Wychowanie

Gdy dziecko bije, kopie i gryzie rodziców

Katharina Saalfrank Ksiazki

“Gdy zbliżają się trzecie urodziny dziecka, niektórzy rodzice zauważają zmianę w sposobie wyrażania złości u swojej pociechy – staje się ona bardziej agresywna i znacznie przekracza granice w stosunku do osób, na które się złości. Na początku dotyczy to najczęściej rodziców”. Dlaczego tak się dzieje i w jaki sposób możemy towarzyszyć dzieciom w przeżywaniu trudnych emocji?

Danielle Graf i Katja Seide są autorkami bloga “Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału”, który ma już ponad 36 milionów odsłon. Ich pierwsza wspólnie napisana książka Najbardziej upragnione dziecko wszech czasów doprowadza mnie do szału od trzech lat znajduje się na liście bestsellerów Der Spiegel. Jest także jednym z najpopularniejszych tytułów o rodzicielstwie na amazon.de.

Poniższy artykuł pochodzi z bloga https://www.gewuenschtestes-wunschkind.de/. Przetłumaczono i opublikowano za zgodą.

Katja Seide

“Gdy dziecko bije, kopie i gryzie rodziców”

Gdy zbliżają się trzecie urodziny dziecka, niektórzy rodzice zauważają zmianę w sposobie wyrażania złości u swojej pociechy – staje się ona bardziej agresywna i znacznie przekracza granice w stosunku do osób, na które się złości. Na początku dotyczy to najczęściej rodziców. W związku z tym artykuł ten jest skierowany przede wszystkim do rodziców, którzy raz za razem mierzą się z sytuacjami, gdy ich dziecko, w wieku od trzech do sześciu lat, próbuje ich bić, kopać lub gryźć.

Strach rodziców

Mały sondaż na moim ulubionym forum wykazał, że rodzice agresywnych trzy- lub czterolatków borykają się z silnym strachem: czy ich dzieci nie będą już zawsze w ten sposób okazywać wściekłości i reagować przemocą na każdy incydent. Czy nie zostaną z tego powodu odrzucone przez otoczenie i już w przedszkolu nie staną się wyrzutkami? Lub tymi, którzy wieczorem, na przystanku, pobiją do nieprzytomności bezbronnego człowieka. Nie są mi obce te przemyślenia, mnie także w trudnych chwilach oblatuje strach. Chcę, żeby moje dzieci były szczęśliwe. Chcę, żeby były częścią grupy, miały przyjaciół i nie musiały się złościć do tego stopnia, by zrodziła się w nich chęć zrobienia komuś krzywdy lub nawet zabicia kogoś. Dlatego w tym artykule wyruszam na poszukiwania przyczyny przemocy i nienawiści: co musi się wydarzyć, aby człowiek stał się zły, i czy rodzice mogą coś uczynić, aby temu zapobiec?

W jaki sposób człowiek staje się przemocowcem?

Gdy rodzi się dziecko, jest na początku całkowicie zależne od swoich rodziców i zdane na to, że będą z miłości zaspokajać jego podstawowe potrzeby. W czasach naszych pradziadków, dziadków i rodziców uważano, że te potrzeby to przede wszystkim sen, jedzenie i czysta pieluszka. Dopiero gdy szersze grono rodziców zapoznało się z teorią rodzicielstwa bliskości, zaś efekty braku bliskości w wychowaniu dobitnie ukazały starsze pokolenia, stało się jasne, że najważniejszą podstawową potrzebę człowieka stanowi poczucie bycia wartościowym dla drugiej osoby, i to dokładnie takim, jakim się jest.

Dzieci, jak i dorośli, pragną być wartościowe dla innych, bez konieczności udawania.

Na początku XX wieku amerykański psycholog William James stwierdził, że „tragiczne w skutkach jest, gdy człowiek nie zostaje uznany przez innych w swojej istocie, nawet jako człowiek dorosły może z tego powodu zwariować. Ludzie mogą przez to umrzeć” (Gruen, 2001: 14).

Nawet niemowlęta dążą do tego, aby być wartościowe dla rodziców, i robią, co w ich mocy, by odpowiadać nieuświadomionym życzeniom mamy i taty w celu utrzymania z nimi kontaktu. Bez prawdziwego, emocjonalnego kontaktu nie są bowiem w stanie przeżyć. Rodzice często sobie tego nie uświadamiają, nie wiedzą również, jak tragiczną rolę przy tym odgrywają. Ich oczekiwania i życzenia względem dziecka wyrażane są często nieświadomie, a dzieci je wyczuwają i spełniają z dokładnością graniczącą z cudem, ponieważ w przeciwnym razie – to również często odbywa się bez udziału świadomości – rodzice stają się chłodni i niedostępni.

Jak przetrwać fazy buntu i nie zwariować

Jeżeli już bardzo wcześnie stajemy się ofiarami, ponieważ nasi rodzice nie akceptują naszego jestestwa, pozostajemy zniewoleni przez poczucie winy. Chodzi przecież o nasze przeżycie. Dlatego nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że nasi rodzice nas nie kochają, że nie są do tego zdolni. Gdybyśmy to zauważyli w okresie niemowlęcym, popadlibyśmy w głęboką depresję i umarli. W związku z tym inaczej interpretujemy wydarzenia, aby pozostać przy życiu, bierzemy na siebie tę „winę”, odczytujemy sytuację w taki sposób, żeby uznać, iż chłód ze strony rodziców wynika z naszego niepowodzenia. Jesteśmy źli. Paradoksalnie ta wina ratuje dziecko przed sytuacją niemożliwą do przeżycia, mianowicie przed byciem niekochanym. Przeżywamy dzięki wzięciu na siebie ciężaru winy, wierzymy, że zrobiliśmy coś nie tak […], i wierzymy, że: skoro my jesteśmy winni temu, jak się nas traktuje, to pewnego dnia odnajdziemy klucz do tego, jak się zmienić. […] Jak już znajdziemy klucz, to rodzice będą mogli wreszcie wyrazić swoją miłość do nas (Gruen, 2001: 45f).

To naginanie i tłamszenie własnych potrzeb, aby jak najlepiej sprostać oczekiwaniom bliskich osób, stanowi klucz do odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie stają się źli. Dlaczego stają się nazistami lub neonazistami czy mordercami. W skali mikro powinniśmy się też przyjrzeć babci, która czyha za oknem, aby przegonić z podwórka bawiące się dzieci, matce, która w piaskownicy strofuje obce dziecko, bo jej zdaniem matka tego malucha nie jest wystarczająco surowa, i dziadka denerwującego się w tramwaju na dziecko stojące w butach na siedzeniu.

Bez naukowej precyzji można stwierdzić, że to, jacy byliśmy krótko po urodzeniu, a co nasi najbliżsi nieświadomie zwalczali swoimi chłodnymi reakcjami, staje się tym, co jako osoby dorosłe z pasją zwalczamy u innych. W taki oto sposób głośna, wesoła i spontaniczna dziewczynka, która nieustannie słyszy, że dzieci i ryby głosu nie mają, staje się zgorzkniałą, starą kobietą, która nie cierpi, gdy dzieci na podwórku przed domem pokrzykują z radości lub kłócą się ze sobą głośno i żywiołowo. Radość życia dzieci w nieprzyjemny sposób porusza w niej bowiem to, kim mogłaby być, gdyby jej na to pozwolono, i co z miłości do rodziców ukryła gdzieś głęboko w sobie.

Tym obcym w nas jest ta część, którą utraciliśmy, ponieważ nie otrzymaliśmy możliwości jej wyrażenia, a nawet gorzej: ponieważ ta część z jakiegoś powodu nie została zaakceptowana przez rodziców, otaczających nas dorosłych, może się jej bali lub nie chcieli jej poznać. Obcy w naszym wnętrzu tak naprawdę jest częścią, która ma najwięcej wspólnego z osobą, która mogliśmy być. I to stanowi nasz dramat: jeśli ta część nas sama stanie się „obcym”, przez resztę życia będziemy się tułać w jej poszukiwaniu, jednak nie w pozytywnym sensie. Nieustannie szukamy kontaktu z tą utraconą częścią, aby ją ukarać, zadać jej ból, tak jak postąpiono z nami. Cały czas przekazujemy dalej to, co nam uczyniono” (Gruen, 2001: 11).

Powszechnie uważa się, że dzieci bijących rodziców często same stosują przemoc lub znajdują sobie partnerów, którzy biją, jako że uznają to za przejaw miłości. Ten mechanizm nie uaktywnia się jednak w ekstremalnych przypadkach, lecz tkwi w każdym z nas. Nie pamiętam swojego wczesnego dzieciństwa i tego, jak mnie wychowywano, pewnie typowo jak na lata 70. w NRD. Ale pamiętam doskonale, że mama zawsze ukrywała swój płacz. Nikt nie mógł jej zobaczyć „w takim stanie”, zaś mnie jako dziecko ogromnie bolało, że nie mogłam do niej pójść, aby ją przytulić.

