małym pokoiku, w chwili, w której zaproponowałem dzieciom zabawę pędzlem i farbą. Później zorganizowałem do tego bardziej odpowiednie miejsce. W tym celu zaadaptowałem pomieszczenie dawnej stajni, znajdujące się poza obszarem budynku głównego, z oknami i szklanymi drzwiami na jednym z dłuższych boków. W tak przygotowanym pod kątem zajęć z rysunku i malarstwa pomieszczeniu stał na środku stół, a na nim rząd kałamarzy, który pozostał z dawnych ławek szkolnych. Obok nich leżały pędzle – małe, do akwareli, używane zwykle przez grafików. Dzieci siedziały wokół stołu na ławkach i taboretach, pochylone w typowy sposób nad niewielkimi kartkami papieru.
Któregoś dnia jedno z dzieci chciało namalować większy obrazek, ale arkusz papieru nie mieścił się na stole. Zawiesiłem go więc na ścianie. W jednej chwili wszystkie pozostałe dzieci zapragnęły malować w ten sam sposób. Stół i ławki stały się zbędne, więc je usunąłem, a w samym środku ustawiłem tylko jedną wąską ławkę z farbami i pędzlami. W nowym miejscu obrazy mogły sięgać aż do sufitu. Coraz więcej dzieci chciało brać udział w tej zabawie, a ja musiałem wymyślić jakiś sposób, aby im to umożliwić. I tak zakryłem okna deskami, dzięki czemu wokół całego pomieszczenia powstała nieprzerwana powierzchnia ścienna.
Względy praktyczne takiego rozwiązania przyczyniły się do powstania niepowtarzalnej pracowni malarskiej, której cztery ściany, niczym mur obronny, chroniły wnętrze przed tym wszystkim, co próbuje wtargnąć i narzucić swój porządek. Tylko w takim poczuciu bezpieczeństwa w niepohamowany sposób na światło dzienne wychodzą najbardziej osobiste przeżycia. Nie miałem wówczas jeszcze pojęcia o niezwykłych właściwościach tego miejsca i skutkach, jakie wywołają. Odkryłem to wszystko dopiero dużo, dużo później. Moim jedynym celem było umożliwienie zabawy każdemu dziecku, tak aby mogło bez przeszkód podążać za wyzwolonym już impulsem.
Wszystko, co powstało później z myślą o udoskonaleniu wersji pierwotnej, a mianowicie pracownia malarska, blat z paletą farb, rola posługującego podczas zabawy malarskiej, miało swój początek właśnie tutaj. Nie spodziewałem się ani nie zdawałem sobie sprawy z tego, co tak nietypowe okoliczności mogą wywołać w każdej istocie ludzkiej. Na początku tymi istotami były dzieci w wieku od pięciu do piętnastu lat – przedział wiekowy dotyczył zarówno domu sierot, jak i późniejszej Académie du Jeudi, czyli Akademii Czwartkowej, pierwszej w mieście tego typu pracowni malarskiej. Zauważyłem, że ten rodzaj zabawy stanowi wyjątkowy sposób ekspresji, a mnie przypadł niepowtarzalny przywilej bycia jej świadkiem.
(…)
Nie jestem jednak naukowcem w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, a więc takim, który zafascynowany genialną ideą tworzy teorię i szuka dowodów na jej potwierdzenie. A już na pewno nie jestem teoretykiem. Niczego nie szukam. To, co znalazłem, było dla mnie wystarczająco przekonujące. Przyjąłem to i zauważyłem powtarzalność. Nic nie było przypadkowe ani też niezwykłe jak jakieś dzieło sztuki. Wręcz przeciwnie – było typowe dla wszystkich, dla setek osób, które na moich oczach, bez żadnych oczekiwań, pozwoliły na powstanie niepowtarzalnych śladów, które z należnym im szacunkiem przechowuję.
W roku 1952 przeniosłem się do najpopularniejszej wówczas dzielnicy Paryża, Saint Germain-des-Prés, gdzie Akademia Czwartkowa odniosła sukces wykraczający poza najśmielsze oczekiwania. Tutaj też rodziła się praca badawcza, która polegała nie tylko na wdrożeniu procesu, jakim jest formulacja, ale też na stworzeniu odpowiedniej dla jej elementów nomenklatury.
Gdy w sierocińcu przeżywałem fascynację powstającymi każdego dnia rysunkami, mówiłem o sztuce dziecięcej jako o specjalnym gatunku. Zdawało mi się, że obok wszystkich innych szkół, na przykład ekspresjonizmu, futuryzmu, kubizmu czy impresjonizmu, istnieje coś takiego jak sztuka dziecięca, będąca odrębnym zjawiskiem artystycznym.
Potem jednak dotarło do mnie, że istnieje jedna zasadnicza różnica tworząca przepaść pomiędzy sposobem ekspresji dziecka a innymi osobami. Otóż ślad dziecka nie jest nośnikiem żadnego komunikatu i nie jest adresowany do odbiorcy, jak bywa to w przypadku dzieła artysty. Właśnie to sprawia, że ślad ten nie mieści się w ramach sztuki.
To odkrycie spowodowało, że odrzuciłem wszystkie powszechne opinie na temat rysunku dziecka.
_____________
Kurs Arno Sterna
Kurs Arno Sterna „Malort i zabawa malarska” to cykl trzech szkoleń, których ukończenie daje uprawnienie do prowadzenia w Polsce pracowni malarskiej Malort według Arno Sterna.