Przez długi czas sama powtarzałam ten schemat; przy smutku czy rozpaczy unikałam swoich bliskich i chciałam to „rozstrzygnąć sama ze sobą”. Kosztowało mnie to sporo wysiłku, a mojego partnera cierpliwości, aby to pokonać, otworzyć się i dać się pocieszyć. Mimo że się udało, nie daję rady zachować otwartości emocjonalnej w momencie, gdy płaczą (pozornie bez powodu) moje dzieci. Pragnę się tego nauczyć i się staram, lecz tak czy owak…

Kilka miesięcy po narodzinach naszego trzeciego dziecka jedna z moich starszych córek przeżywała następującą fazę: wstawała rano i wydawała się szczęśliwa, ale tylko przez chwilę, bo po kilku minutach zaczynała płakać. Każdy poranek stawał się dramatem. Budziła się i płakała. Ubierała się i była nieszczęśliwa. Myła zęby i łkała. Miała zdecydować, co chce na śniadanie, i wybuchała płaczem. Serio, doprowadzało mnie to niemal do ostateczności. Tak bardzo chciałam ją przygarnąć, pocieszyć i wziąć w ramiona i trzymać w nich, aż to minie. Lecz z każdym dniem, kiedy się to powtarzało, stawałam się coraz bardziej niecierpliwa, niemal wewnętrznie agresywna. Zdania typu „No, już dobrze!” lub „To nie powód do płaczu!” wypływały z moich ust, zanim zdążyłam je sobie świadomie ułożyć w głowie. Nie chciałam płaczącego dziecka – chciałam, żeby moje dziecko było szczęśliwe. Płacz córki powodował u mnie wyrzuty sumienia, a tego bólu nie byłam w stanie znieść.

Przeczuwałam, że moja decyzja o kolejnym dziecku i wynikające z tego ograniczenie czasu poświęcanego córce uczyniły ją nieszczęśliwą. Dlatego starałam się szczerze ją pocieszyć. Przytulałam ją, pozwalałam się wypłakać. Lecz im dłużej płakała w moich ramionach – jej ból zdawał się nie mieć granic, jej łzy nie wysychały – tym mocniej naciągała się we mnie struna. Nie umiem tego inaczej opisać: najbardziej pragnęłam przy niej być, lecz ta obecność powodowała, że moje serce naciągało się jak wspomniana struna, a to okropnie bolało. W pewnym momencie struna była naciągnięta do granic możliwości: umysł przełączył się na tryb automatyczny; struna pękła, z moich ust wypłynęły słowa: „Okej, skończ już płakać, musimy iść.”, i wtedy ból przestał mi doskwierać.

Lecz moja córka wciąż cierpiała.

I tak zrobiła mi przysługę – z dnia na dzień płakała mniej. Nie przychodziła już do mnie z płaczem, lecz wypłakiwała się w poduszkę. Ukrywała swój smutek, dzielnie się uśmiechała, choć jej oczy były wciąż zaczerwienione. Zaczęła też grzecznie przytakiwać, gdy znów mi się wymsknęło „Już dobrze, wystarczy…”. Smuciło mnie to, ale równocześnie odczuwałam ulgę. Byłam świadoma, że ograniczam jej możliwość wyrażania smutku bez poczucia winy, lecz i tak cieszyłam się, że nie muszę każdego ranka towarzyszyć temu chodzącemu nieszczęściu, gdy dwójka pozostałych dzieci rywalizuje o moją uwagę. Moja córka ograniczyła mi dostęp do części swoich uczuć, abym się lepiej poczuła. Struna w moim sercu nie musiała się naprężać – już jej nie dotykała…

Reagujemy szczególną agresją i złością na przejawy cech, które sami musieliśmy w sobie stłumić we wczesnym dzieciństwie, żeby rodzice nie przestali się o nas troszczyć. Ktoś, komu nie wolno było okazywać słabości, reaguje z niezwykłą intensywnością na ludzi słabych. Ktoś, kto zawsze był uciszany, komu ciągle powtarzano, żeby nie przeszkadzał, reaguje gwałtownie na hałasujące dzieci. Ktoś, kto jako niemowlę zrezygnowany przestawał płakać, staje się szczególnie agresywny, gdy płacze jego własne dziecko. Cóż, sposób, w jaki wychowywano pokolenie nasze, naszych rodziców, dziadków i bez wątpienia także pradziadków z pewnością nie był – jak wykazano – ukierunkowany na potrzeby dzieci. Byliśmy karmieni o ustalonych porach, usypiał nas płacz, a kiedy się skaleczyliśmy, słyszeliśmy chóralne „To nic strasznego, nie przesadzaj! Prawdziwy Indianin nie wie, co to ból”. Mimo to nie wszyscy z nas wyrośli na agresorów czy morderców. Jak to możliwe?

Odporność i inne pozytywne czynniki

Nawet gdy prawdziwe potrzeby dziecka są ignorowane tak drastycznie jak w czasach Trzeciej Rzeszy, w człowieku może zwyciężyć dobro. Obecnie około 30% dzieci dorasta, nieustannie doświadczając negatywnych przeżyć (por. Gruen, 2001: 65). Usypia je płacz, nie są karmione, gdy czują głód, lecz wtedy, „gdy jest na to pora”, bliskie osoby nie interesują się nimi dostatecznie i we wczesnym wieku przypisuje się im złe cechy: „On krzyczy tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę”, „Wodzi nas za nos”, „Jesteś niegrzeczny”, „Tylko wygłupy ci w głowie, nigdy nie można na tobie polegać”…

Czterdzieści procent dzieci ma zarówno pozytywne, jak i negatywne doświadczenia. Być może jeden rodzic jest delikatny, a drugi mniej (Gruen, 2001: 65). Lub, być może, w pierwszym roku życia potrzeby dzieci stały na pierwszym planie, lecz potem musiały ustąpić miejsca coraz sztywniejszym zasadom, co powodowało na przykład odsyłanie dziecka za karę do pokoju itp. Możliwe, że dzieci są szantażowane na zasadzie „Jeśli…, to…”, ale matce mimo to udaje się pozostać z nimi w bliskim emocjonalnie kontakcie w innych sytuacjach. Do grupy tych dzieci należą moje – myślę, że również wasze. Ze względu na to, jak zostaliśmy wychowani, nie umiemy zawsze reagować właściwie, i nie jest to też konieczne. „Wystarczająco dobra matka” według opisu Donalda Winnicotta naprawdę wystarczy.

Ważne, aby pamiętać, że powinny przeważać aspekty pozytywne. Gdy stoimy pod prysznicem i przez dziesięć minut nie słyszymy, że dziecko się obudziło i płacze, to jeszcze nie powód, aby się biczować i zakładać, że więź matki i dziecka została zniszczona, dopóki właściwie odczytujemy większość sygnałów swojej pociechy w ciągu dnia i na nie odpowiadamy. Istotne jest także, aby dziecko dostrzegało „błysk w oczach bliskiej osoby”, co oznacza, że matka lub ojciec patrzą na nie z dumą i miłością oraz, najprościej rzecz ujmując, zasadniczo uważają je za całkiem w porządku. Ten prawdziwy blask w oczach rodziców działa o wiele lepiej niż każde zwerbalizowane „Kocham cię!”.

Pozostałe 30% dzieci ma niemal idealnych rodziców, którzy kochają je naprawdę bezwarunkowo, przyjmują i utwierdzają w całym ich jestestwie (Gruen, 2001: 65).

Świetny przykład takiego sposobu wychowania stanowią relacje w rodzinie Sternów, opisane w książkach autorstwa André Sterna: Mój ojciec, mój przyjaciel oraz i nigdy nie chodziłem do szkoły. Wszystko, co czyni dziecko, jest uznawane za właściwe i konieczne na drodze dorastania. Rodzice obdarzają swoje pociechy ogromnym zaufaniem, nie mają wątpliwości co do tego, czy potrafią współpracować, i wychowawcze ingerencje w większości sytuacji okazują się zbędne. W takich okolicznościach dzieci mogą dawać wyraz wszystkim uczuciom, które im towarzyszą, przy czułym współuczestnictwie rodziców, dzięki czemu rozwijają zdrowe poczucie własnej wartości, a jako dorośli rzadko miewają problemy z agresją (Juul, 2013: 63).

Na sprawców rozbojów i zabójców mogą wyrosnąć dzieci, których prawdziwe potrzeby już na bardzo wczesnym etapie były drastycznie ignorowane, które zostały w ten sposób niemalże odcięte od własnych uczuć. Te, które wcześnie skonstatowały: „Jestem zły. Cały czas robię coś źle i dlatego rodzice muszą mnie karać”. Jednak nie wszyscy kończą jako kryminaliści! Także wśród tych 30% dzieci są takie, które przerastają samych siebie i pozostawiają dzieciństwo za sobą. To zjawisko nazywa się odpornością – napiszemy na ten temat obszerny artykuł. Z kolei u innych agresja wybucha wyłącznie w niepewnych czasach, np. podczas kryzysu gospodarczego, przy wysokim bezrobociu i kiepskich perspektywach na rynku pracy. Niepewność aktywuje głęboko schowane lęki, których ludzie nie są w stanie znieść – w chwilach strachu odbierają samych siebie jako słabych. Obrzydzenie własną narastającą słabością przeistacza się w agresję. Wystarczy pomyśleć o nienawiści do obcokrajowców, która najsilniej wybucha, gdy fundamenty podkopują ekstremalne zmiany polityczne lub wysokie bezrobocie (Gruen, 2001: 67ff).

Ogólnie można stwierdzić, że naprawdę wiele rzeczy musi pójść nie tak, zanim człowiek stanie się zły. Niestety, obecnie wciąż zdarza się to zbyt często, jako że duża część rodziców nie jest świadoma tego, jaka odpowiedzialność na nich spoczywa, szczególnie w pierwszych trzech latach życia dziecka. Młodsze pokolenia matek i ojców starają się przynajmniej budować z dziećmi czułą relację, ukierunkowaną na potrzeby maluchów, żeby wesprzeć ich zdrowy rozwój psychiczny. Nie oznacza to jednak, że dzieci dorastające w środowisku respektującym ich potrzeby nigdy się nie wściekają czy nie zachowują agresywnie – takie uczucia towarzyszą przecież wszystkim ludziom.

Dlaczego dzieci czasem stają się agresywne?

Czy udało mi się uwolnić was od lęku przed tym, że wasze dzieci będą kiedyś stosować przemoc? Przyjrzymy się w takim razie dokładniej przyczynom agresywnych zachowań naszych pociech.

Wielokrotnie wspomniałam, że każdy człowiek pragnie być kimś wartościowym dla kochanej osoby. Czasem jednak w konkretnej relacji tracimy poczucie bycia wartościowym dla drugiej strony.

Czasami jesteśmy sfrustrowani, ponieważ partner nie zwraca uwagi na nasze słowa i trzeba wszystko powtarzać trzy razy. Być może żona czuje się zraniona, bo żeby umożliwić mężowi studiowanie, zajmuje się dziećmi i domem, zaś on w wolny weekend woli posprzątać w gabinecie, niż spędzić czas z rodziną. W zależności od wielkości straty ludzie reagują agresywnie z różną intensywnością. Jeśli raz się zdarzy, że twój partner nie będzie cię słuchał, możesz to skwitować wzruszeniem ramion, lecz im częściej się tak dzieje, tym bardziej narasta wewnętrzna frustracja, która w końcu zostaje wyładowana wraz ze złością, np. podczas kłótni. Gdy żona dowie się o romansie męża, niewykluczone, że, czując się „jak ktoś, komu usunięto ziemię spod nóg”, rzuci się na niego, aby go uderzyć w złości, smutku i agresji (Juul, 2013: 64). Jeśli dorosły lub dziecko traci poczucie bycia wartościowym dla ważnej dla niego osoby, reaguje agresją – lub wycofaniem.

 

Mniej więcej połowa wszystkich dzieci próbuje zinternalizować swoje złe samopoczucie: stają się introwertyczne, łatwe do kierowania i starają się jak najmniej rzucać w oczy, […] i trzeba naprawdę zbliżyć się do nich, żeby odkryć cień, który kładzie się na ich oczach, a tym bardziej na ich duszy. Druga połowa przenosi swe złe samopoczucie na zewnątrz i „wyżywa się” na innych – jak to się niefortunnie mówi. (Juul, 2013: 69–70).

Dzieci, które się wycofują, zazwyczaj są chwalone za swoje zachowanie, uznawane za „stosowne pod względem towarzyskim”, zaś te, które wyrażają swój ból wywołany utratą wartości, stosując strategię „bycia trudnym dzieckiem”, najczęściej mierzą się ze srogą krytyką. A to sprawia, że uznają same siebie za jeszcze mniej wartościowe i coraz mocniej dają wyraz swojemu bólowi – błędne koło, które mogą przerwać jedynie dorośli.

Dzieci do pewnego wieku „nie podejmują świadomych decyzji dotyczących swojego zachowania. Reagują tylko na jakość związku z dorosłymi i na aktualną atmosferę w rodzinie” (Juul, 2013: 67). Zachowują się zawsze najlepiej, jak to możliwe w aktualnym stanie emocjonalnym. W danym momencie po prostu nie są w stanie wykazać się innym zachowaniem, chyba że się dopasują dla niepoznaki. Gdy dziecko staje się agresywne, dorosły powinien robić wszystko, co w jego mocy, aby poprawić jakość relacji i odkryć, dlaczego jego pociecha w danej chwili czuje się bezwartościowa. Bijące, gryzące, plujące dziecko, które nie działa już tylko w afekcie, lecz celowo, wysyła zawsze ten sam sygnał: „Jest mi źle. Pomóż mi!”. „Każde agresywne lub autodestrukcyjne zachowanie dziecka lub nastolatka należy rozumieć jako zaproszenie” – do poznania jego świata i emocji oraz doświadczenia życia z jego perspektywy (Juul, 2013: 70). 

 

Kiedy dokładnie dzieci nie czują się wartościowe?

Istnieje wiele sytuacji, w których dziecko może się czuć bezwartościowe w relacji z ważną, bliską osobą. To w dużej mierze kwestia indywidualna. Jesper Juul pisze:

Dzieci czują się winne, gdy rodzice się kłócą, gdy jedno z nich nadużywa alkoholu albo jest chore psychicznie, gdy są bite lub wykorzystywane seksualnie, gdy matka z ojcem się rozwodzą albo gdy brat lub siostra popełnią samobójstwo, gdy rodzice są skoncentrowani tylko na ich przyszłości, a nie obecnym istnieniu, gdy matka lub ojciec mają romans, gdy są stale korygowane i dyrygowane, gdy działają na nerwy matce, gdy ojciec jest nerwowy […]. Ta lista jest nieskończenie długa (Juul, 2013: 69).

Większość tych przyczyn jest jasna. Dlaczego więc dziecko, które do trzeciego roku życia wychowywano, biorąc pod uwagę jego potrzeby, musi okazywać agresję? Wielu rodziców przez lata towarzyszy swoim pociechom przy zasypianiu (być może niektórzy nadal to robią), wciąż odzwierciedla i nazywa ich uczucia, tworzy otoczenie sprzyjające indywidualności dziecka i unika gróźb typu „Jeśli…, to…”. A dzieci i tak są agresywne! Tak, wydaje się wręcz, że są agresywniejsze i bardziej bezczelne niż dzieci rodziców preferujących wychowanie konwencjonalne?! Oczywiście, one także czasem uderzą. Lecz, w przeciwieństwie do dzieci wychowywanych w zgodzie z ich potrzebami, wystarczy im znaczące spojrzenie rodziców lub hasło „Zaraz pójdziemy do domu”, aby wzięły się w garść. A maluchy o zaspokojonych potrzebach? Uderzą swoich rodziców jeszcze raz, aby dodać wyrazu swojej wypowiedzi.

Długo rozmyślałam i przejrzałam stertę książek, aby odkryć, czemu tak się dzieje. Dlaczego dzieci wychowywane zgodnie z ideą rodzicielstwa bliskości w wieku trzech–sześciu lat reagują najwyraźniej agresywniej od innych? Moja teza jest następująca: wychowywanie dziecka od urodzenia w sposób praktykowany jeszcze przez naszych rodziców i dziadków uniemożliwia swobodne wykształcenie się jego osobowości. W tej kwestii eksperci są zgodni. Dziecko nie rozwija się w swojej wyjątkowości, lecz staje się kopią tego, czego nieświadomie życzą sobie rodzice (Gruen, 2001: 12ff). Czyni to, aby – jak pisałam powyżej – móc utrzymać niezbędny do życia kontakt z rodzicami. Gdy dziecko zasypia z płaczem, musi czekać na jedzenie itd., gdy czuje strach, a nawet przerażenie, musi ten ogrom uczuć odciąć, żeby przetrwać. Taki maluch chowa gdzieś głęboko uczucie strachu, staje się spokojny i stara się dopasować. Ten schemat ciągnie się za nim potem przez całe dzieciństwo. O ile rodzice nie zmienią radykalnie swoich poglądów, zawsze będą wychowywali dzieci tak, aby kierowały się życzeniami dorosłych i nie szły własną drogą. Dzięki temu rodzicom rzeczywiście lżej jest sterować swoim trzyletnim dzieckiem. Nie buntuje się ono jeszcze zbyt mocno, ponieważ nie chce doświadczyć utraty miłości. Tak więc jeśli wasi rodzice twierdzą, że „nigdy nie byliście” tacy jak wnuki, prawdopodobnie mają rację. Pytanie brzmi: czy to coś pozytywnego?

Dzięki Bogu w obecnych czasach większość niemowląt może na samym początku rozwijać się tak, jak przewidziała to natura. Są karmione na żądanie, przytulane i zabawiane. Dorośli z uczuciem wsłuchują się w sygnały, które wysyłają, i starają się je zrozumieć. Przez ten pierwszy rok maluchy rozwijają poczucie własnej tożsamości i gdy mają jedenaście–dwanaście miesięcy, zaczynają bezpardonowo wyrażać własne pragnienia. Na tym etapie istotna jest reakcja rodziców. Połowa z nich uznaje, że nadszedł czas na rozpoczęcie wychowania. Uważa, że dziecko zaczyna miewać „humorki” lub „pokazuje rogi”, nie przyjmuje do wiadomości niezadowolenia pociech, a czasem nawet je wyśmiewa.

Gdy dziecko ma napad złości, tacy rodzice odchodzą, odsyłają je do pokoju dziecięcego lub na nie krzyczą. Dzieci muszą przyjąć inną strategię, aby pozostać w bliskości z ukochanymi rodzicami, jako że nie są w stanie znieść ich chłodu. Dopasowują się, co przychodzi im z wielkim trudem, ponieważ mogły już rozwinąć własną osobowość. Naginanie jej wymaga od dzieci i rodziców dużo wysiłku, jednak jest to możliwe: dzieci ugną się pod wolą rodziców. Od tego momentu prawdziwa osobowość zacznie się rozwijać w ukryciu.

Druga połowa rodziców stara się zrozumieć, co stoi za wybuchami złości. Okazują empatię, rozumieją, że nie jest łatwo pragnąć tego, czego jeszcze nie można osiągnąć lub pojąć, że inni ludzie czasem mają życzenia sprzeczne z ich własnymi. Ci rodzice akceptują dziecko także w tym wieku takie, jakie jest. Towarzyszą przy napadach złości, werbalizują uczucia swoich pociech, podają im pomocną dłoń, aby mogły się wydostać z uczuciowego chaosu. Pozwalają dziecku odkrywać jego otoczenie, a gdy muszą powiedzieć „nie” – co też czynią! – to nie uderzają przy tym w integralność czy poczucie własnej wartości dziecka. Tym rodzicom udaje się wytrzymać momenty braku zgody oraz przeżywać i okazywać pełną gamę swoich uczuć, bez wyrzutów sumienia. Dzieci wychowywane w takich warunkach mogą odpowiednio rozwijać swoją wrodzoną osobowość – i tak też czynią.

Czas mija, dzieci rosną i kończą trzy lata. Nagle następuje załamanie – niemal we wszystkich rodzinach wcielających w życie zasady rodzicielstwa bliskości. Dziecko przestaje już być maluszkiem, to znaczy nie robi na dorosłych wrażenia uroczego dzieciątka, które należy otoczyć troską, jak w wieku roku czy dwóch lat. Często na świat przychodzi też rodzeństwo, przy którym trzylatek wydaje się dużo doroślejszy. Mówiąc krótko: rodzice i dziadkowie nie traktują już kilkulatka tak łagodnie i wyrozumiale jak dotąd. Dzieci z łatwością wychwytują tę zmianę – nie umyka im oczywiście lekkie przesunięcie w okazywaniu miłości przez rodziców. Dziecko staje się niepewne, co prowadzi do silniejszego zabiegania o uwagę. Zazwyczaj w formie głośnego, niewłaściwego zachowania, co rodziców raczej złości.

Do tego dochodzą wątpliwości pojawiające się powoli u rodziców. Czy moje dziecko nie powinno stawać się spokojniejsze, bardziej dostosowane, dojrzalsze? Obserwujemy dzieci innych rodziców na placu zabaw. Czy one nie są bardziej skłonne do współpracy, mniej krnąbrne? W tym momencie prawie we wszystkich rodzinach zaczynają się komplikacje. Jakiś głos z przeszłości szepcze nam do ucha: „Widzisz? A nie mówiłam? Hodujesz sobie tyrana. I tyle z tego masz. Inne dzieci słuchają swoich rodziców. Twoje nie czeka nic dobrego!”.

Akceptująca i wyrozumiała postawa rodziców stopniowo się zmienia. Nagle zaczynają próbować wychowywać swoje dzieci z nieco większą stanowczością, uczyć je, co oznacza odpowiednie zachowanie w towarzystwie. Coraz częściej zrzędzą, a dziecko nie wie, o co chodzi. Coś się zmieniło – gdzie się podziała bezwarunkowa miłość? Na początku dziecko jest w stanie znieść zmiany. Niczym żona, której mąż nie zawsze uważnie słucha, nasze dzieci nie traktują naszego czepiania się poważnie i, jak zazwyczaj, idą swoją drogą. To jeszcze bardziej denerwuje rodziców – dlaczego dziecko nie robi tego, czego od niego żądamy? Przecież powiedzieliśmy wyraźnie? Krytyka przybiera na sile, mówimy głośniej, z naciskiem. W takiej sytuacji dziecko nie może już ignorować naszych pretensji. Zauważa, że denerwuje rodziców swoją obecnością. To, co robi nasza pociecha, początkowo nie wynika z jej zamiarów: bezładna bieganina, głośne kłótnie z siostrą, bicie w afekcie, zaplamienie obrusa przy obiedzie, regularne wywracanie szklanki z napojem, skakanie pomiędzy kilkoma zabawami lub zadaniami, niemożność skupienia uwagi przez dłuższą chwilę, nieposprzątany pokój, błędna ocena własnych zachowań… to wszystko jest częścią bycia dzieckiem, czymś całkowicie normalnym.

Jeżeli rodzice uznają takie zachowania za naganne i karcą za nie swoje pociechy, nic dziwnego, że one uznają to za niesprawiedliwą krytykę swojej osobowości. Dziecko traci przez to poczucie, że rodzic uważa je za wartościowe takim, jakim jest. Gdy straci to poczucie, zacznie manifestować wywołany tym ból. Im mocniejsze poczucie utraty wartości, tym wyraźniejsze manifestowanie.

I tu dochodzimy do sedna tezy, którą wyżej sformułowałam: dzieci, które do trzeciego roku życia mogły dorastać w przeświadczeniu o bezwarunkowej miłości rodziców, z poczuciem bycia kochanym i akceptowanym dokładnie za to, kim są, a nie za rolę, którą odgrywają, rozwijają własną osobowość, a dzięki temu także silne poczucie własnej wartości. Gdy rodzice tych dzieci, ze strachu przed ich brawurą, zaczynają jednak próbować wychowywać swoje niepowtarzalne pociechy tak, żeby stały się kopiami innych, napotykają silny opór, o wiele silniejszy niż rodzice, którzy już od urodzenia czy od pierwszego lub drugiego roku życia wychowują swoje maluchy w taki sposób.

Dzieci będą za wszelką cenę próbowały zachować integralność. Jako że w wieku trzech, czterech czy pięciu lat zazwyczaj brakuje im jeszcze argumentów słownych, okazują swoje złe samopoczucie wywołane tą bezsensowną, upokarzającą próbą reedukacji za pomocą innych narzędzi: biją, kopią, szczypią i plują. Jest to działanie zamierzone, ale nieuświadomione. Nie stanowi też wyrazu braku szacunku czy przeistaczania się w tyrana, niczym u Winterhoffa. Zachowują się tak, ponieważ to jedyna metoda, jaką dysponują, żeby zasygnalizować rodzicom: „Czuję, że nie jestem dla ciebie wartościowy taki, jaki jestem. Chcesz mnie zmienić. Czemu już mi nie ufasz? Przez ciebie jestem zły i smutny!”.

Opiszę wam pewien przykład z życia swojej rodziny. Jedna z moich córek jest prawdziwym dzieckiem lata. Najszczęśliwsza czuje się wtedy, gdy rano zarzuca na siebie tylko lekką sukienkę i już może ruszać przed siebie. Tymczasem lato dobiegało końca, nadeszła jesień i zrobiło się zimno. Uznałam, że sandały i sukienka to średni pomysł, więc poprosiłam, żeby włożyła rajstopy, koszulę i półbuty. „Nigdy w życiu!” – taką otrzymałam odpowiedź. Przez kilka dni walczyłyśmy rano o to, jak się ubierze. Kłóciłyśmy się i kłóciłyśmy. Upierałam się przy ubraniach dostosowanych do pogody, córka zaś przy tym, by samodzielnie decydować o tym, co oznacza dostosowanie stroju do pogody.

Ja podnosiłam głos, ona się wściekała. Okropna atmosfera każdego poranka! Wszyscy byliśmy niezadowoleni i nieszczęśliwi. W końcu coś przeskoczyło mi w głowie. Zrozumiałam pewną rzecz: to jest jej ciało, ona musi umieć decydować o tym, czy jest jej zimno i co wtedy na siebie włożyć. Zdecydowanie za bardzo wczułam się w rolę troskliwego rodzica, który wie, co jest dobre, lecz rola ta (przynajmniej w tym przypadku) wcale mi nie przysługiwała! Przecież nie wiem, czy mojemu dziecku jest zimno, czy ciepło, nie tkwię w jej ciele. Doszłam do wniosku, że jeśli odpuszczę i rzeczywiście pozwolę jej decydować, to ona nauczy się o wiele więcej. Nauczy się poznawać, kiedy jest jej zimno, jak można temu przeciwdziałać i jakie ubrania się wtedy najlepiej sprawdzają.

Tak więc odpuściłam – pozwoliłam jej samodzielnie podejmować decyzje w kwestii ubioru. Na początku wyglądało to tak, że moja córka ciągle wyruszała w lekkiej sukience i sandałach, nawet przy deszczowej pogodzie. I marzła. Tak strasznie marzła – mimo to konsekwentnie odmawiała włożenia kurtki, którą zabierałam na wszelki wypadek. Oczywiście tylko dlatego, że wcześniej ją tak niańczyłam. W taki oto sposób kwestia doboru stroju stała się u nas swoistą walką o władzę. Najpierw ja z całych sił chciałam zmusić swoje dziecko, żeby się ciepło ubierało, teraz ono za wszelką cenę chciało mi udowodnić, że letnia sukienka jest również wystarczająca jesienią. Dopiero po pewnym czasie, gdy przestałam podważać jej decyzje i zaczęłam je odbierać jako właściwe i słuszne, moja córka znów się do mnie zbliżyła. Stopniowo dobierała kolejną część garderoby podczas swojego porannego rytuału ubierania. Wciąż ubierała się zbyt lekko, jak na moje oko, ale dobrze się przy tym czuła.

Aż z wizytą przyszli moi rodzice… Moja córka zdecydowała, że tego dnia pójdzie się pobawić na podwórku bez kurtki i w sandałach. Moja matka ze zdziwieniem uniosła brwi i spytała: „Czy dziecko nie powinno się odpowiednio ubrać?”. Odparłam: „Ona decyduje sama”, na co moja mama wyrzuciła z siebie dłuższy wykład. Rozpoczynał się od słów „O niektórych sprawach decydują rodzice!”, a kończył na „co jest najlepsze dla dziecka!”. Delikatnie wtrąciłam, że nie mogę i nie chcę decydować o tym, co dla jej ciała oznacza ciepło lub zimno, a to spotkało się z głębokim westchnieniem. Jasne, ułatwiam sobie bycie matką i nie umiem się wywiązać ze swoich zadań wychowawczych.

Co ciekawe, chociaż czułam się pewna siebie, rozmowa z moją matką utkwiła mi w pamięci i aktywowała mój ukryty lęk. Już następnego dnia (!), gdy moja córka, mimo deszczu, chwyciła sandały, nagle znów palnęłam: „No, niunia, włóż wreszcie półbuty. Jest jesień, jest zimno, martwię się, że się przeziębisz!”. Mówię wam: schematy z przeszłości tkwią w nas głęboko i ciężko je przemóc. Oczywiście moja córka odmówiła. Poczuła się zraniona, że znów zaczynam kłótnię na ten temat, zaczęła się złościć i próbowała wyrwać mi sandały z rąk. To z kolei zezłościło mnie – cisnęłam sandały w kąt i mruknęłam rozdrażniona: „Dobra, wkładaj te swoje głupie sandały!”.

Czy właśnie przewracacie oczami? Słusznie – moje zachowanie było naprawdę dziecinne. A to naszym dzieciom zarzuca się, że są w fazie buntu… a przecież i my, dorośli, często reagujemy przekornie, tak samo jak one. Zresztą nic dziwnego, że tak zareagowałam – w tamtym momencie czułam, że jestem dla swojej córki bezwartościowa. Nie chciała słuchać moich dobrych rad, moja wiedza była dla niej bezużyteczna, więc zareagowałam impulsywnie, bo mnie to zabolało. Zresztą z tego samego powodu nasi rodzice się dąsają, gdy zauważają, że nie chcemy przyjmować ich porad w kwestii wychowania dzieci: wydaje im się, że nie mają dla nas wartości…

Oczywiście potem znów odpuściłam i pozwoliłam córce decydować samodzielnie. Kosztowało mnie to sporo sił. Istotne było, aby nie udawać, że uznaję, iż to w porządku, że się tak lekko ubiera, lecz zmienić swój punkt widzenia, żeby całym sercem popierać jej decyzję. Dopiero gdy całkiem szczerze pogratulowałam jej wyrobienia sobie własnego zdania na temat wczesnojesiennej garderoby, moja córka mogła zacząć podejmować decyzje wolna od jakiejkolwiek presji.

Wcześniej wprawdzie pozostawiałam jej wybór, ale wewnątrz oczekiwałam, że wkrótce będzie jej za zimno i zacznie się jednak ubierać tak, jak ja sobie tego życzę. Moja córka odbierała to wewnętrzne przekonanie jako presję i tę presję odwzajemniała. Zgodnie z oczekiwaniami i przepowiedniami mojej mamy, kiedyś w końcu się przeziębiła. Lecz jeszcze przed nią babcia i dziadek dostali kataru i kaszlu 😉

Jesień to po prostu czas przeziębień, nieważne, czy się ciepło ubieramy, czy wciąż się upieramy przy sandałach i sukience.

Jak rodzice reagują na agresywne zachowania dziecka i co to dla niego oznacza?

Gdy rodzice zaczynają „wychowywać” swoje dzieci, odbywa się to często także na poziomie nieświadomości. Lęki, które popychają nas do tego, by dzieciom nakazywać i zakazywać oraz strofować je przy każdej okazji, są w nas głęboko zakorzenione i stanowią mentalną spuściznę po naszych rodzicach i dziadkach. Większość rodziców nie jest świadoma, że ponosi odpowiedzialność za agresywne zachowanie swoich dzieci. A ten brak świadomości sprawia, że reagują na ataki złości dzieci przerażeniem, wzburzeniem, często wściekłością. Gdy nasze dzieci tak silnie bojkotują nasze metody wychowawcze, czujemy się w relacji z nimi niedowartościowani. Przecież pragniemy tylko ich dobra, wtedy gdy nalegamy, aby włożyły kurtkę jesienią lub przed snem raz jeszcze zrobiły siusiu. Wiemy, co się może zdarzyć, jeśli tego nie zrobią, i pragniemy – naturalnie z miłości – im tego oszczędzić. Czujemy się zranieni, gdy dzieci nie chcą przyjąć naszej rady. Kuriozalnie, większość z nas reaguje na utratę poczucia wartości identycznie jak dzieci: wybuchamy, podnosimy głos, stajemy się agresywni. Oczywiście nasza kontrola odruchów jest w pełni wykształcona, to znaczy, że raczej nie oddamy dziecku, gdy nas uderzy, lecz – co tu dużo mówić – będziemy mieć w sobie chęć wzięcia odwetu, którą w odpowiednim momencie stłumimy.

Nieraz zadawałem sobie pytanie: dlaczego tak jest? Dlaczego stajemy się agresywni, gdy utracimy poczucie bycia wartościowym dla osób, które kochamy, dla naszych dzieci, kolegów czy klientów? Dlaczego nie reagujemy po prostu smutkiem, czyli emocją, która byłaby bardziej na miejscu w takiej sytuacji?

Owszem, zdarza się, że kiedy minie już pierwszy napad złości, przychodzi smutek. Zanim jednak to się stanie i poczujemy się bezbronni, musimy najpierw zademonstrować naszą siłę! Jakiekolwiek są przyczyny tego ataku agresji, polega on na tym, że zamiast przyznać się do swojej porażki – i powiedzieć: ,,Czuję się bezwartościowy i nieważny dla ciebie” – przerzucamy winę na drugą osobę. (Juul, 2013: 65).

 

Jednak rozwój jest ważny. Rozwój kultury kłótni to właśnie kwestia kluczowa dla nas, rodziców agresywnych dzieci. Chcemy, aby dzieci nauczyły się, jak we właściwy sposób się kłócić w momencie, gdy uznają, że coś uderzyło w ich poczucie własnej wartości. Dlatego za tak istotne uważa się, abyśmy się nauczyli odpowiednio wyrażać swoje uczucia. Przyjrzyjcie się sobie i sprawdźcie, jak wygląda wasza kultura kłótni. Zakładam, że nie bijecie czy gryziecie innych, lecz z pewnością bywacie agresywni werbalnie lub nalegacie, żeby druga osoba przyznała się do „winy”

Gdy wasze dziecko odmówi, mimo iż dziesięć razy przypominaliście, że pora już opuścić plac zabaw, prawdopodobnie będziecie je wściekle ciągnąć za rękę do domu lub grozić: „Jak zaraz tutaj nie przyjdziesz, to…!” – czy takie zachowanie nie jest agresywne?

Przykład

Kiedy dwuletnia dziewczynka bije piąstką swoją matkę w poczuciu frustracji, że została źle zrozumiana, i krzyczy przy tym: ,,Głupia, głupia mama!”, może się spotkać z różnymi reakcjami rodzica:

[…]

  • Matka kładzie dłonie na ramionach córki i odpycha ją. Patrzy na nią ze złością i mówi: ,,Przestań mnie bić! I nie mów tak do mnie!”„. Oto reakcja matki, która jest bardziej zajęta obroną swoich granic niż dobrem córki i aktualnym konfliktem między nimi. Nie zaszkodzi to dziewczynce, jednak przez chwilę będzie się czuła samotna. Prawdopodobnie jej reakcje i krzyk staną się jeszcze gwałtowniejsze w przyszłości, ale potem osłabną na skutek rezygnacji. Dziewczynka będzie wiedziała nieco więcej o granicach swojej matki, ale nie dowie się niczego o sobie.
  • Matka przytula córkę, dopóki ta się nie uspokoi, mówiąc: ,,Już dobrze, kochanie. Można się czasem złościć, ale nie wolno siebie bić i obrażać. Wiesz, że mama cię kocha, ale kiedy bijesz, to mamę boli. Nie chcemy tego, prawda?”. Ta matka ma swoją misję. Działa w imieniu tabu, próbując zachowywać się jak wzór dla córki. Odrzuca wszelką agresję. Dystansuje się do sytuacji, mówiąc o sobie w trzeciej osobie, tak jakby przemawiała w imieniu jakiejś idei lub ideologii, a nie swoim. Jeśli wyobrazimy sobie taką samą scenę, tylko między kochającymi się dorosłymi, uświadomimy sobie, jak może się czuć dziewczynka: jest sfrustrowana – zarazem smutna i zła – a jako odpowiedź dostaje od matki wykład. Niezależnie od dobrych intencji matki i od tego, jak często okazuje córce miłość, taki przekaz źle wpływa na poczucie wartości dziewczynki. Jej temperament zdecyduje o tym, jak ułożą się ich dalsze relacje. Straci natomiast szansę na wewnętrzne dojrzewanie.
  • Matka patrzy na córkę smutnym, pełnym niepokoju wzrokiem i mówi: ,,Mama jest bardzo smutna, kiedy mówisz o niej: głupia. Nie chcę być głupią mamą, chcę być najlepszą mamą na świecie!”. Nie można wyobrazić sobie bardziej egocentrycznej wypowiedzi! Intencją jest co prawda skłonienie córki, żeby przestała się złościć – ponieważ smuci to matkę (uwaga: udawany smutek i rozczarowanie to formy maskowania agresji przez rodzica) – ale jednocześnie zupełnie ignoruje jej uczucia. I coś takiego składa się na przekaz, że nie mają one dla matki żadnego znaczenia i wartości. Z pewnością w odpowiedzi wywoła to jeszcze większą dawkę agresji u córki. Również w takim wypadku nie daje się dziewczynce okazji dowiedzenia się czegoś o sobie.
  • Matka chwyta córkę za ramiona, potrząsa nią i mówi głośnym, agresywnym tonem: ,,Nie waż się tak do mnie mówić! Jesteś niegrzeczną dziewczynką! Proszę iść do swojego pokoju – wrócisz, gdy będziesz gotowa mnie przeprosić!”. Trzeba być naprawdę rezolutnym i silnym dzieckiem, żeby dać sobie radę z taką reakcją rodzica. Prawdopodobnie w ich wzajemnych relacjach rozwinie się następujący wzorzec: dziewczynka będzie reagowała atakami złości, a potem będzie doznawać podwójnego upokorzenia – niezauważania przez matkę i zmuszania do przeprosin. Coś takiego w ogóle nie daje dziecku poczucia wartości, niezależnie od tego, jak często bywa ono chwalone, kiedy jest ,,grzeczne”. Jej agresja będzie wynoszona poza dom w nadziei, że ktoś ją wreszcie zauważy i wysłucha. Kiedy zaś dziewczynka stanie się nastolatką, jej relacja z matką zamieni się w trzecią wojnę światową. Prawdopodobnie będzie także przejawiała dość niepokojące i niebezpieczne zachowania, bo dlaczego człowiek nie miałby ryzykować swojego życia, jeśli nie ma ono żadnej wartości? Matka będzie przechodzić od jednego szoku do drugiego, ale nie zrozumie związku między zachowaniem córki i swoim. Przecież zawsze chciała tylko nauczyć ją porządnego zachowania i dobrych manier (Juul, 2013: 93–96).
  • Matka oburzona odsuwa córkę od siebie i mówi: „Głupie matki mają głupie córki i nie czytają bajek na dobranoc!”. Następnie wychodzi innego pokoju. Jest to typowe pozbawienie miłości, zbliżone do chwilowego zerwania związku. Dziecko uczy się przy tym jedynie, że jego uczucia są dla matki nieprzyjemne i lepiej, żeby ich nie okazywało, jeśli nadal chce być kochane. Dziewczynka będzie usiłowała skutecznie powstrzymywać swoje uczucia, lecz nie nauczy się ich okazywać. W przyszłości będzie natomiast próbowała unikać tej części swoich uczuć i powstrzymywać napady złości, aby pozostać po „stronie słońca” matki. Krok po kroku będzie się naginać i prawdopodobnie obierze tę samą taktykę, gdy jako dorosła osoba stworzy związek. Tak naprawdę to matka reaguje dziecinnie i powinna jak najszybciej zmienić swoje zachowanie. Pozbawienie miłości jest najstraszniejszą torturą dla naszych dzieci, a stosowanie tego jako metody wychowawczej to istne okrucieństwo! Mimo to wielu rodziców czy opiekunów tak działa, bo skutkuje – rzeczywiście, pozbawienie miłości zadziwiająco szybko likwiduje niepożądane zachowanie. Choć łatwo zrozumieć, dlaczego należy odejść od tych nieodpowiednich reakcji, wprowadzenie tego w życia nastręcza trudności. Przełamanie schematów, które w nas wtłaczano już od wczesnego dzieciństwa, kosztuje sporo wysiłku, ale gra jest warta świeczki.

Im szybciej pozbędziemy się demonów przeszłości, tym mniej destrukcyjnych schematów z dzieciństwa będzie się wlokło za naszymi dziećmi. Z pewnością zastanawiacie się, jaka powinna być matki na sytuację opisaną w przykładzie:

  • Matka bierze córkę w ramiona, patrzy jej przyjaźnie w oczy i mówi: ,,Ojoj, ale jesteś zdenerwowana! Chętnie dowiedziałabym się, co spowodowało twoją złość. Możesz mi to powiedzieć?”. Słowa, postawa i mowa ciała matki budują konstruktywny przekaz: niezależnie od tego, co cię zdenerwowało, jestem przy tobie. Jednocześnie matka używa dwóch słów – ,,zdenerwować” i ,,złość” – które są jak prezent, ponieważ precyzyjnie opisują stan uczuć dziewczynki. Ułatwi to jej w przyszłości wyrażanie swojego stanu emocjonalnego.

 Jak rodzice powinni reagować na agresję swoich dzieci?

  1. Uświadomienie sobie własnej roli

Ważne jest, abyście zawsze byli świadomi tego, że to wasze zachowanie sprawia, iż dzieci was biją, kopią lub obrażają. Nie twierdzę, że jesteście temu „winni”, lecz ponosicie odpowiedzialność za brak równowagi w relacji ze swoją pociechą. W niektórych przypadkach przyczyny upokorzenia należy szukać w sposobie postępowania ludzi spoza rodziny. Możliwe, że wychowawczyni w przedszkolu przestała doceniać dziecko, a ono wyżywa się w domu. Być może babcia i dziadek nagle zaczęli niepotrzebnie krytykować wnuczka czy wnuczkę. Wtedy dziecko może odreagowywać swój ból w swoim bezpiecznym porcie, jakim jest wasz dom. Bicie to tylko sygnał. Oznacza wyłącznie: „Jestem nieszczęśliwy, ponieważ czuję, że nie jestem dla ciebie wartościowy”.

Dzieci rodzą się z całą paletą rozmaitych uczuć, które wyrażają, otwarcie demonstrując rodzicom swoje potrzeby i granice. Ich reakcje zawsze mają sens, kiedy spojrzy się na nie w odpowiednim kontekście, chociaż czasami niełatwo go odgadnąć i zrozumieć. Jest to być może największe odkrycie psychologii rozwojowej (Juul, 2013: 91).

Tak więc nie chodzi głównie o to, aby „wyłączyć” bicie, lecz o to, by dać dziecku poczucie, że kochamy je dokładnie takim, jakie jest, wszelkimi jego wadami. Do tego należy dodać akceptację indywidualnych wyborów dziecka (ubieranie, siusianie, spanie, prace domowe). Powinniśmy je uznawać za słuszne i dobre. Jeśli wam się to uda, bicie samo się skończy.

Nie oznacza to jednak, że trzeba spełniać wszystkie życzenia dziecka tylko po to, by zapobiec wybuchowi wściekłości. Jeśli przyłapiecie się sami na rezygnowaniu z czegoś lub robieniu czegoś, na co wcale nie macie ochoty, jedynie w celu uniknięcia krzyku dzieci lub bicia, to będzie sygnał, że coś poszło nie tak. Zastanówcie się, czy pozwalacie dziecku na coś ze strachu przed utratą jego miłości, czy dlatego, że jesteście w pełni przekonani, że to, czego pragnie, wynika z ważnej dziecięcej potrzeby. Rodzina, która na głośne życzenie trzyletniego syna jedzie na drugi koniec miasta na basen, mimo że inny basen znajduje się w sąsiedztwie i jest preferowany przez trzech lub czterech innych członków rodziny, daje trzylatkowi za dużo tego, co jest mu zbyteczne, a za mało tego, czego naprawdę potrzebuje.

  1. Cenić siebie i swoje granice 

Dziecko, które was bije, przekracza waszą granicę. Nie musicie tego wytrzymywać – nie jesteście workiem treningowym swoich maluchów. W tej sytuacji macie prawo do stawiania granic, a nawet taki obowiązek. Kluczowa pozostaje kwestia, jak to zrobicie. Niestety jesteśmy skłonni stawiać granice poprzez odbieranie godności innym lub zarzucanie ich moralnymi osądami: „Jesteś złym chłopcem!”, „Tak się nie robi!”, „Nie bijemy!”, „Będziesz wreszcie grzeczny?”, „Przecież jesteś już duża! W taki wieku już się nie bije jak niemowlę”. Takie zdania bez trudu – takie zdania z łatwością przechodzą nam przez gardło. Nasi rodzice i dziadkowie postępowali tak samo, więc krytyka powoduje, że czujemy się od razu źli jako ludzie, leniwi, głupi lub niekompetentni i reagujemy z odpowiednią dozą irytacji.

Inne sformułowania byłyby drogą bez przemocy i wartościowania.

Gdy starszy brat uderzy siostrę, ponieważ zabrała mu zabawkę, można mu powiedzieć:

Nie podoba mi się, że bijesz siostrę, ale rozumiem, dlaczego się zdenerwowałeś. Pokażę ci, co zrobić, żeby twoja siostra cię szanowała. Pamiętaj jednak, że jest jeszcze mała, i może minąć trochę czasu, zanim cię zrozumie.

W ten sposób pokazujemy chłopcu, że:

  • Można bronić swoich granic bez używania przemocy i bez agresji.
  • Uznajemy znaczenie jego integralności osobistej, dzięki czemu czuje się kimś wartościowym.
  • A na końcu dzielimy się z nim swoją mądrością życiową, przez co jeszcze raz pozwalamy mu odczuć, że jest dla nas kimś ważnym (Juul, 2013: 89).

Jeżeli zdanie „Nie chcę, abyś…” wydaje się nieprzystawalne do waszych emocji, można je zastąpić „Nienawidzę, gdy…”, ważne jest bowiem, by nie ukrywać swoich uczuć i nie udawać. Jak dziecko uderzy, dialog może brzmieć tak: „Au! Ej, to bolało! No nie! Nie znoszę jak mnie bijesz… Ale wydaje mi się, że chcesz mi przez to powiedzieć, że nie zgadzasz się, abym… Następnym razem spróbuj złapać mnie za rękę lub zawołać głośno: »Jestem na ciebie zły, mamo!», jeśli masz wrażenie, że cię nie rozumiem”. Istotne, aby pozostać z dzieckiem w kontakcie werbalnym. Dziecko musi otrzymać jasny komunikat, że nie traci swojej wartości w waszych oczach tylko dlatego, że w danym momencie nie jest w stanie powstrzymać swoich uczuć.

  1. Okazywanie i dopuszczanie całej gamy uczuć

Wydaje nam się, że chronimy nasze dzieci, nie mówiąc im prawdy. Przykład: Matka jest rozzłoszczona, lecz myśli: „Przecież nie można się złościć na własne dziecko!”. Tak więc udaje kochającą mamę, choć wewnątrz czuje złość. Lecz dzieci już w życiu płodowym przeżywają z matką jej emocje. Za pośrednictwem odgłosów i ruchów poznają jej stany emocjonalne, którym także bezpośrednio podlegają. Przeżywają wszystko w sposób empatyczny. Wiedzą, kiedy ktoś ukrywa swój gniew, a kiedy nie. Rodzice starają się być jak najlepsi, chcą dobrze wypaść przed sobą i innymi, dlatego tłumią swoje negatywne emocje i rozmawiają z dzieckiem tak łagodnie. Jednak dziecko przeżywa i odczuwa coś zupełnie odwrotnego. Gdyby matka powiedziała: „Kurczę, jak to robisz, naprawdę mnie denerwujesz”, być może jej złość by minęła, mogłaby tulić dziecko i okazywać mu miłość ze świadomością tego, że zezłościło ją swoim zachowaniem. Jeśli natomiast matka nie może się przyznać do swoich negatywnych emocji, dziecko też nie jest w stanie przyjąć własnych. To, co prawdziwe, nie może być wówczas przyjęte przez dziecko, zostaje zamknięte i staje się obcym elementem w naszym wnętrzu, bez prawa do dalszego życia. Dotyczy to oczywiście także ojca” (Gruen, 2001: 19).

Ważna jest zatem autentyczność. Można płakać przy swoich dzieciach, można być smutnym, wściekłym, można się śmiać i być szczęśliwym. Jeśli rodzice zawsze są mili, uśmiechają się i mruczą miękkim głosem nawet zaraz po tym, jak dziecko z całej siły uderzy ich w nos, maluch zwyczajnie nie dostaje szansy, by się nauczyć, że inni ludzie odczuwają ból, smutek, frustrację i złość. Jak w takich warunkach ma się u dziecka rozwinąć empatia? Pamiętajcie jednak o tym, że totalny napad szału nie mieści się w kategorii autentyczności – wasza agresja nie może dziecka przestraszyć. Jeśli czujecie, że tracicie nad sobą kontrolę do tego stopnia, że dziecko reaguje paniką, lepiej wyjdźcie z pokoju!

Rodzice, którzy mają prawo wyrażać całą paletę uczuć, muszą na to samo pozwolić własnym dzieciom. Ich uczucia należy uznać za właściwe i ważne. Jak inaczej dziecko miałoby nauczyć się panować na swoją złością i agresją, jeśli nie podczas codziennych małych walk ze sobą i otoczeniem?

Najważniejsze dziecięce emocje nazywa się niekiedy pierwotnymi […]: agresja, lęk, seksualność, przyjemność, miłość. […]

Podstawowe uczucia będą w dziecku dojrzewać i nabierać niuansów, jeśli znajdą okazję do budzenia się w relacjach z innymi ludźmi. Dlatego tylko dzieci, które mają możliwość – i stałe zaproszenie dorosłych – do wyrażania, na przykład, swojej miłości, a potem otrzymują empatyczną odpowiedź z drugiej strony, rozwiną w sobie zdolność do kochania oraz poznają różne niuanse tego uczucia […].

Dla każdego dojrzewającego dziecka najlepiej jest, jeśli uczucia te rodzą się i pochodzą bezpośrednio z jego emocjonalnego źródła, a nie zostają wymuszone przez otoczenie. Współczucie może być wyrażane w prawdziwie osobistym języku, albo w zapożyczonych, wyświechtanych frazach. Wszystko będzie zależało od osoby, która jest dla dziecka wzorem. Jeśli wzrasta w rodzinie, w której miłość jest zawsze warunkowa, a współczucie nie istnieje w ogóle, nie będzie później w stanie wyrażać swojego współczucia. (Juul, 2013: 91–92).

Przekaz jest dość jasny: powinniście przyjąć do wiadomości, że dzieci także się złoszczą. W tym wieku zdarza się to wciąż bardzo często i zazwyczaj w dość głupich miejscach. Jedna z moich córek wpadła kiedyś w szał w tramwaju, ponieważ siostra zajęła jej przed nosem miejsce przy oknie. Naprawdę oszalała! Na pełnym gazie, oczywiście w zatłoczonym tramwaju. Rzecz jasna współpasażerowie nie chcieli słuchać jej wrzasku, nie ma się im co dziwić. Nie wiedzieli, że moja córka ma za sobą pięciogodzinną podróż pociągiem – powrót z wakacji – którą przetrwała grzecznie i cicho, a teraz po prostu znalazła się na krańcu wytrzymałości. Inni pasażerowie chcieli, abym z nią wysiadła – tak też w końcu uczyniłam. Następnie na chodniku wraz z nią wyrażałam żal nad utratą miejsca przy oknie, aż się uspokoiła.

Jednak wciąż się zastanawiam, czy nie powinnam była zostać w tym tramwaju i zmusić innych do wytrzymania krzyków swojego dziecka. Wiem już, że „tak się nie robi”, ale koniec końców wyszło tak, że ukarałam córkę za jej uczucia, opuszczając tramwaj w imię jakichś społecznych norm. Pomyślcie o podobnej sytuacji, tylko w mniejszej skali: gdy wasze dzieci wybuchną złością w sklepie, bo nie chcecie im czegoś kupić, dostaną napadu wściekłości na placu zabaw, bo kolega nie chce podzielić się swoją zabawką, gdy wrzeszczą na basenie, bo smarowanie kremem trwa zbyt długo – co wtedy? Wytrzymać napad złości i towarzyszyć dziecku? Czy jak najszybciej odejść z maluchem, by nie musieć wytrzymywać spojrzeń innych? Wiem, że jest strasznie ciężko uspokajać szalejące dziecko przed publiką. Wiem, jak robi się wtedy gorąco i jak bardzo jest to zawstydzające! Ale warto mieć w tyle głowy myśl: dokładnie w tej chwili mamy możliwość okazać dziecku, że zawsze jesteśmy przy nim, że zawsze je kochamy i jest ono dla nas o wiele, wiele ważniejsze niż ci wszyscy obcy ludzie wokół, których prawdopodobnie nigdy więcej nie spotkamy. Co jest dla was ważniejsze – wasze dziecko czy to jak postrzegają was inni? Gdyby więcej rodziców odważyło się przetrwać tę „kompromitację”, jaką stanowi publiczny atak złości, i towarzyszyło dziecku w przeżywaniu jego uczuć tu i teraz, to o wiele łatwiej byłoby przezwyciężyć wizerunek idealnej matki, który wciąż utrudnia nam życie.

4. Poznanie kamieni milowych psychologii rozwojowej

Przeciętne dziecko, które dojrzewa w bezpiecznym i opiekuńczym środowisku, potrzebuje całego dzieciństwa, żeby na drodze eksperymentów nauczyć się integrować swoje agresywne uczucia, przejmować nad nimi kontrolę i nauczyć się je odróżniać od uczuć konstruktywnych. Nie powinno się przyspieszać tego naturalnego procesu, skutek może być bowiem przeciwny do zamierzonego (por. Juul, 2013: 86).

Najchętniej wydrukowałabym ten cytat z Jespera Juula i przykleiła na przedzie koszulki: przez CAŁE DZIECIŃSTWO dzieci mają czas, żeby się uczyć kontrolować swoją agresję. Kiedy kończy się dzieciństwo? Gdy nadejdzie okres dojrzewania, tak? Czyli my, rodzice, mamy dwanaście, trzynaście lat, aby się odprężyć, podczas gdy nasze dzieci będą uczyły się empatii, kontroli odruchów, zrozumienia kwestii moralności, odczucia niesprawiedliwości oraz cierpliwości w większych lub mniejszych sprawach.

Wymienione wyżej umiejętności, będące kamieniami milowymi w psychologii rozwoju człowieka, u dzieci (dorastających w troskliwym otoczeniu) rozwijają się samoistnie. Przykładowo, empatia jest blisko związana z umiejętnością zmiany perspektywy, z powodów neurobiologicznych dzieci potrafi tego dokonać dopiero bliżej czwartego roku życia. Kontrola odruchów powoli rozwija się u dzieci rozpoczynających naukę w szkole, czyli bliżej szóstego roku życia, lecz nawet i w tym wieku żadne dziecko nie musi się całkowicie kontrolować (ba, nawet dorośli nie są w stanie). Gdy dziecko kończy pięć–sześć lat, osiąga zdolności oceny, czy dane zachowanie jest moralne, czy nie, co nieodzownie wiąże się z poczuciem winy i wstydu przy złamaniu kodeksu społecznego („Nie bijemy!”). Wtedy też następuje czas na szczere przeprosiny.

Zwyczajne agresywne zachowanie nie powinno być w miarę możliwości jakkolwiek regulowane przez dorosłych, ponieważ dziecko traci wtedy cenną okazję do nauki. Co więcej, interwencja dorosłych powoduje utworzenie w mózgu dziecka mniej korzystnych ścieżek neuronalnych, a to ma wpływ na to, w jaki sposób opanowuje ono konkretne umiejętności. Weźmy na przykład dziecko, które ciągle jest powstrzymywane przez matkę. Gdy uderzy brata bliźniaka, który zabiera mu zabawki, rodzic go trzyma, karze lub mu grozi. Tworzą się wówczas ścieżki neuronalne aktywujące kontrolę odruchów wyłącznie wtedy, gdy grozi kara ze strony nadrzędnej instancji (może to być ogólnikowo „władza państwowa i policja”).
Lecz gdy ta nadrzędna instancja zostanie wyeliminowana, bo przykładowo dziecko przestanie się bać grożącej mu matki, maluch może stracić kontrolę nad swoimi odruchami. Jeśli dziecko pójdzie o wiele dłuższą drogą, jaką jest ćwiczenie kontroli odruchów poprzez prawdziwe zrozumienie i współodczuwanie, powstaną ścieżki neuronalne kontrolujące także bez „władzy państwowej i policji”.

Mówiąc wprost: ktoś nie bije i nie kopie współobywateli, bo wie, że może za to stanąć przed sądem lub pójść do więzienia; ktoś inny nie bije i nie kopie innych ludzi, bo umie sobie wyobrazić ich ból, a jego współczucie przeważa nad agresywnymi odruchami. Z zewnątrz te dwie osoby wyglądają podobnie i możliwe jest, że obie prowadzą uczciwe życie, bez przemocy. Załóżmy więc, że instancja kontrolująca znika – niewykluczone, że pierwsza opisana osoba jednak uderzy i kopnie (Hüther, Hauser, 2014).

Ważne dla mnie jest, abyście nie przeskoczyli tego fragmentu: droga do prawdziwej kontroli odruchów poprzez zrozumienie i współodczuwanie jest o wiele dłuższa niż kontrola odruchów narzucona wychowaniem, ponieważ odpowiednie ścieżki neuronalne są dłuższe i połączone w bardziej skomplikowany sposób. To trwa! Trwa i trwa. Trwa przez całe dzieciństwo. Tak więc – proszę – trochę cierpliwości, okej?

  1. Poznać i zaakceptować normalne przejawy agresji

Agresja to coś więcej niż złość, nadwrażliwość, krzyk i wściekanie się. Bez agresji nie potrafilibyśmy stawiać sobie celów ani dążyć do nich. Nie bylibyśmy w stanie robić kariery, spełniać swoich marzeń, słabo gralibyśmy w tenisa i piłkę nożną, nie potrafilibyśmy przebiec do końca maratonu, bronić własnych granic ani chronić swoich dzieci. Nie wspinalibyśmy się w górach, nie walczylibyśmy z nowotworami ani nie obalalibyśmy dyktatorów. […]

Agresja staje się destrukcyjna dopiero wtedy, gdy pod postacią przemocy prowadzi do zniszczenia jakiegoś dobra lub własności drugiego człowieka (Juul, 2013: 86).

Dzieci są z natury agresywne – jak na początek, nie jest to tak straszne stwierdzenie. Za złe trzeba natomiast uznać to, że w naszym społeczeństwie agresja stała się takim tematem tabu, iż nawet dwulatków wysyła się do psychologa dziecięcego, jeśli ugryzą w żłobku drugie dziecko. Ze zmartwieniem obserwuję tę tendencję. Oczywiście rozumiem, że rodzice ugryzionego malucha woleliby odbierać go całego i zdrowego z placówki opiekuńczo-wychowawczej – ja też sobie tego życzę. Lecz to polowanie na czarownice uważam za problematyczne, a staje się ono powoli standardem, nawet gdy dzieci wykazują zachowania całkowicie adekwatne do swojego wieku. Za czyny, których nie są w stanie kontrolować, nasze dzieci otrzymują ciągle tę samą informację zwrotną: „To, co robisz, jest złe!”; w konsekwencji tworzą „zły” obraz samych siebie i raz za razem działają zgodnie z nim.

Ważne jest, abyśmy my, rodzice, trzymali się możliwie daleko od przepychanek dzieci. Powinny otrzymać szansę załatwiania spraw między sobą, szczególnie rodzeństwo. Tylko tak są w stanie nauczyć się, jak właściwie sterować swoimi odruchami, utrzymywać przyjaźnie i samodzielnie rozwiązywać spory. Gdy wtrącamy się my, dorośli, zawsze sędziujemy i stajemy po jednej lub drugiej stronie. Potem wszyscy są niezadowoleni. Lepiej pozwolić, żeby dzieci same kończyły kłótnie, jedynie tak są w stanie się tego nauczyć. Tak że gdy dzieci z patyków zrobią miecze i pistolety, aby ze sobą walczyć – pozwólmy im. Patrzymy na takie sceny zbyt dorosłym spojrzeniem. Nasze dzieci nie chcą nikogo „zastrzelić”; nie pojmują nawet jeszcze, co oznacza śmierć. Pistolety i miecze w ich dłoniach symbolizują władzę i siłę, sprawiają, że wydają się więksi i silniejsi, niż są w rzeczywistości. To całkowicie normalna faza, która przemija i nie oznacza, że wasze dziecko z tego powodu w wieku dziewiętnastu wpadnie w szał zabijania!

Podsumowanie

Agresywne zachowanie małych dzieci oznacza mało rozwiniętą kontrolę odruchów i brak umiejętności przyjęcia innej perspektywy, ale świadome bicie, kopanie lub gryzienie waszych starszych pociech zawsze stanowi jakiś sygnał, który należy odszyfrować. W większości przypadków dziecko daje w ten sposób znać, że straciło poczucie bycia wartościowym dla najbliższej osoby. Waszym zadaniem jest przyjęcie tej wiadomości i naprawienie relacji, a ponadto ustalenie własnych granic oraz pokazanie maluchowi innych sposobów na zwrócenie uwagi na swoje potrzeby.

Zaufajcie umiejętnościom swoich dzieci – one mają wszystko, aby bez większego wysiłku nauczyć się społecznie akceptowanego zachowania. Potrzebują jedynie czasu – dużo czasu – i wielu okazji, aby poznać siebie, swoje uczucia i zrozumieć, jak je optymalizować. Najlepiej się to udaje, gdy mogą ćwiczyć bez wstydu i wyrzutów sumienia.

© Snowqueen

Tłumaczenie: Katarzyna Przybylska

Redakcja: Maria Zając

Przetłumaczono i opublikowano za zgodą.

Autorki wyjaśniają, skąd biorą się napady złości u dzieci i dlaczego tak często doprowadzają nas do szału. Prezentują zabawne i osobiste sytuacje z życia, praktyczne wskazówki i wyniki najnowszych badań, by pomóc nam „przetrwać fazy buntu i nie zwariować”.

“Z pewnością każdy rodzic dziecka w wieku od roku do czterech lat zna sytuacje, w których wystarczą drobiazgi, żeby doprowadzić dzieci do natychmiastowej furii. Na przykład gdy nie chcą opuścić placu zabaw, albo gdy podczas śniadania dostaną picie w niebieskim kubku, a nie w czerwonym. My, dorośli, jesteśmy często bezradni i sfrustrowani wobec intensywności i czasu trwania napadu złości u maluchów. Dlaczego nasze pociechy uspokajają się z takim trudem?
Danielle Graf Katja Seide

Dodaj komentarz